Podtytuł, który wymyśliliśmy dla „Szukając Witkacego”, od samego początku budził kontrowersje. „Od Słupska po Sri Lankę, od Upadku do Bzika” – tak brzmi i nie zgadniecie, które słowo sprawiało, że ludzie pukali się na początku w głowę… To… Słupsk.
Upadek, Bzik – to potoczne skojarzenia z Witkacym inspirowane powieścią „622 upadki Bunga, czyli Demoniczna kobieta” oraz „Bzikiem tropikalnym”. Sri Lanka – nie wiadomo czemu, ale że Podróżniccy no to nie może być inaczej, jak nie jakiś cejloński lans. Ale Słupsk? Po kie licho – słyszeliśmy. Ech, ano tak. Jak informuje pewna tablica przy jednej z głównych ulic tego miasta – Witkacy nigdy tam nie był. Ale w niejednej głowie tam ostro zamieszał. Konkurs „Witkacy pod Strzechy” jest tego najlepszym przykładem.
W drodze, czwartek 23:00
„Pociąg Ustronie do Ustronia jest opóźniony o 40 min. Opóźnienie pociągu może ulec zmianie”.
I uległo – do prawie półtorej godziny. W trakcie jazdy doszła jeszcze jedna i zamiast o 7 rano wpadamy do Słupska przed dziesiątą. Zostały dwie godziny do prezentacji konkursowej, a my jeszcze chcemy znaleźć chwilę na jedną próbę. Szybki prysznic i biegniemy po kawę a z nią od razu do parku i pod pomnikiem Karola Szymanowskiego, tuż obok Teatru Nowego, ćwiczymy. Chcieliśmy tylko wybrane fragmenty, ale jakoś tak poszło i 27 minut krzątamy się tam, wymachując rękami. Pewnie ku uciesze przechodniów, bo kilkoro z nich jakoś dziwnie się uśmiechało, przechodząc.
Konkurs „Witkacy pod Strzechy”, organizowany corocznie od piętnastu lat, rozpoczął się dzień wcześniej i pierwsze wystąpienia już się odbyły. Niestety urlop mamy tylko na piątek i tę część musieliśmy ominąć. Zaczynamy jako piersi, tabula rasa – nic nie widzieliśmy, reszta wystąpi po nas.
Czy powinniśmy?
Piątek, samo południe – konferansjer rozpoczyna. Nie byle jaki koleś. Daje czadu cały czas i przez dwa dni zabawia publiczność. Skończy się na tym, że prof. Janusz Degler doceni jego potencjał i poniekąd wymusi, aby bardziej skupił się na Witkacym i stworzył monodram na podstawie książki Witkacego „Poza-rzeczywistością”, którą wręczył Mateuszowi podczas zakończenia.
Wychodzimy na scenę już bez wahań, które mieliśmy wcześniej, i o których pisaliśmy w pierwszym wpisie o tym konkursie parę miesięcy temu. Dwójka blogerów wśród ludzi z prawdziwym zacięciem artystycznym. Oczywiście prowadzenie bloga to też sztuka, ale raczej frazeologiczna a nie Taka. Ale zapewniają nas, że się nadajemy, to i jedziemy. I to nie jakaś tam fałszywa skromność. Z naszej strony Przez moment chodził nam po głowie pomysł, żeby trochę podkręcić to wystąpienie i ubarwić jakimś wyczynem aktorskim, ale…
To nie my.
Robimy to, co robimy najlepiej. Opowiadamy historię w sposób ciekawy, multimedialnie. Zaczynamy. Jesteśmy wkręceni. Nawet sobie w zdanie za często nie wchodzimy, co jest zmorą prezentacji „na dwie osoby”. Ja zaczynam, potem Ania mówi o inspiracji. Potem multimedia. Nasza Sri Lanka, Cejlon Witkacego. Ilustracje. Australia, Petersburg. Wydaje się, że dużo. Diabli wzięli limit czasowy o dobre 15 minut.
Koniec. Oklaski świadczą, że się podobało.
Konkurencja
Naszym zdaniem była zacięta, bo widać, że każdy włożył dużo trudu w przygotowanie. Za to szacun. Był film. Były fotografie, monodramy, wystąpienia grupowe. Tragiczne i śmieszne. Zrozumiałe albo i nie. Wszystko zainspirowane bliżej lub dalej twórczością Witkacego. Spore wrażenie zrobiła na nas dziewczyna, która w części swojego monodramu wymalowała sobie na twarzy Regulamin Firmy Portretowej. Czapki z głów. Żałuje, że nie udało nam się tego nagrać. Naszym faworytem był Marek Cichucki, który stworzył interaktywny kabaret. I się nie pomyliliśmy za bardzo, bo zgarnął drugie miejsce. A my pierwsze.
Motywacja
Nie spodziewaliśmy się tego, choć oczywiście bardzo chcieliśmy wygrać. Nie oszukujmy się – jak startować, to tylko po to. Odtwarzamy podróż Witkacego, opowiadamy nasze emocje, wrażenia, publikujemy korespondencję i mnóstwo innych rzeczy dookoła. Tworzymy podkład do Waszej i Naszej analizy jego twórczości, którą można określić post-tropikalną. To nie jest tak, że zmiana odczuwalna jest tylko w kilku dramatach czy paru obrazach. Wiadomo, że Zmiana jaka się w nim dokonuje jest trwałą i nieodwracalną, ale motywy dobitnie tropikalne dominują w części dorobku Witkacego i to jest to, co nas zajmuje.
W tym wszystkim najważniejsza dla nas była reakcja profesora Deglera. Jego pełne entuzjazmu słowa, kiedy na kolanku się do nas obrócił tuż po wystąpieniu, pogratulował i podziękował – wystarczyły i dodały energii na kolejnych 100 wpisów z cyklu „Szukając Witkacego”. Są takie momenty, że pewne wydarzenia pojawiają się wtedy, kiedy są potrzebne. I tak było w naszym przypadku. Przebywanie w tłumie witkacofanów -filów -logów, uświadamia nam, że droga przez nas obrana jest słuszną, trudną i wymagającą bezapelacyjnej kontynuacji. Druga nagroda dla nas, była tą właściwą. Oboje byliśmy poruszeni, słuchając uzasadnienia dla naszego Grand Prix:
Lata 1914-1918 to najważniejszy okres w życiu S.I. Witkiewicza. Podczas wyprawy z Malinowskim do tropików, a potem w czasie służby
wojskowej w Rosji umarł Bungo, a narodził się Witkacy. Z jego listów i dziennika Malinowskiego znamy miejsca ich pobytu na Cejlonie i w Australii. Dzięki ekspedycji naukowej Anny i Jakuba Górnickich mogliśmy po raz pierwszy zobaczyć niektóre z tych miejsc, co stanowi cenny wkład w witkacologię. Jednocześnie tysiące internautów mogło nie tylko towarzyszyć im w tej podróży, ale poznało także okoliczności i przebieg wyprawy Malinowskiego z Witkacym oraz przeczytało jego korespondencję.
Anna i Jakub Górniccy z Warszawy w pełni zasługują na GRAND PRIX i nagrodę […] ufundowana przez Marszałka Województwa Pomorskiego za blog podrozniccy.com „Szukając Witkacego”.
Co dalej?
Piszemy to, żeby pewnie rzeczy wymusić i sprowokować Olę (możesz nas shejtować w komentarzach) – komisarza konkursu. Trzymasz w ręku imprezę, która powinna być szerzej znana. Do tego dokoptowali Wam imprezę towarzyszącą – Witkacomanię. Ona jest po to, by promować Słupsk i Strzechy. I dobrze. Twój konkurs – promuje Witkacego. I to słuszne. Efekty obu wydarzeń są odwrotnie proporcjonalne do budżetów jakimi dysponują. Emocje i kontakt z ludźmi są bezcenne. Nie należy patrzeć na „Witkacego pod Strzechy” jako wydarzenie trwające dwa dni raz do roku, ale jako punkt kulminacyjny w życiu pewnej społeczności. Tej, co wnika w świat Witkacego i próbuje zmienić panujące o nim stereotypy i zmierzyć się z jego twórczością. Metaforycznie mówiąc, Ci ludzie to pływacy. A Strzechy to olimpiada. Jest celebracja, kulminacja a potem dalsza praca. I znów olimpiada. Z naszych poszukiwań jedna rzecz wynika jasno – jest mnóstwo witkacofanów, ale są gdzieś pochowani. Do tego są jeszcze witkacolodzy, gatunek trochę na wymarciu, ale nie o nich w tym przypadku mowa. Ile razy to już nagle się ktoś przyznał nam, że w sumie lubi. A kurde znamy chłopa lat X i dopiero teraz to z siebie wydusił. Jest potrzeba stworzenia miejsca spotkań i dyskusji, nici łączącej tych satelitów, którzy jakoś nie mogą się ogarnąć i stworzyć szerszej platformy.
Tego Oli, Joli i wszystkim organizatorom życzymy. Za nagrodę pięknie dziękujemy i kłaniamy się nisko.
Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!