Patrzymy na mapę a na niej blisko 100 hoteli. Szukamy jednego, tego jedynego, w którym zatrzymał się Witkiewicz w 1914 roku. Wskazówka, którą mamy, to jeden przymiotnik – „jedyny”. Bo wtedy tylko jeden hotel był w Anuradhapurze. Dziś, obok tego przepięknego antycznego miasta, wyrosło drugie, turystyczne. I słusznie, gdyż jest tam co oglądać – stąd też wysyp hoteli. W końcu znajdujemy mapę tej dawnej stolicy Sri Lanki w przewodniku Henry’ego W. Cave’a. Patrzymy i… to jest strzał w dziesiątkę.
Są na niej oznaczone wszystkie ważne stupy i ruiny antycznego miasta, ale też hotel. Jeden, ten jedyny. Nakładamy na dzisiejszą mapę i widzimy, że dziś też tam coś jest. Wsiadamy na rowery i jedziemy.
Mijamy jedną i drugą stupę, słońce strasznie parzy. Wczorajszego dnia spaliłem się okrutnie i dziś odczuwam to boleśnie. Wcześniej załadowałem mapę do telefonu, ale nie jest ona zbyt precyzyjna, migający punkt już trzykrotnie wskazał, że jesteśmy u celu, ale nadal nic. Okrążamy całość wskazanej kępy lasu, co zajmuje z 20 minut, ale wpadamy ostatecznie na spory wjazd dla samochodów. Jeszcze minuta i jesteśmy. Pierwsze spojrzenie na hotel i już wiemy, że to właściwe miejsce. Ma ten charakterystyczny zapach epoki kolonialnej. Drewno jakby spróchniałe, ale jakoś się trzyma. Położenie w oddali od miasta, gdzieś w krzakach, dziś już otoczone murem, a kiedyś pewnie po prostu w dżungli, sprawia wrażenie jakby czas stał w miejscu. Portier wpierw leniwie na nas patrzy, ale po chwili zaczyna nerwowo wertować rezerwacje. Uspokajamy go, że nie musi, bo nie będziemy nocować. Chwila tłumaczenia co tu robimy i czego szukamy. Wpierw tradycyjnie wielkie oczy, potem trzykrotne pytanie czy na pewno 1914 a nie 1940 i możemy spokojnie obejrzeć całość. Goście hotelowi, a kilku leniwie czyta książki, myśli chyba, że jesteśmy z jakiejś firmy od przewodników, bo jak głupi robimy zdjęcia i kręcimy vloga.
W tym hotelu Witkacy spędził jedną noc. To tu napisał testament, który publikowaliśmy kilka dni temu. To tu wyjaśniał władzom Cejlonu, że sam targnie się na swoje życie i nie chce, żeby podejrzenie padło na jego przyjaciela Bronisława Malinowskiego. To tu samobójstwa nie popełni i pojedzie dalej.
Siadamy na jakichś starych fotelach, wpatrujemy się w bullock carta, który wtedy był głównym środkiem lokomocji, prosimy o dwie kawy i zastanawiamy się, o czym ten Witkacy mógł wtedy myśleć. Siedząc tu, prażony słońcem, ciętym przez komary, w głębi dżungli, otoczony ruinami antycznego miasta.
Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!