Jesteśmy lekko ponad 11000 metrów nad poziomem morza. Mijamy Szwajcarię bądź Włochy, w każdym razie – pod nami są Alpy. Za jakieś pół godziny wlecimy na terytorium Hiszpanii i rozpoczniemy kołowanie, by wylądować na lotnisku El Prat w Barcelonie. Siedzę w czternastym rzędzie , a przede mną jest dwunasty.

Myślę, że na przestrzeni ostatnich 10 lat dokonałem już tego odkrycia parokrotnie – otóż, niektóre linie lotnicze rezygnują z oznaczania rzędów miejsc numerem 13. Powód jest chyba wiadomy – wszech panująca niewiedza o lataniu, jak i pracy linii oraz lotnisk, skazuje 99% pasażerów na posługiwanie się zabobonami.

Część z tych wierzeń linie skrzętnie wykorzystują i proszą o dodatkowe opłaty. Np. tworzenie klas „economy magic ++”, gdzie jest centymetr więcej miejsca. Czemu z tego korzystamy? Jakoś tak z przodu mniej trzęsie :) A to już silny argument dla niedzielnych latających albo osób, które mają jakąś odmianę lęku przed lataniem. Płacimy i działa tam pewnie jakiś efekt placebo, czujemy się lepiej. Choć tutaj muszę przyznać, też mam wrażenie, że z tyłu samolotu trzepocze nami mocniej, to jednak nie zdecydowałem się nigdy na podwyższenie komfortu lotu z tego powodu.

Wracając do tej (nie)szczęsnej trzynastki – jestem przekonany, że „badania” (czyli zakupy biletów, prośby pasażerów oraz kolejność, w której ktoś zajmuje to miejsce) wykazały, że więcej można zyskać, inspirowaniem takich wpisów jak ten usuwaniem 13. i tworzeniem dobrej karmy na pokładzie, niż narażaniem kogoś na ekstra nerwy.

Dobrze, że koty nie mają skrzydeł. Czarne koty.