To jeden z najbardziej charakterystycznych i jeden z najbardziej rozpoznawalnych budynków na świecie. Powstawała 16 lat, mimo iż zakładano, że potrwa to krócej. Opera w Sydney zachwyca z zewnątrz, szczególnie wieczorem, gdy jest pięknie oświetlona i prezentuje się cudownie na tle odbijających światło wieżowców. Ale…


Od samego początku chcieliśmy ją zobaczyć. Gdy ujrzeliśmy ją po raz pierwszy z daleka, sprawiała wrażenie małej wyspy położonej na morzu (ach, ta wyobraźnia). Zachwyciła nas do tego stopnia, że musieliśmy wejść do środka bez względu na to, czy to obiekt turystyczny, czy nie.

Opera widoczna jest z wielu stron miasta. Idziemy do niej przez miejskie ogrody botaniczne, oglądając jej różne kadry i ujęcia. Gdy tak się zbliżamy, stwierdzamy, że z każdej strony przypomina żagle jachtów – jedne płyną ze wschodu, inne z zachodu, i przybijają do portu. Aby wejść do środka musimy pokonać z setkę schodków (pewnie w tym momencie przesadzam, ale właśnie takie mieliśmy wrażenie). W końcu się udaje. Widzimy tłumy turystów, głównie Azjatów, ale nie tylko. Udaje mi się zbliżyć do kasy i zapytać o ceny biletów. Nie wiem, czy nazwiemy to zaskoczeniem, ale samo zwiedzenie opery kosztuje ok. 250-300 zł za dwie osoby. Zastanawiamy się przez chwilę i stwierdzamy, że to nie ma to sensu. Nigdy nie wybieramy takich rozrywek, jak zobaczenie pustego stadionu – tylko mecz na nim, czy pustego teatru – tylko sztukę w nim. Jesteśmy zgodni, że chcemy zobaczyć operę w Operze w Sydney. Podchodzimy więc do kasy. Okazuje się, że na dziś nie ma już biletów.
– A na jutro? – pytamy.
– Jutro grają „Cosi fan tutte” Mozarta i są jeszcze bilety, ale zostały same droższe – odpowiada pani.
– Ale co to znaczy droższe? – dopytujemy.
Jeden kosztuje ponad 400 zł. Hmm.

Taka informacja wymaga chwili przemyślenia. Odchodzimy od kasy, bo musimy się naradzić. Wydać tyle pieniędzy na operę, to nawet dla mnie trudna sprawa. Jednak nie wiadomo, kiedy następnym razem będziemy w Syndey. Musimy iść na tę operę – stwierdzamy. Wracamy do kasy i kupujemy bilety.
A następnego dnia wieczorem, ubrani w nieco lepsze stroje niż na co dzień, ale nieznacznie, bo w tę podróż nie braliśmy ze sobą strojów wieczorowych, ponieważ zakładaliśmy, że nie będą potrzebne, wkraczamy do opery.

Jest już ciemno, a opera cudnie oświetlona. Wchodzimy do środka. Widok, przez okna, które są jednocześnie ścianami, jest imponujący. Potem wchodzimy na salę i … przeżywamy szok. Ale taki szok negatywny. Sala tej opery nie jest większa niż nasza Opera Narodowa. Do tego krzesła są brzydkie i dość niewygodne. Mamy nadzieję, że chociaż akustyka, jest tak świetna jak zapowiadają.



Jest ok, ale nie powala, sam wygląd – też nie. Zachwyca jednak coś zupełnie innego – samo ujęcie Mozarta. Z „Cosi fan tutte”, w dokładnym tłumaczeniu: „Tak czynią wszystkie, czyli szkoła kochanków”, zobaczyliśmy świetne, zabawne i współczesne ujęcie opery Mozarta. Nawet Kuba się świetnie bawił, choć wielkim fanem opery nie jest. Sam temat opery jest zabawny, gdyż młodzi oficerowie, próbując sprawdzić wierność swoich narzeczonych, podążają za głosem i wskazówkami mędrca, który wymyśla sprytną intrygę. Zakładają jednak na początku, że ich kobiety poradzą sobie ze wszelkimi pokusami. Jak jest, pewnie wszyscy wiecie. Nie będę tu streszczać opery. Chodzi o coś zupełnie innego, co w Europie i Polsce dopiero się zaczyna. – U nas opera to klasyka, która, nie ukrywam, ma też piękne, wzruszające momenty, choć niekiedy nieco pompatyczne, więc często nie jest w stanie dotrzeć do ludzi, zanudza albo wręcz śmieszy. Tu całość była pokazana współcześnie, oficerowie-bohaterowie chodzili w dresach, używali prostszych słów, a na scenie znalazł się, na przykład prysznic. I Kuba był zadowolony, co oznaczało brak przynudzania na temat wydanej kasy :)


Na koniec wspomnę jeszcze, co znajduje się w tym jednym budynku o powierzchni ok. 2 ha. Żeby pokazać, jak jest ogromny, zobaczcie, co udało się projektantom w niej zmieścić, a są to przeróżne sale:
- sala koncertowa
- opera i balet
- teatr dramatyczny
- teatr studialny
- studio
- kilka otwartych przestrzeni do dowolnego wykorzystania
- kuluary, które także można wykorzystać do inscenizacji widowisk
- 60 garderób
- sala projekcyjna
- studio nagrań
- pięć restauracji
- sześć barów
- cztery sklepy z pamiątkami
- pomieszczenie dla przewodników wycieczek
i pewnie jeszcze wiele przeróżnych zakamarków.


Kieliszek czerwonego wina wypity w miłym towarzystwie na tarasie z widokiem na zatokę – bezcenne. Gdy będziecie w Australii, warto to zobaczyć. I zachęcamy do wybrania się na operę. Jeżeli zaplanujecie wcześniej i kupicie bilety przez Internet, istnieje duża szansa, że wydacie zdecydowanie mniej kasy niż my.
Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!