Góry, mountains, Gebirge, montaña – w każdym języku brzmią idealnie. Fascynacja nimi pojawiła się u mnie od pierwszego wejrzenia i trwa niezmiennie do dziś. Działają na mnie tak kojąco-uspokajająco, ale też dają energię i kreatywność. Szczególnie zimą, gdy jest duży mróz i ośnieżone szczyty. Mogę się na nie gapić, i gapić, i gapić.
Góry odkryłam dosyć późno. Miałam wtedy ok. 15 lat. Przed tą magiczną datą, z tego, co pamiętam, praktycznie zawsze jeździłam z rodzicami nad morze. Co roku, od drugiego albo trzeciego roku życia, i to często w to samo miejsce. Paranoja. Nie znosiłam tego. Morze zawsze było dla mnie nudne. No może poza latami 2-6, z których niewiele pamiętam, i jest duża szansa, że kochałam taplać się w morzu, brudnym piasku, stawiać babki, biegać po plaży i sypać inne dzieci piaskiem. Odkąd jednak mam jakąś świadomość, to pamiętam, że było nudno. Często padały deszcze, a jak nie padały, to leżenie na plaży było mało przyjemne, a wieczorne „prywatki” – katastrofalne. Pamiętam, że w pewnym momencie rodzice zmienili pomysł na wakacje. Zaczęliśmy jeździć na Mazury, ale scenariusz pozostał ten sam.
Co innego się działo, gdy już miałam te 15 lat, jeździłam na kolonie czy zimowiska. Wtedy wybierałam świadomie i nigdy nie było to morze, a zawsze góry. Pamiętam, jak pierwszy raz pojechałam do Karpacza, Wisły, Zakopanego czy Limanowej. Niesamowite było to uczucie, że można twórczo odpoczywać, można się nie nudzić, można się przyjemnie zmęczyć, można zdobywać „szczyty” i poznawać na nich ciekawych ludzi. Niezmiennie uważam, że to góry hartują ludzi i ich charaktery.
Tym oto długim wprowadzeniem chcę podkreślić, że górom nigdy nie odmawiam. I tak było i tym razem, choć do końca nie byliśmy pewni, czy polecimy. W ostatnich dniach bowiem z powodu pogody odwoływano wiele lotów, m.in. do Paryża, Rzymu czy Frankfurtu. My wybieraliśmy się do Monachium i na szczęście jakoś udało się wystartować.
To był pierwszy stop na naszej drodze do Tyrolu, gdzie zostaliśmy zaproszeni przez Tirol Werbung za pośrednictwem austria.info, agencji, która zajmuje się promowaniem Austrii w naszym kraju. Pierwszy szok lotniskowy – ceny jedzenia są niższe niż w Polsce i to wyraźnie… Za paczkę kabanosów, wielka kanapkę, ogromną paczkę żelków
zawierającą kilkadziesiąt paczuszek i puszkę Dr. Pepera płacimy 32 zł. I to na lotnisku. Jesteśmy ciekawi, jak będzie później, już w Austrii. W każdym razie w Monachium odbiera nas dziewięcioosobowy bus, gdzie po zapakowaniu ekipy wszystkie miejsca są zajęte, a jedynymi kobietami jesteśmy ja i pani kierowca.
Pierwsze spostrzeżenie. – Jak szybko można dotrzeć do Tyrolu. Lot z Warszawy do Monachium trwa godzinę i 15 minut, a stamtąd jedzie się 3 godziny busem. To przecież tylko chwila i możesz korzystać ze wspaniałych austriackich tras.
Widoki przez okna busa nie są porywające. Pogoda psuje się z minuty na minutę. Większość osób śpi. Tym bardziej nie możemy się doczekać wieczornego welcome drinka…
Ciąg dalszy nastąpi :)
10 komentarzy