Długo wahałem się, czy zebrać pewne myśli w jeden wpis, ale skoro go teraz czytasz to znaczy, że jednak się przekonałem. Gdy dowiedzieliśmy się, że spodziewamy się dziecka, kilka rzeczy musieliśmy zmienić, kilka nie. Podróże można odłożyć, przełożyć albo zrezygnować z nich,  ale nad jedną rzeczą ciężko jest zapanować. To emocje.

Załóżmy, że jesteś singielką, facetem albo, że dużo podróżujesz, albo jesteście parą i ni w smak Wam teraz wicie gniazdka, bo świat czeka – trzeba go zdobyć. To wobec tego wpis dla Ciebie albo dla Was. Dziecko to dla wielu ta sama kategoria co samochód, kredyt, stały związek, małżeństwo, firanki i praca od 8 do 16. Koniec życia, koniec smaku niezależności. Pa, pa. Do zobaczenia na tamtym świecie. To ci ludzie, którzy jak widzą, że w samolocie usiedli obok rodzinki z bobasem, rozglądają się za wolnym miejscem gdzieś dalej. Najlepiej na drugim końcu.

Też taki byłem.

Przejrzałem mnóstwo blogów parentingowych, szukałem wpisów o tytule: „O nie, to już koniec” albo „Boje się, że nie dam rady”. Nie ma jednak takich. Jest za to samozachwyt i dzieckozachwyt mam i – w mniejszej liczbie – ojców nad nowo narodzoną istotą. Z drugiej strony patrzę na blogi podróżnicze szalonych ludzi albo lifestylowe, gdzie albo przygoda, albo konsumpcja dyktują nam kolejne życiowe kroki. No dobrze – pomyślałem, to co teraz ma zrobić osoba, która chce poczytać coś o wahaniach, rozterkach, emocjach tych, którzy prowadzą aktywny tryb życia i boją się go stracić. Proponuję nową kategorię blogów – pregnantingowe. To będzie czad. Przysłuży się przy okazji Polsce, bo wzrośnie dzietność.

Czy ja się bałem? – Tak, bałem się.

Miałem kilka momentów, w których nie wiedziałem co zrobić.

#1
Na dzień przed wylotem do Nowego Jorku, Ania robi test i… bum. Radość, radość, ale co robić? Co się teraz robi? Przykuć do kaloryfera i czuwać? A nuż się jakieś zachcianki pojawią albo mdłości i trzeba będzie wspierać? Czy wrzucić na luz – ej wszyscy z tym jakoś żyją?

Poleciałem – pełen nerwów i obaw. Ilość SMSów wymieniona pomiędzy nami nigdy nie była tak wielka.

#2
Sewilla – Ania leci sama, ja muszę zawitać do San Francisco i nasze plany się krzyżują. Brzuszek już większy, zmęczenie też. Jedyne, co mogę zrobić, to zawieźć ją na lotnisko i liczyć na to, że wszyscy, których poprosi o pomoc,  jej pomogą.

Wracam do domu. Po 5 godzinach pierwszy sygnał – Lizbona. Po kolejnych dwóch – Sewilla. Po jeszcze jednej – leży już w łóżku. Idę spać, ale nie czuje się jakoś w pełni dobrze.

#3
San Francisco
Totalnie różne strefy czasowe. Ledwo udaje się znaleźć te wspólne pasma, podczas których możemy zamienić słowo.

#4
Barcelona
Przesuwamy wyjazd o dwa tygodnie, bo w połowie sierpnia jest po prostu za gorąco i nie damy rady. To znaczy ja dam, ale Ania już mniej. Kiedy już tam przebywamy, poruszamy się wolniej niż zwykle, uczę się zwalniać kroku i nie zostawiać Ani pięć metrów w tyle.

#5
Sarajewo. Najgorszy moment. Na dzień przed (aha, wszystko się zawsze dzieje na dzień przed, to już taki standard) wylotem Ania dostaje ostrzeżenie od lekarza – siedź w domu dziecino, za bardzo się nie wychylaj albo zobaczymy się w szpitalu znacznie szybciej niż planowana data porodu. To miała być ostatnia podróż a tu coś takiego. Odwołuję wyjazd.

Siadamy i rozmawiamy. Układamy to jakoś na nowo.

W nocy piszę, że jednak będę. Cały wyjazd i pobyt w Sarajewie to odliczanie do powrotu.

#6
Białystok. Szybki wypad na jeden dzień, aby nakręcić parę ujęć dronem. Tutaj sobie po raz pierwszy myślę – no dobra już koniec tego myślenia, może „wychodzić”.

Natura jest jednak super. Dojeżdżasz do dziewiątego miesiąca i prowadzisz aktywne rozmowy z brzuchem, namawiając swoje nienarodzone dziecka do wyjścia, no bo ile można czekać?

Do wszystkiego można się jednak jakoś przystosować. Podczas audycji u Tomka Michniewicza wpadłem na trop ciekawej myśli – ci, którzy podróżują, żyją dzięki ciągłym bodźcom. Lepiej się adaptują. Nudzą się, gdy ilość nowości dramatycznie spada. Potrzebują ciągłych zmian albo wyjeżdżają w nowe miejsce. To pozwoliło mi się odnaleźć i poukładać wszystko w całość.

Ale nie, to nie jest wpis motywacyjny. Coś się kończy, coś się zaczyna. Żaden koniec świata. Po prostu inny świat. Fajnie się pożegnać ze starym w dobrym stylu i skupić na tym, co przed nami a nie za. Dokładnie, jak w podróży.

A co z tymi emocjami? Nigdy w pełni nad nimi nie zapanowałem. Żadna z podróży nie była w pełni przyjemna. Po prostu się o tym myśli. Czy zniechęcam? Nie wiem. Uczciwie piszę jak było.

To tyle. Do zobaczenia w innym świecie :) Ja już się nie mogę doczekać.