Jeszcze na Sri Lance doznajemy pierwszego szoku. – Do tej pory wszystkie noclegi rezerwowaliśmy niemalże z dnia na dzień. Myślimy, że tak samo będzie z Australią. Sprawdzamy ceny za pięciodniowy pobyt w Perth i… znajdujemy same hotele czterogwiazdkowe po kilka tysięcy złotych. Klawisz „odśwież” pali i o mało nie wyskoczy z klawiatury gwałtownego uderzania, bo nie możemy uwierzyć w to, co widzimy. Ale niestety to prawda.

Po całej nocy poszukiwań znajdujemy jakiś łączony nocleg w dwóch hostelach we… Fremantle. Jedyne 25 minut drogi pociągiem podmiejskim od Perth. Kiedy w końcu dobijamy tutaj po nocnym locie z Malezji i kolejnych sześciu godzinach do wschodniego wybrzeża Australii, zaczyna się seria z kałasznikowa:
– ok. 120 złotych za przejazd autobusem do centrum miasta,
– bilet jednorazowy do Fremantle jakieś jedyne 18 zł + prowizja za wypłatę, bo akurat naszych kart nie przyjmuje automat,
– w końcu dobijamy do hostelu, proszę o hasło do Internetu a tam 10 złotych za godzinę.
Odmawiamy.

Trzeba było najpierw uderzyć do Australii a nie cieszyć się przez parę tygodni mega tanimi cenami na Sri Lance, by potem w jeden dzień wydać tyle, ile tam w trzy i to zupełnie na nic.

Idziemy na śniadanie i znajdujemy jakąś zwykłą piekarnio-kawiarnię. Barista pyta nas, skąd jesteśmy, bo sam jest z Niemiec i tak jakoś rozpoznał Europejczyków. Opowiada, że choć jest baristą na wakacjach na Starym Kontynencie, czuje się jak król. Trudno się dziwić…

Ponoć kiedyś istniał „mit taniej Australii”, myśmy o tym nigdy nie słyszeli, ale o takiej drożyźnie –również nie. Dopiero po dobiciu do Sydney i Brisbane ceny trochę spadają. W międzyczasie  „przesiadamy się” na konserwy, mrożonki oraz Jacka Danielsa z colą w puszcze – ten ma najlepszy stosunek cena/łubudu.

Oszczędzając na wszystkich potrzebach pierwotnych i uciechach, nadal wydajemy mnóstwo kasy:
– muzea (wjazd po jakieś 50 złotych od głowy),
– komunikacja miejska  (nie da się z niej zrezygnować),
– pociągi i autobusy (uśmiercają) :) ,
– macanie kangura i koali (trzeba było ten raz w życiu),
– fajki (jakieś 70 zł za paczkę),
– piwo (ok. 25 zł za pół litra w pubie).
– mięso kangura i burger z krokodyla (nowości kulinarnych zawsze trzeba spróbować).

A co jest tanie?
– loty po Australii (broń Boże, nie mylić z lotami DO Australii),
– miłość,
– piękno krajobrazu,
– otwarcie Australijczyków, którzy zawsze z konsternacją patrzyli, jak liczymy monety (Och, you are from Europe?)

Nic dziwnego, że tyle osób chce tam wyemigrować – zarabiać tam i wydawać gdzie indziej, to musi być coś… taniego :)