Pisząc ten wpis, siedzę akurat w samolocie linii Aerosvit i lecę z Kijowa do Warszawy. Kilka miesięcy temu też w nim siedzieliśmy z Anią, ale w przeciwną stronę – to był pierwszy lot w drodze na Sri Lankę. Ze stolicy Ukrainy dostaliśmy się do Colombo i tak rozpoczęło się „Szukając Witkacego”. Dziś, po wielu miesiącach i ponad stu wpisach, przeczytałem je wszystkie, żeby podsumować etap cejloński i zabrać Was z Witkacym do Australii.

„Mimo wczesnego ranka, żar wprost piekielny, spotęgowany przesyceniem powietrza wilgocią. Przez rozedrgany w słońcu opar widać brzeg niski, pokryty palmami i czerwonawe domy wśród nieprzyjemnie jadowitej zieleni. Ani śladu tropikalnego uroku. Obcość przykra, a nie dziwaczna: jakby jakiś nudny, a złowrogi sen”.

– Tymi słowami Staś Witkiewicz opisuje początki swojej przygody z Cejlonem. Trudno mu się dziwić – spędził właśnie parę tygodni na statku, było gorąco na nim i jeszcze cieplej tu, na wyspie. Miał doła, był wkuty. Kto po raz pierwszy ląduje w Azji, też od duchoty rozpoczyna marudzenie.

„Dalszy ciąg nieprzyjemnego snu się przedłuża. Więc to jest ów wymarzony tropik?” – pisze Witkacy. „Rozczarowanie to jest oczywiście nierozsądne, ale po oczekiwaniu jakichś niepojętych cudów pierwsze wrażenia stoją z wyobraźnią w rażącej sprzeczności” – dodaje po chwili.

Czy Cejlon Witkacego zmienił nas jako blogerów? Tak, to już inni ludzie piszą i inny blog niż w marcu. Czemu? – To widać po wpisach, warto więc prześledzić ich zmianę. To także widać po naszych prezentacjach, gdy opowiadamy o „Szukając Witkacego”. Jednak nie my jesteśmy bohaterami pierwszoplanowymi tego cyklu. Czas opowieści i podsumowań o tym, jak podróż nas zmieniała, jeszcze nadejdzie. Tymczasem Witkacy po:
próbach samobójstwa,
po strachu przed malowidłami,
po zaginięciu w dżungli,
– po ciężkich nocach w speluniastych hotelach,
po wysłaniu listu do władz Cejlonu,
– po zbadaniu ruin Anuradhapury i Sigirii.

zaprasza Cię do Australii. Podążaj za nim, to może zmieni i Ciebie.