Z natury jestem praktykującą optymistką i musiałabym się bardzo napracować, żeby zmienić swoje nastawienie do świata. Choć z biegiem lat zauważam coraz większy wpływ realizmu, który przydaje się, gdy jest się matką dwojga dzieci, to mimo wszystko ten optymizm jest i daje o sobie znać na każdym kroku. Ale on też wymaga tego, żeby w odpowiedni sposób o niego zadbać.

Droga optymizmu nie jest prostą drogą. Zdecydowanie łatwiejsza jest ta wypełniona narzekaniem, połączona z nicnierobieniem i powtarzaniem, że życie jest ciężkie :) Oczywiście, że bywa, ale przez pryzmat pojedynczych, drobnych wydarzeń nie warto oceniać całości. Co do samego życia, to uważam że jest świetne, a do tego zgodne z moją naturą, choć obecnie wypełnione przez dzieci, szczególnie 6-miesięczną Kornelię. Przez to często jestem zmęczona, czasem nawet narzekam na to, ale mimo tego wiele rzeczy wciąż mogę robić – dla siebie i swojej natury. Jestem człowiekiem działania i odkrywania, więc mój kierunek życia idzie w tę stronę.

Na temat samej natury można napisać niejedną powieść, a wręcz epopeję, ponieważ temat jest szeroki jak Amazonka i długi jak Panamericana. Określana jako przyroda, pierwotny stan niezmieniony przez kulturę i cywilizację. To ona wpływa i kształtuje nas, ludzi. To także po prostu cechy wrodzone i usposobienie człowieka. Natura jest zdecydowanie wszechobecna w naszym życiu.

Czy można mieć naturę podróżnika?

Może i można, choć nie wiem, co to dokładnie znaczy. Dla nas jest to ciągła chęć do poszukiwania czegoś innego, poznania nowej drogi, kultury i przede wszystkim – nowych doświadczeń. Wszystko zaczyna się od określenia kierunku, poszukiwania inspiracji i powodów, by we wskazane miejsce jechać. Do tego każda możliwość zmiany położenia wyzwala we mnie jeszcze większe pokłady optymizmu, ponieważ uwielbiam te tygodnie, które wywracają nasz rytm dnia do góry nogami, czyli sprawiają, że opuszczamy dom i pojawiamy się w zupełnie innym miejscu.

Z nami było tak, że każdy w podróży poszukiwał czegoś innego. Kuba chciał mieć pracę, która umożliwia mu podróżowanie, aby móc ją wykonywać w każdym miejscu na świecie. Ja chciałam poszerzać swoje horyzonty od podróży po Polsce, przez Europę, Azję, Ameryki, Australię… Szybko odkryłam, że podróżowanie otwiera głowę, że z każdego wyjazdu wraca się wzbogaconym w nowe doświadczenia, przemyślenia i inspiracje, które chce się wcielić w życie. Odkąd jest Amelia, to dla niej najważniejsze na początku były podstawowe potrzeby dziecka, takie jak jedzenie i sen, z czasem coraz ważniejsze są place zabaw. Dla Kornelii najważniejszy jest cyc i ludzie, do których może się śmiać. Nasza natura pokazuje więc, że nie musimy, a nawet nie powinniśmy siedzieć w domu :)

Odkąd pamiętam, kocham polskie góry. Uwielbiam Bieszczady od czasu, kiedy nie były jeszcze modne. Moja Mama urodziła się z kolei na Podlasiu, więc zawsze miesiąc wakacji spędzałam tam, a kolejny(e) nad morzem i w górach. Wciąż pamiętam te gwiaździste podlaskie niebo, zapadający zmrok i ciszę, której nigdzie indziej nie było. Kuba z kolei spędzał z dziadkami bardzo dużo czasu w Borach Tucholskich, łowił ryby i chodził po lasach. Naturę więc od małego mamy w… swojej naturze.

Kiedy zaczęliśmy wspólnie podróżować, jeździliśmy głównie do miast. Nie wiem czemu. Może ludzie muszą mieć taki etap w swoim życiu. Poza tym ja bardzo długo uważałam, że historia danego kraju zapisana jest w jego zabytkach – kościołach, zamkach, muzeach, pałacach. Uważałam, że tylko w ten sposób jestem w stanie poznać to miejsce. Historię w ten sposób pewnie faktycznie można poznać, ale naturę już nie. A to ona bardzo często decyduje o tym, jak na dany kraj patrzymy i czy chcemy do niego wracać. Po pewnym czasie zmęczeni tymi miastami zaczęliśmy je trochę omijać i odkryliśmy, że zdecydowanie więcej przyjemności sprawia nam to, czego człowiek nie stworzył, niż to, do czego przyłożył rękę. – Jeziora, woda, lasy i oczywiście góry, to wszystko zainspirowało nas do dalszego działania. Tym bardziej, gdy nasza rodzina zaczęła się powiększać. Z 9-miesięczną Amelią przejechaliśmy 11 tys. km przez Amerykę Południową, gdzie wielkich miast było jak na lekarstwo, natomiast natura nas zachwyciła. – Lodowce, góry, błękitne jeziora, wulkany, lamy i strusie przy drodze, morze i ta niesłychana pustka… Wrócilibyśmy… Poza tym do kilku lat angażujemy się w różne akcje dla i po stronie natury. Amelia w dniu swoich pierwszych urodzin adoptowała fokę, bo taki był nasz prezent dla niej. Zrealizowaliśmy kilka projektów, w tle których były jeziora, góry, lasy i zwierzęta. Inspiruje nas sadzenie drzew, szlaki beskidzkie czy wilki. Wspieramy projekty firm, którym blisko do takiej filozofii i dla których jest to naturalne. Nie jesteśmy jakimiś przesadnymi ekomaniakami. Po prostu wiemy, co nam daje natura, więc chcemy o nią dbać. Nasze dziecko wie, że jak ktoś wyrzuca śmieci, hałasuje i niszczy drzewa to nie jest dobrze. Uwielbiam jej oburzony ton, gdy widzi jakieś śmieci wyrzucone gdziekolwiek.

Ale wracając do optymizmu.

Mój optymizm jest bardzo ściśle połączony z tym, jak ja się czuję i jak siebie postrzegam, czyli de facto – jak wyglądam. I w tej dziedzinie także wszystko rozpoczęło się od poszukiwań. Z kosmetykami w swoim życiu nie miałam najlepszych doświadczeń. Szukanie właściwych zajęło mi więcej czasu niż planowanie jakiejkolwiek podróży. Odkąd pamiętam, moja cera nie była idealna. Ciągle miałam z nią problemy. Dopiero po jakimś czasie odkryłam, że to jednak uczulenie. Eksperymentowałam z wieloma kosmetykami od zwykłych drogeryjnych znanych marek, przez drogie apteczne, po mikstury domowej roboty. W pewnym momencie, około pięć lat temu, trafiłam na dwie firmy produkujące kosmetyki naturalne. Jedną z nich była Yves Rocher. Wyobraźcie sobie moją radość, gdy po latach walki okazało się, że w końcu coś mnie nie uczula i sprawia, że dobrze wyglądam. Mogłabym napisać tu odę do peelingu czy kremu do twarzy, które nie mają dla mnie równych na rynku, ale nie jestem blogerką kosmetyczną :)

Napiszę natomiast coś innego. – Od tamtego momentu, gdy po raz pierwszy przekonałam się, dosłownie, na własnej skórze, co daje mi natura, bardzo cenię firmy, które poszukują i znajdują dla swoich klientów najlepsze rozwiązania właśnie blisko natury. I dbają w ten sposób o naturę człowieka i de facto jego radość i pozytywne postrzeganie siebie. Uwielbiam takie firmy i ich działania, którym przyświeca filozofia i poza naturalną chęcią zarabiania pomagają – światu, ludziom, zwierzętom, środowisku.

Wiecie, kim był Yves Rocher? To Francuz, który jako czternastoletni chłopiec odkrył w sobie pasję i zamiłowanie do roślin. Każdą wolną chwilę poświęcał naturze – obserwował ją i poznawał jej właściwości. W małym miasteczku o nazwie La Gacilly, w „laboratorium” na strychu własnego domu, opracował pierwszy kosmetyk. Genialny, nieprawdaż?

Stworzył markę kosmetyków, która nazywa się jak on i dzięki jego filozofii i naturze w kosmetykach Yves Rocher wykorzystywane składniki są pochodzenia roślinnego i nie są modyfikowane genetycznie, a składniki syntetyczne są zastępowane odpowiednikami roślinnymi. W produktach nie ma składników pochodzenia zwierzęcego z wyjątkiem miodu i wosku pszczelego. Do tego wszystkie opakowania są wynikiem ekologicznego podejścia i dbałości o środowisko naturalne.

Dla mnie istotne jest także to, że firma nie przeprowadza testów na zwierzętach już od lat 80., zredukowała emisję CO2 w swoich fabrykach i zmniejszyła zużycie wody o 21 proc. Do tego tuby kremów mają 25 proc. mniej plastiku, flakony produktów zawierają plastik z recyklingu, a szklany słoiczek kremu do twarzy nadaje się do wielokrotnego recyklingu.

Dużo szczegółów? – Może. Ale są one niezwykle istotne.

W podróży opakowanie ma znaczenie

Kto często podróżuje i pakuje się, to wie, o czym piszę :) Kosmetyki – szampony, żele, kremy ważą kilogramy i zajmują dużo miejsca. Dlatego już dawno nic mnie tak nie ucieszyło, jak nowy żel pod prysznic Yves Rocher :) Ma on tak skoncentrowaną formułę, że do kąpieli wystarczy jedna mała porcja (spójrzcie na zdjęcie). Tylko tyle, żeby umyć się dokładnie, a 100 ml wystarcza na 40 myć, tyle, co opakowanie klasycznego żelu 400 ml. Wcześniej zupełnie o tym nie myślałam, ale teraz już wiem, że to małe opakowanie o 50 proc. zmniejsza produkcję plastiku, o 50 proc. ogranicza emisję gazów cieplarnianych, a 25 proc. zużytego plastiku pochodzi z recykilngu. Teraz, podczas każdego prysznicu, jestem zadowolona ze swojego wyboru. A przy tym zapach jest genialny. Mój faworyt to wanilia Bourbon, który kojarzy mi się ze Świętami pachnącymi wanilią i cynamonem.

I jeszcze jedna rzecz, o której muszę wspomnieć. Choć mam jasną karnację i strasznie wolno się opalam, to jednak wiem, czym jest promieniowanie UV i staram się dbać o moją skórę. Nienawidzę jednak tych tłustych i śmierdzących kremów z filtrem czy klejących się olejków. Moim odkryciem znów w tej dziedzinie okazał się Yves Rocher. Ten olejek jest tak lekki, nie klei się zupełnie i nie ma brzydkiego zapachu. Sorry za zachwyty, ale nie umiem inaczej, tym bardziej, że mamy sezon na smarowanie, dużo czasu spędzamy na świeżym powietrzu i słońcu :)

A na koniec… Hmm. Jakoś zbyt pozytywnie to wszystko brzmi :) Cóż jednak na to poradzę, że życie w zgodzie z naturą jest najlepszym rozwiązaniem.

Pozostaje mi tylko zapytać, a Ty jak dbasz o swoją naturę?

Wpis powstał we współpracy z Yves Rocher.