Przyjechaliśmy do Starego Folwarku. Tu – tuż nad jeziorem Wigry – ma letnią bazę Suwalskie WOPR. Pojawiamy się na miejscu i szybko okazuje się, że Marcin, nasz rozmówca, jest na akcji. Dowiadujemy się, że przewróciła się łódka. Po godzinie mamy już informacje z pierwszej ręki.

Co się wydarzyło?

Łódź się przewróciła. Prezes z Marcinem podnieśli ją, a potem trzeba było rzeczy powyciągać spod tej łodzi, postawić ją, wodę wylać… To na szczęście była mała łódź żaglowa, ale często zdarzają się większe. I więcej problemów z nimi. Potem holowanie trochę bardziej mozolne do brzegu.

A ta łódź, ile ona waży. We trzech ją postawiliście?

Nie, dwie osoby postawiły, ja transportowałem poszkodowanych na brzeg. Potem dopłynęli policjanci i strażacy.

Czy często pracujecie w tym zespole trzyosobowym?

Różnie. Zazwyczaj pracujemy po dwie osoby na dyżurze po 12 godzin. W zeszłym miesiącu pracowałem z innym jeszcze kolegą. W tym miesiącu raczej na zmianę. A w weekendy czy w wakacje, jak jest więcej ludzi, to dyżurują trzy osoby.

Jak długo tu pracujesz?

Trzy lata.

A wcześniej działałeś w ratownictwie?

W ratownictwie wodnym tak – pracowałem trochę w aquaparku. Dorabiałem też jako ratownik na koloniach. To jest zawód wakacyjny, sezonowy. Pracowałem tam głównie na zastępstwa.

A na plaży?

Na plaży nigdy nie pracowałem.

Jeżeli porównujesz pracę tutaj i w aquaparku, to jest to skrajnie inna robota?

Dokładnie tak.

Co spowodowało, że zmieniłeś pracę, przyszedłeś do WOPR?

Właściwie wszystko. To nie ma porównania. Tutaj mogę bardziej się rozwijać, też wykorzystuję swoje inne doświadczenia, zdobytą wiedzę, umiejętności. Tam jest nudna praca i człowiek głównie obserwuje. Czasami się przyda KPP (przyp.: Kwalifikowana Pierwsza Pomoc) i to wszystko. A tu człowiek jednak robił sternika motorowego, ratownika medycznego i bardziej może pokazać swoje umiejętności, rozwijać się. Kwestie rozwoju są dla mnie tymi najważniejszymi.

Każdy kandydat ma długą ścieżkę do pokonania, zanim zostanie ratownikiem. Można się po drodze zniechęcić, można stwierdzić, że się do tego nie nadaję. W momencie, kiedy decydowałeś się na WOPR, ile miałeś wtedy lat?

Tak naprawdę na ratownictwo wodne zdecydowałem się, kiedy robiłem ratownictwo medyczne.

Studiowałeś wtedy?

Tak, najpierw zrobiłem technika ratownictwa medycznego, a później studia licencjackie. Na WF mieliśmy taki przedmiot “podstawy ratownictwa wodnego”. Strasznie mnie to zafascynowało, a że jeszcze to jest takie ratownictwo pokrewne do ratownictwa medycznego, więc poszedłem w tym kierunku. To był 2008 czy 2009 rok. Zacząłem się interesować ratownictwem wodnym. I tak, jak mówisz, musiałem pokonać te stopnie, młodszego ratownika, potem trzeba było zrobić patent, który był potrzebny w ratownictwie wodnym, żeby zrobić kolejny.

Co to było?

Miałem już stopień ratownika medycznego, zrobiłem sternika motorowego, potem ratownika WOPR, no i się załapałem tu do pracy. I potem zrobiłem trzeci stopień ratownika wodnego.

Jaki jest następny stopień, który będziesz mógł zrobić?

Instruktor.

Czy to jest robota dla ciebie?

No to jest praca, którą po prostu kocham. Czas mija szybko. Człowiek nawet przegapia, że jakaś wypłata była. Człowiek zapomina, że pracuje za pieniądze.

To fantastycznie. Miło słyszeć takie słowa. Pracujesz tu codziennie?

Grafik jest tak ułożony, że czasami pracujemy dwa lub trzy dni po 12 godzin i potem mamy dwa dni lub dzień wolnego. Miesięcznie wychodzi ok. 160 godzin, czyli niby jak normalny etat.

Jednak nie do końca jest to normalny etat, bo ta praca jest jednak wysokiego ryzyka. Jakie cechy twoim zdaniem powinna mieć osoba, która chciałaby zostać ratownikiem?

Musi interesować się pływaniem, ale przede wszystkim – powinna chcieć pomagać innym ludziom. Przynajmniej dla mnie jest to najważniejsze.

Chociaż to pomaganie niesie ze sobą adrenalinę i ryzyko. Czy o tym się myśli, tego się boi?

Mogę powiedzieć na swoim przykładzie, że adrenalina, stres, może u jednego człowieka wywołać panikę, czy niemożność zrobienia czegoś, a u innego ma działanie pozytywne. Każdy u nas ma te pozytywne skojarzenia. Nie, że jak dzwoni telefon, to nie wie, co zrobić. Nawet młode osoby, które tu przychodzą do pracy, mają ten stres taki pozytywny. Adrenalina jest. Pozytywnie lub negatywnie może działać.

Dopóki nie zaczniesz tego robić, to chyba nie wiesz. Musisz zacząć ratować ludzi, żeby stwierdzić, czy to jest dla Ciebie.

Jasne. Niektórzy mówią, że te osoby, które całe życie trenują pływanie, będą najlepszymi ratownikami wodnymi, a to nieprawda. Osoba, która super pływa i posiada wszystkie umiejętności związane z ratownictwem wodnym, podczas akcji, pod wpływem stresu, może nie wiedzieć, jak się zachować. To taki stereotyp jest, że jak ktoś całe życie pływa, będzie najlepszym ratownikiem wodnym.

Czyli nie umiejętności, a głównie – predyspozycje psychiczne?

Jedne i drugie są bardzo ważne, ale człowiek musi być po prostu odporny psychicznie.

Czy da się nie brać do siebie pewnych sytuacji? Wiadomo, że są łatwiejsze, trudniejsze, czasami waży się ludzkie życie. Często wszystko się udaje, ale czasami może być inaczej. Czy da się nad tym zapanować?

Jeżeli człowiek zobaczy na własne oczy śmierć, to potem siedzi to w głowie przez kilka dni. Na szczęście nieczęsto widzimy takie sytuacje. Ale jak rozmawiam ze znajomymi z pogotowia, to mówią, że po 5 minutach już nie pamiętają o takich sytuacjach, więc to wszystko kwestia doświadczenia i częstotliwości stykania się z takimi sytuacjami.

Dlatego, że musisz żyć dalej własnym życiem, i musisz sobie z tym poradzić, czy masz silny charakter?

Może człowiek sobie tłumaczy, że nie każdego da się uratować, są różne sytuacje w życiu. i Trzeba żyć swoim życiem, no i trzeba przyjść do pracy następnego dnia i być gotowym, żeby pomóc kolejnym osobom. Co z tego, że się zamknę w sobie, jak tu trzeba być na miejscu i pomagać ludziom. I myślę, że człowiek, który wybiera taki zawód, powinien się liczyć z tym, że są takie sytuacje. Niestety.

W jakich sprawach najczęściej dzwonią do Was ludzie?

Na naszym rejonie najczęściej zdarzają się wywrotki kajaków i łodzi. Ale nie tylko. Na przykład w zeszłym roku człowiek o 4 rano na jeziorze dostał zawału. Był na łodzi, wypłynął sobie na ryby. Zadzwonili do nas, my zadzwoniliśmy na pogotowie, niestety nie udało się go uratować, ale interweniowaliśmy, przekazaliśmy sprawę dalej.

Jeżeli chodzi o sytuacje, które przeżyłeś, czy któraś zapadła ci w pamięć z jakiś przyczyn?

Jedna z wielu, bo mam takie szczęście, że jak jestem na dyżurze, to zawsze coś się dzieje. W tamtym roku, ktoś zgłosił zaginięcie kajaku z dorosłą osobą i dzieckiem. Wtedy były niesprzyjające warunki, wiał silny wiatr, wysoka  fala była, zbierało się też na burzę. Osoba, która wypożyczyła im kajak, zgłosiła, że te osoby nie wróciły, wypłynęły bardzo dawno. To była bardzo ważna dla mnie akcja, ponieważ uratowanie dziecka, to absolutny priorytet, jeśli chodzi o poszukiwanych.

Znaleźliście ich?

To było na Zimowej Drodze, jak się płynie w stronę wyspy Kamień. Sprawdzaliśmy jeden brzeg jeziora, a strażacy drugi i tam jest taki półwysep i zatoczki. Nie widać, co za nimi jest. Mówiłem: “Choć jeszcze jedną zatoczkę przepłyniemy. Może tam?” Już w sumie dość daleko dopłynęliśmy, a z relacji światków dowiedzieliśmy się, że oni tak daleko nie płynęli. Ale spróbowaliśmy i znaleźliśmy ich. Kajak był już praktycznie pełen wody. Na szczęście nic się nikomu nie stało. Tak się ucieszyłem wtedy, że wszystko dobrze się skończyło, no i to dziecko, które miało 12 lat…

Pamiętasz szczególnie jeszcze jakąś akcję?

Dużo tego było przez trzy lata. Rok temu też było utonięcie. Akurat miałem dyżur. Już praktycznie kończyliśmy, była godzina 21 i zadzwoniła policja, że jakiś mężczyzna wypłynął z plaży i nie wrócił. No to my od razu na motorówkę i popłynęliśmy 13 kilometrów. Z naszej perspektywy był to koniec jeziora. Przyjechała tam policja, straż pożarna, a relacje świadków były takie, że mężczyzna przepłynął jezioro i widzieli, że wyszedł na drugi brzeg i poszedł sobie. Policja zaczęła więc szukać w lesie, my sprawdzaliśmy przy brzegu. Długo to trwało – wróciliśmy o 1.00. Na drugi dzień strażacy go wyłowili. Szukaliśmy na całej długości jeziora, a był 20 metrów od brzegu.

Czy ludzie potrafią siebie zlokalizować na jeziorze, abyście mogli szybko do nich trafić i im pomóc

Miejscowi tak, zawsze swoją gwarą na Wigrach określają miejsce.

I co mówią?

Jakieś nazwy potoczne mają na zatoczkę czy wysepkę, ale to działa na wyobraźnię. Miejscowy bardzo ładnie nas pokieruje, gorzej z turystami. Ludzie wypływają, coś się dzieje, dzwonią i mówią, że są na jeziorze. Ale gdzie – pytamy. I to wtedy wielkie wyzwanie dla nas. Musimy dokładnie wypytać, co człowiek widzi, z której strony, skąd wypłynął, co zauważył po drodze. Jak ktoś widzi coś charakterystycznego – drzewo złamane, domek, to wtedy jest już połowa sukcesu.

Musicie wobec tego znać ten teren jak własną kieszeń. Do tego człowiek, który do was dzwoni, najczęściej jest zestresowany, wiele może umknąć jego uwadze.

Trzeba przeprowadzić dokładny wywiad, żeby trafić. Mamy czasami takie sytuacje, że człowiek mówi, że nie wie, gdzie jest. Wtedy się płynie z lornetkami, pyta się ludzi.

Ta aplikacja “Ratunek” u was jeszcze nie działa? Do 3 metrów można byłoby zlokalizować człowieka.

Niestety mamy tu problemy z zasięgiem. Gdy ten problem rozwiążemy, wtedy ludziom trzeba wytłumaczyć, żeby z tej aplikacji korzystali.

Muszą mieć najpierw wiedzę, żeby z niej korzystać, a ja nie widziałam żądnej akcji promującej.

To też jest kwestia przekonania ludzi. Jak się płynie, to najprostsza rzecz – kamizelki ratunkowe. Trudno jest ludzi przekonać, żeby założyli je. A jeszcze tłumaczyć, że to jest taka aplikacja…

Myślę, że to byłoby wbrew pozorom prostsze. Nie znam osoby, która jest pozytywnie nastawiona do kamizelki ratunkowej. Niestety.

Ale są ładne kamizelki, małe, kolorowe.

Niestety kamizelki ratunkowe kojarzą się głównie z wielkimi a’la kuloodpornymi, takie ludzie mają najczęściej i nie chcą z nich korzystać. Ale wracając do tematu – czy, twoim zdaniem, ludzie znają jeziora?

Nie, wiele osób nie zna, a Wigry to charakterystyczne jezioro, dużo na nim wirów, zakrętów i do tego z każdej strony lasy. To bardzo trudne jezioro do żeglowania, szczególnie dla turystów i osób, które nie  pływały. Czasami naprawdę mija chwila i wiatr się zmienia. Miejscowi wiedzą, jak się ustawić do wiatru, jak płynąć, ale turyści raczej tego nie wiedzą. Ci postawią żagiel, położą się, opalają, a chwila moment, zmieni się wiatr i wywrotka. Też ostatnio mieliśmy wielki przykład nieodpowiedzialność ludzi.

Co się wydarzyło?

Płyniemy z kolegą i nagle jakaś kobieta macha i woła, żebyśmy podpłynęli do żaglówki. Z płaczem w głosie mówi: “Niech panowie dalej płyną, bo w kajaku płynie rodzina, dzieci bez kapoków, bez niczego”. Dopływamy i rzeczywiście – kajak kanu, który jest bardzo wywrotny i siedzą w nim ojciec, matka, dwoje dzieci i pies na dodatek. Dziecko może z 6-7 lat siedzi na dziobie tego kajaka moczy sobie nogi w wodzie, drugie się krząta, a oni sobie płyną. Oczywiście nikt nie miał kamizelek ratunkowych i to było na głębokości mniej więcej 40 metrów. Płynęli środkiem jeziora, gdzie wiał mocny wiatr i fala była.

Co za nieodpowiedzialność!

Sami byliśmy zestresowani takim widokiem. Nie do uwierzenia. Dopilnowaliśmy, żeby założyli kamizelki. Mieli kupę szczęścia.

A zdziwili się, że interweniujecie?

Jak każdy. Nie rozumieją, o co chodzi.

I co im wtedy mówisz? Żeby do nich dotarło.

Mówię o głębokości jeziora, że są dzieci, jeżeli wypadniecie z łodzi, to niestety albo ratujecie siebie albo dzieci. Nie mówiąc już o psie, który jest nieobliczalny, to jest zwierze, może gdzieś wskoczyć. Czy rybkę zobaczy i wskoczy. Wywrotka murowana.

To był duży pies?

Spory niestety. Ciężki. Ale nie rozumiem tego, jak można wziąć psa na kajak. To jest zwierzę.

Pies jest rozpraszający, może zacząć szczekać…

Cała rodzina z wielkim psem w wywrotowym kajaku bez kamizelek. Szok. Ale to tak jak dziś kolega prosił ludzi na rowerku, żeby założyli kamizelki i zrobili to, ale jak tylko odpłynął, to zdjęli. Prośba to za mało. Gdyby mogli otrzymać mandaty. W naszym kraju to byłoby najskuteczniejsze, niestety.

A co wam mówią, gdy prosicie o założenie kamizelek?

Czasami, gdy zwracamy uwagę i prosimy o kamizelki, to słyszymy, proszę pana, ale ja potrafię pływać. Mam kartę pływacką. I chwalą się, ale to nie ma reguły i umiejętności nie zawsze mają znaczenie. Płynie człowiek kajakiem, jest rozgrzany słońcem, wpadnie do tej zimnej wody, bo ma ona około 20 stopni. To jest szok dla organizmu. Nawet najlepszy pływak może mieć zawał, udar czy skurcz. Co z tego, że świetnie pływasz. Może być też wysoka fala i sobie z nią nie poradzisz.

Albo jak wypadniesz, uderzysz się w głowę, stracisz przytomność…

Dokładnie, dlatego jest ta kamizelka. Wpadniesz, masz kamizelkę, ale się wyniesiesz.

A były takie sytuacje, że się bałeś. Boisz się o siebie? Myślisz o tym?

Jasne, że się myśli. W ratownictwie medycznym czy wodnym bezpieczeństwo jest najważniejsze dla ratownika i musi przede wszystkim myśleć o swoim bezpieczeństwie, choć zawsze chce pomóc drugiej osobie. Co z tego, jak ja sam będę się poświęcał dla innej osoby, jak za chwilę mogę być w takiej sytuacji i nikomu już więcej nie pomogę. Dlatego nie podejmuję lekkomyślnych decyzji. Czy się bałem? Może to nie był strach, ale duży respekt dla wody, szczególnie, gdy się płynie, jest burza czy silny wiatr, wysoka fala.

Racjonalnie wiesz, że ona może mieć nad tobą przewagę i że czasami trudno z nią wygrać.Trzeba się podporządkować, postępować według zasad.

Woda to ciekawy żywioł, niby spokojna, ale czasami nawet łyżka wody jest niebezpieczna.

Ale ludzie chyba często tak nie myślą, a woda kojarzy się głównie z urlopem i relaksem.

Czasami to wygląda tak, że ludzie przyjeżdżają na wakacje, a swój mózg jakby zostawili w domu. Uważają się za bogów. Alkohol stale im towarzyszy, jak tylko się płynie, to chowają puszki. Alkohol to zaraz brawura, wszystko może się źle skończyć. Jak ta sytuacja, kiedy pan rok temu założył się, że przepłynie jezioro po 7-8 piwach. Na innym jeziorze trzech mężczyzn poszło pływać po 4 litrach wódki, jedna osoba utonęła.

To dopiero jest szczyt nieodpowiedzialności.

Jest wiele zdarzeń także losowych, na przykład koło Sejn, dwóch braci płynęło łódką, dopływali do brzegu i stwierdzili, że wyskoczą i dopłyną wpław. Wyskoczyli, jeden dopłynął, ale drugiego nie udało się uratować. Nie wiem, czy był alkohol, ale na pewno był szok termiczny. Siedzieli cały dzień na łódce rozgrzani i tu nagle do zimnej wody. A tak się wydaje ludziom, że wejdą sobie do kolan do wody, że jest ciepła, ale ona nie jest wymieszana, nie było wiatru, więc u góry jest ciepła, w okolicy brzucha jest ok, ale stopy już są jakby w lodówce. Woda ta w tych dolnych partiach jest bardzo zimna. Człowiek, który skacze na główkę, dociera automatycznie do tej najzimniejszej wody. Więc jeżeli siedział w upale to przeżywa wielki szok termiczny.

A co z ratownictwem medycznym? Nie brakuje ci możliwości sprawdzenia się w tym?

Tak, zdarzeń medycznych mi brakuje. Styczności ze sprzętem medycznym także. Jako ratownik medyczny nie pracowałem, a bardzo bym chciał i mam nadzieję, że się uda.

I wtedy chciałbyś łączyć te dwie prace?

Tak, chciałbym zawsze tu działać i pomagać.

Myślisz, że te prace da się połączyć. Umówmy się, że praca ratownika, to też nie jest tak, że po 8 godzinach wychodzisz do domu.

To zależy od dyżurów. Kwestia dogadania się. Myślę, że bym sobie poradził.

Bez wielkiej pasji nie da się chyba tego zrobić?

Chyba nie, choć są ludzie, którzy to robią, bo jest praca, kasa, ale nie mają tego błysku w oku, tego zaangażowania. Ja to kocham.

Marcin Gliniecki, ratownik Suwalskiego WOPR, kilka tygodni po naszej rozmowie rozpoczął pracę także jako ratownik medyczny.

Zapisz