Gdyby nie pewna książka, którą dostał od taty, i odkopał wiele lat później, pewnie nie byłby w tym miejscu, w którym jest teraz. Jako ratownik-ochotnik działa w GOPR od niedawna, jednak niewiele osób pojawia się z takim doświadczeniem, jak on.

Od kiedy zajmujesz się wspinaczką jaskiniową?

Od ósmej klasy szkoły podstawowej. W pierwszej klasie szkoły średniej zrobiłem kartę taternika jaskiniowego, no a później to już co roku, dalej, dalej.

Czyli w ósmej klasie zaczynałeś gdzieś tutaj, na Jurze?

Tak, zaczynałem w klubie krakowskim, najpierw od kursu wspinaczkowego, wspinaczki skałkowej, później zająłem się jaskiniami, które od początku mnie zaintrygowały.

Czy wówczas, w ósmej klasie, zdawałeś jakiś egzamin, który dawał ci kolejne uprawnienia?

Nie. Wtedy był kurs skałkowy. Pozwalał na to, żeby iść na kurs taternictwa powierzchniowego w Tatry. Ja zmieniłem trochę kierunek i poszedłem w stronę jaskiń. Robiłem kartę taternika jaskiniowego.

I co trzeba zrobić, żeby ją zdobyć?

To polega na takim trwającym około roku szkoleniu. Na początku się przychodzi, są zajęcia na skałkach na Jurze. To zależy od klubu, ale Krakowskie Kluby Jaskiniowe mają blisko w teren. W Warszawie z kolei ćwiczenia są na bunkrach, a potem przyjeżdżają na Jurę, żeby praktykować. To jest kilka zajęć – my teraz to robimy w takim cyklu 10-12-dniowym. 12 dni zajęć na skałkach z technik linowych, później jedzie się w Tatry – to zależy od pory roku, kiedy zaczynasz, czy na obóz letni, czy zimowy. W Tatrach robi się przejścia jaskiń tatrzańskich, kursowych. Po powrocie albo wcześniej, zależy jak jest kurs poukładany, jest kurs wspinaczki skałkowej, żeby ludzie umieli się wspinać, autoratownictwo i inne rzeczy, jak kartowanie jaskiń, i później jest drugi obóz, letni albo zimowy, i kolejne przejścia jaskiń. Po tym okresie przystępuje się do egzaminu teoretycznego i praktycznego.

I kiedy go zdałeś?

W 1995 roku.

Mamy 2015, wiec dużo się musiało wydarzyć po drodze. W GOPR jesteś od roku, co było wcześniej?

Brałem udział w wielu wyprawach zagranicznych, pod różnym kątem, głownie eksploracji i przejść jaskiń, no i w 2001 przyjęto mnie na kurs instruktora taternictwa jaskiniowego. I po tym kursie, który też trwa kilka miesięcy, bo są różne etapy, po zdaniu egzaminu, można uzyskać stopień instruktora, no i później szkoli się ludzi. Ten proces trwa kilka lat, ponieważ – po uzyskaniu stopnia instruktora – nikt nie jest doskonały, wszystko wymaga doświadczenia, lat praktyki, żeby odpowiednio wypracować sobie system szkolenia.

Ja się jeszcze cofnę, bo wspominałeś o różnych eksploracjach zagranicznych. Podasz przykłady?

Brałem udział w wyprawie w 1995, która połączyła najpierw Jaskinię Lamprechtsofen z Jaskinią Vogelschacht, uzyskując dużą deniwelację, która dała Polakom, drugie miejsce na świecie pod względem głębokości jaskini. W 1998 jeszcze wyprawa tego samego klubu dokonała kolejnego połączenia z Jaskinią PL-2. Był to rekord światowy głębokości.

Co masz na myśli, mówiąc „połączenie jaskiń”?

Upraszczając. Jest sobie jedna jaskinia i w jakiejś odległości od niej leży druga. Podążając korytarzami, łączymy się z tą druga, analizujemy to oczywiście wcześniej pod katem geologicznym, czy jest to możliwe. Działamy w jaskiniach krasowych, patrzymy, jak płynie woda, którędy wpływa i wypływa. Wspaniałą perspektywą jest oto, że gdy się te jaskinie ze sobą połączą, to stworzą system.

Jak długo trwa takie łączenie jaskiń?

Tamta działalność trwała od końca lat 70., i łączyła się z ponad 20 latami działań polskich wypraw w różnym składzie, które metr po metrze zbliżały się do połączenia.

A w jaki sposób je zbliżaliście?

Poruszając się korytarzami jaskiniowymi, wyszukujesz miejsce, albo widzisz okno, albo trzeba się do niego wspinać, albo tam może być dalsza droga, albo może być jakiś przełaz, który jest zamulony naniesionym piaskiem, namuliskiem, które trzeba odgrzebać.

Czyli fizycznie odgrzebujecie?

Tak, ale najlepiej jest iść i znajdować drogę. To jest czasem trudne, pokonywać zaciski, trzeba się wspiąć, ale to jest chyba najfajniejsze – szukanie drogi.

Robicie jakieś oznaczenia dla innych?

Nie, to się już pamięta, da się wytłumaczyć, ale oczywiście za każdym razem, kończąc taka szychtę operacyjną działań pod ziemia, ekipa idzie do przodu, odkrywa, odkrywa, a wracając mierzy to, co odkryła i sporządza dokumentacji. A na powierzchni – w  warunkach pokojowych – tworzy się plan. Dawniej brało się rapidograf i się rysowało, a teraz są programy komputerowe. Dawniej też były inne przyrządy, trzeba było mieć taśmę mierniczą, busolę z upadomierzem, no a teraz wystarczy dalmierz laserowy z wbudowanym kompasem elektronicznym i upadomierzem, a wszystko się robi jednym klikiem i zapisuje się samo.

Jaskinia

Pamiętasz te dawne i obecne sposoby? Co się zmieniło w sprzęcie i technice eksploracji?

Technika, z którą się poruszamy po jaskiniach teraz i zestaw przyrządów, no to się nie zmienia już od lat 80. ubiegłego wieku. Zmiany są tylko delikatne, czyli kształt przyrządów i jakieś tam drobne detale. I to też jest tak, że raz na lepsze, raz na gorsze.

A co ze światłem?

Jeśli chodzi o baterie, światło – to dzieje się to powoli, ale są oczywiście i w tym zakresie zmiany. Jak zaczynałem, to najpopularniejsze było chodzenie na oświetleniu karbidowym. Na kasku miało się palnik, do tego wężyk i wytwornicę acetylenu, do której dawało się karbid, regulując światło pokrętłem do wody. Światło było piękne, ciepłe, mocne. Oczywiście, trzeba było ten karbid mieć ze sobą, do tego wodę. Cała wymiana była uciążliwa. Teraz chodzi się na diodach, które są oczywiście o wiele wygodniejsze, energooszczędne, ale dają takie blade, zimne światło.

Czy wtedy wystarczało tego światła na dłużej?

Porównywalnie, ale zdecydowanie więcej mieliśmy do noszenia i był to bardziej wymagający proces. Bateria starcza dziś na około 7 godzin.

Kiedy zaczęliście odchodzić od karbidu?

Pod koniec lat 90. wymyślono w końcu biała diodę LED i od tego się wszystko zaczęło. Później, ze względu na ochronę przyrody, zakazano w Tatrach chodzenia na świetle karbidowym i wszyscy zaczęli przechodzić na diody.

A wasze ubrania jak wyglądają?

To jest po prostu polar, tylko że uszyty tak, jak śpioszki dla dziecka. Góra z dołem, z zamkiem na cały tyłek, żeby można było…, no i na to kombinezon – zależy od rodzaju jaskiń, czy kombinezony przemakalne, ale oddychające albo nieprzemakalne, które nie przepuszczają wody w jedną ani w drugą stronę. Przy szybkim poruszaniu się, pocisz się w nim, ale chroni skutecznie przed woda. Od niedawna zaczęło się stosować pianki, na początku grube, takie do nurkowania, ale poruszanie się w nich, ogranicza ruch i trochę w nich za ciepło, jak się nie jest w wodzie. No i od pewnego czasu przeszliśmy na pianki surfingowe, które sprawiają, że można się poruszać w  jaskiniach wodnych.

Jak się ta twoja pasja narodziła?

To było tak, że kiedyś jeszcze z moim ojcem bywaliśmy w górach, jeździliśmy, pokazywał mi skałki, górki w Dolinie Kluczwody, w dolinkach krakowskich i tam kupił mi książkę „Jaskinie Wyżyny Krakowsko-Wieluńskiej”, autorstwa Andrzeja Górnego i Mariusza Szelerewicza, wydanie z 83, a  może z 86 roku. Później – wiele lat po śmierci mojego ojca – znalazłem tę książkę, otworzyłem i zobaczyłem te jaskinie. Okazało się, że kilka z nich jest w okolicach Krakowa. Tak zacząłem po nich chodzić.

Ratownictwo jaskiniowe

Masz swoje ulubione jaskinie?

Każda jaskinia ma swoją specyfikę, ale można powiedzieć, że im bardziej na południe naszego kontynentu, im cieplejszy klimat, tym więcej nacieków w jaskiniach, bo szybciej postępują te procesy powstawania nacieków. W Czechach, na Słowacji, Węgrzech, czy w Rumunii mamy piękne naciekowe jaskinie. Możemy po nich fajnie chodzić i zwiedzać. To są jaskinie rozlegle, które długo się pokonuje. Jednak teraz konikiem grotołazów jest głębokość, żeby jak największą osiągnąć.

A dla ciebie to nie jest ważne?

W sumie każdy chce jak najwięcej zobaczyć, jaskinie mają swoją specyfikę, a zejście czy pokonanie pewnej głębokości człowieka kręci. Wszystko zależy oczywiście od punktu odniesienia. Choć moglibyśmy stanąć w jakiejś jaskini na Jurze i powiedzieć, że jest głęboka, ale w porównaniu z Jaskinią Wielką Śnieżną w Tatrach, która ma 824 metry deniwelacji i jest najgłębszą jaskinią w Polsce, to byłaby przesada.

Te 824 metry robią wrażenie?

Tak, fajna ta jaskinia. :) Oczywiście są mniej głębokie jaskinie, które maja ogromne walory estetyczne, na przykład Ptasia Studnia, która ma tylko ponad 300 metrów głębokości, ale taki kształt i formy wymycia są tak ładne, że naprawdę warto się przejść.

Co innego poza głębokością i formami ma dla ciebie znaczenie?

Piękną rzeczą, z którą nie często mamy do czynienia w Polsce, ale w innych krajach jak najbardziej, są aktywne ciągi wodne, wodospady… coś pięknego. Takie jaskinie są na przykład we Francji czy w Austrii.

Która jaskinia jest twoją ulubioną?

Jaskinia Gouffre Berger we Francji, to jest w ogóle pierwsza jaskinia, która w 1953 roku osiągnęła głębokość 1000 metrów. To jaskinia, o której wszyscy mówią, bo naprawdę szata naciekowa, woda, formy są wspaniałe. W ogóle jaskinia jest potężna. Można sobie wyobrazić takie sale po 100 metrów długości i 30 metrów wysokości.

Jak miasto jaskiniowe… A wspinając się tam, czy gdziekolwiek, możesz powiedzieć, że jaskinie są oblegane i ich eksploracja jest popularna?

W Polsce sporo osób się wspina, odkąd zrobiła się taka moda na wspinanie.

Czyli od kiedy?

Gdzieś tak od przełomu wieków XX i XXI. Później zaczęto wszystkie drogi ubezpieczać stałymi punktami asekuracyjnymi, przez co zwiększyło się bezpieczeństwo i łatwość wspinania. No i od tego czasu po prostu, bardzo dużo ludzi, którym sprawia to frajdę, pojawia się na skałach i w jaskiniach. Umówmy się, że nie mamy rozległych rejonów skałkowych i na tyle osób, które się wspinają, to jest tego trochę mało.

Powiedz, od kiedy działasz w jurajskim GOPR?

Jestem od zeszłego roku.

Dlaczego GOPR?

Zawsze interesowałem się ratownictwem. W 2001 roku bylem pierwszy raz na szkoleniu ratowniczym w Pirenejach, we Francji, ponieważ zajmuję się ratownictwem jaskiniowym. Już mi się to wcześniej podobało, brałem udział w szkoleniach.

Na czym polegało to szkolenie. Czy pojechałeś tam jako osoba z doświadczeniem?

Tak, tam były osoby, które są delegowane przez Polski Związek Alpinizmu, Komisję Taternictwa Jaskiniowego. Osoby na takim szkoleniu mają odpowiedni staż i doświadczenie.

Czemu stwierdziłeś, że w GOPR chciałbyś się dalej rozwijać?

Stwierdziłem, że to moje doświadczenie może się do czegoś przydać, nie tylko do działań rekreacyjnych czy zupełnie dla siebie. A że akurat techniki ratownicze, linowe mocno mnie interesują i cały czas staram się je udoskonalać, uznałem, że warto będzie z większą liczbą ludzi to robić. Tutaj, w tym działaniu jesteśmy ukierunkowani na niesienie pomocy, na ratowanie, do tego mamy jaskinie, czyli wszystko, czym się generalnie interesuję i zajmuję.

Jesteś ochotnikiem, więc co wobec tego robisz na co dzień?

To samo (śmiech). Zajmuję się pracami wysokościowymi, wszelakimi oraz szkoleniami wspinaczkowymi i jaskiniowymi.

Jakie umiejętności trzeba posiadać, żeby chodzić po jaskiniach?

Jakąś sprawność fizyczną, przyzwoitą kondycję trzeba mieć, ale najważniejsze, żeby nie mieć panicznego lęku wysokości czy klaustrofobii, bo w tym sporcie to byłoby niemożliwe.

Co to znaczy „mieć przyzwoitą kondycję”?

Najlepiej wziąć plecak na plecy, który waży około 20 kilo, i w jakimś przyzwoitym czasie, bez zadyszki, wejść te 700 metrów przewyższenia. Jeżeli to nie sprawi wielkiej trudności, można pomyśleć dalej.

Czy eksploracja jaskiń jest niebezpieczna?

Niebezpieczeństwo jest zawsze, ale wszystko idzie w stronę udoskonalania – materiały, technologia, liny, które mają coraz większą wytrzymałość. Oczywiście istnieją błędy ludzkie i zdarzenia, których nikt nie może przewidzieć, na przykład, że osadzony punkt nie wytrzyma i coś może się stać. Spity – to są takie najszybsze punkty do osadzenia w jaskini, które się kreci ręcznie, no i do tego się wkręca plakietkę ze śrubką. Takie „coś” ma około 800 kilogramów wytrzymałości. Punkty się dubluje, ponieważ, jak jeden się zerwie, to drugi będzie w stanie asekurować. Świat dąży do tego, żeby było jak najbezpieczniej, ale nigdy nie można wyeliminować zdarzeń i błędów człowieka.

Ani czynników naturalnych…

Tak, dokładnie.

Z tego, co mówisz, mogę wywnioskować, że to wymaga dużej skrupulatności, dokładności, wiedzy, skupienia… Ten cały proces.

Owszem, ale tego uczą się ludzie już od kursu podstawowego, a im dłużej praktykujesz, tym większe doświadczenie przychodzi automatycznie. Patrzysz na skałę i wiesz, co zrobić.

Ile czasu zajmuje zamontowanie takiego spita?

Około 10 minut, ale są też inne rodzaje punktów – i to też się zmieniło z postępem techniki – wiertarki akumulatorowe bardzo ułatwiają życie – bierzesz, wiercisz, osadzasz punkt o wiele wytrzymalszy od spita, dłuższy, głębiej siedzący w skale. Może być mechaniczny albo wklejany.

Jak się go montuje?

Wierci się otwór, czyści się go, wypełnia klejem i wkłada się kotew (tłum.: kołek). Po kilku lub kilkunastu godzinach -w zależności od warunków – punkt osiąga pełną wytrzymałość.

Sporo sprzętu musicie mieć ze sobą. Gdzie go trzymacie?

Dużo rzeczy jest przy uprzęży, a resztę się transportuje w workach jaskiniowych. Możesz je nieść na plecach, czy w ręce, a jak się poruszasz na linie, to sobie go dopinasz do uprzęży.

Jeżeli montujesz ten punkt, to trzeba poprawiać go po jakimś czasie?

Nieprędko. To już są kwestie lat. Korozja działa wszędzie, ale to jest bardzo trwałe. Jak widzisz, że punkt jest stary, to z niego nie korzystasz. Jednak punkty osadzone w połowie lat 90., są do tej pory i się dobrze mają, ponieważ wykonano je ze stali nierdzewnej i klej bardzo dobrze trzyma.

wystawa-239

Zdarzyły ci się takie sytuacje, w twojej pracy, że coś cię zaskoczyło, poszło nie tak?

Miałem tak, że stały punkt wypadł, jak go obciążyłem, dlatego posiadamy procedury, dwa punkty na stanowisku, jak jeden wypadnie, to wtedy jesteś na drugim, zabezpieczającym. Najczęściej zdarzają się błędy człowieka w terenie eksponowanym, łatwym, na którym nie trzeba poręczować, czyli wieszać liny, i wtedy się ktoś poślizgnie, bo jest łatwiej i mniejsza koncentracja.

Byłeś kiedyś w takiej sytuacji, gdzie bardzo się wystraszyłeś?

Zdarzyło mi się, że kiedyś mi wyjechały nogi ze stopni, kiedy szliśmy po takim zmarzniętym śniegu. Nabrałem wówczas takiej prędkości, że to było nie do zatrzymania. Gdyby nie przełamana płyta śniegu, w którą wpadłem, to bym poleciał dalej.

Jakie jeszcze sytuacje są dla ciebie trudne?

Transport poszkodowanego w miejscach ciasnych. Transport w studniach pionowych nie sprawia tyle kłopotów, co ten poziomy, czy korytarzami jaskiń, czy nawet na powierzchni, ale w trudnym terenie, żeby przenieść poszkodowanego.

Jak zatem działacie, gdy jest tak wąsko?

Trzeba się napracować. Są sytuacje, kiedy nie da się tego zrobić, no to już trzeba wziąć  majzle (narzędzia z ostrzem), młoty, wiertarki i rozkuwać.

Musiałeś działać w ten sposób?

Nie tak stricte pod katem ratowniczym. We Francji na ćwiczeniach mieliśmy poszerzanie ciasnych miejsc, ale przy eksploracji często też się to zdarza. Widzisz, że jest za ciasno, żeby przejść, więc poszerzasz, żeby się dało iść dalej. Oczywiście tutaj u nas, na Jurze, nie ma zbyt wielu takich rzeczy, a po drugie – nie byłoby to zgodne z prawem, gdyż jest to rezerwat i nie można robić takich rzeczy dla celów eksploracyjnych.

Czy twoje umiejętności przydały się w jakichś konkretnych sytuacjach?

Na razie, odpukać, jak jestem na dyżurze, to nic złego się nie wydarzyło i oby tak dalej. Wszystko w sumie, co się dzieje w górach, na skałkach, jest dla mnie rzeczą fajna i wyzwaniem.

Jesteś przygotowany na różne sytuacje? Wiesz, że zawsze może się coś zdarzyć?

Zapalona lampka jest zawsze. W trakcie szkoleń też przygotowujemy wszystko, żeby uniknąć trudnych sytuacji.

Co jest najważniejsze dla waszego bezpieczeństwa i bezpieczeństwa innych?

Dwa punkty wpięcia oraz koncentracja i uwaga przy wspinaniu.

Marcin Pruc, ratownik-ochotnik, działający na Jurze, który w jaskiniach widzi wielki cud natury i świata. Sam prowadzi kursy wspinaczkowe. Najbardziej zachwycają go jaskinie, w których są aktywne ciągi wodne. Brał udział w niejednej eksploracji w Polsce i na świecie.

Zapisz