Na początku było leniwie. Może aż za bardzo, ale my zawsze tak mamy. Najpierw miesiącami pragniemy wypoczynku, tzw. wakacji od podróżowania, po czym – mija parę dni – i już nam się nudzi. I to nie jakiś hipsterski lans, tylko stan faktyczny. Podczas kilku swawolnych spacerów po okolicy Kalutary, znaleźliśmy naszą stację kolejową i spróbowaliśmy kupić bilety do Galle.
Chciałem napisać, że często, ale po chwili namysłu stwierdzam, że za każdym razem, kiedy chcieliśmy kupić bilety z wyprzedzeniem (choćby jednego dnia), to odprawiano nas z kwitkiem i kazano wrócić w dniu odjazdu.
Tak było i tym razem. Pociąg planowo odjeżdża o 8:10 a wczoraj sprzedawca kazał nam się zjawić o 7:30. Jest 7:28, kiedy naszym tuk tukiem wtaczamy się na parking przed stacją. Ja wyszarpuję bagaże z tej przestrzeni, którą tylko najlepszy marketingowiec odważyłby się nazwać bagażnikiem, a Ania kupuje bilety. W międzyczasie podchodzi jakiś Cejlończyk, a że poranne humory nie wprawiają nas w nastrój do rozmowy, to szybkim, niezbyt przyjaznym spojrzeniem, go odprawiam. Na „do widzenia” słyszę, że jest jakieś wielkie opóźnienie.
No trudno, w PKP też ciągle jest opóźnienie. Do 9:30 czekamy na stacji, przyglądamy się pasażerom i robimy zdjęcia, aż w końcu widzimy pociąg, który wolno wtacza się na naszą stację Kalutara South.
Ta cejlońska kolej zawsze nas fascynuje. Począwszy od jej położenia – w dżungli albo nad samym brzegiem morza, albo na jakimś urwisku. Pięknie.
Po drugie – te tłumy ludzi niemieszące się do składów, wskakujące na ostatnią chwilę i radośnie machające na każdej stacji.
Po trzecie – to, że na wielu odcinkach pieszy porusza się szybciej niż pociąg, a jednak nie chce się nikomu z niego wysiadać. Nam też nie.
Do Galle jedziemy tylko półtorej godziny. To miejscowość, która słynie z portugalskiego fortu i … z niczego więcej, ale jest turystycznie oblegana. Chcemy się tam zatrzymać na jeden dzień i zobaczyć, o co ten cały szum. Znajdujemy jakieś małe miejsce do siedzenia i wciskamy tam najpierw Anię, a potem bagaże dookoła niej. Po korytarzu biegają sprzedawcy różnych orzeszków, Ania śpi a ja ustawiam się w przejściu i patrzę na morze.
Jest całkiem miło, można powiedzieć, że nadal trochę leniwie.
Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!