Santiago to naprawdę magiczne miasto, no i muzycznie – kubańska oaza. Czułam, że warto tam dotrzeć, choć – żeby tam dojechać – pokonaliśmy ponad 900 km. Teraz już wiemy, że było warto i – w tym trzecim cyklu z Santiago – jeszcze mocniej pokazujemy, dlaczego warto było tam trafić.

Santiago de Cuba i tutejsza Casa de la Trova. To w niej spędzamy niezapomniane muzyczne chwile. To tu, w towarzystwie Kubańczyków, słuchamy muzyki kubańskiej, no i prosimy o zagranie naszej habanery, czyli „praprzodka” tanga. I tak wyglądają nasze dni w Santiago.

Tym razem koncert jest w dużej sali, co sugeruje, że zespół jest bardzo dobry i może przyjść wiele osób, żeby go posłuchać. Wiemy, o której zaczynają, więc pojawiamy się  pięć minut wcześniej, żeby jeszcze kupić zimnego cristala. Jest gorąco, duszno i lepko, więc to słabe piwo idealnie nadaje się do ugaszenia pragnienia. Kolejna woda już nie wystarcza.

Przestanę się jednak koncentrować tylko na naszym pragnieniu, bo muzycy zaczynają zajmować swoje pozycje i stroić instrumenty. Mają praktycznie wszystkie dźwięki plus wokal i skrzypce, które nie pojawiły się jeszcze u żadnego zespołu, które widzieliśmy na żywo. Ciekawostką jest, że mamy w sumie wiekowy zespół, ale wraz z nimi jest też młody, kilkunastoletni chłopak grający na skrzypcach. Jakby chciał wprowadzić tu zupełnie nowe brzmienie. Jesteśmy ciekawi, bo instrumentalnie zapowiada się niewiarygodnie.  Zaczynają… Grają pierwszy, drugi, trzeci kawałek. Okazuje się, że to ten typ zespołu, który stawia bardziej na instrumentalne brzmienie, niż na wokal. Tylko w niektórych piosenkach pojawia się głos wokalisty. Ich rytm nas jednak oczarowuje, bo świetnie jest patrzeć na ludzi, którzy kochają to, co robią, bawią się formą, ale są przy tym niesamowicie zdolni i zgrani.

Jedna para tańczy z tyłu, inni sobie wybijają rytm palcami albo stopami. Nie wszyscy wchodzą do środka, nie chcąc płacić za bilety. Dużo osób stoi więc z drugiej strony, gdzie dobrze widać i bardzo dobrze słychać.

W przerwie stwierdzam, że muszę porozmawiać z ich „szefem” o habanerze. I po raz kolejny muzycy nie mogą uwierzyć, że jakiś białasów interesuje ich stary gatunek muzyczny, którego nawet większość Kubańczyków nie kojarzy. Godzą się jednak,  że coś dla nas zagrają i robią to z dedykacją :)

Posłuchajcie, co tam się działo. To był taki występ totalnie „na luzie”, co chyba też nas zauroczyło. Ja dzięki temu znów na moment przeniosłam się na Kubę.

P.S. I na zakończenie muzyki z Santiago:

Zapisz