Trinidad to dziwne miasto. Z jednej strony kiczowate i wypełnione turystami, z drugiej – miejscami urokliwe, bo jego architektura tworzy ciekawy klimat miasta kolonialnego, z jeszcze innej strony – położone jest blisko natury, gór a raczej wzgórz, i – jak się okazuje – jedną taką mini wyprawę można wspominać lepiej niż każdy spacer po mieście.

Wyruszamy z miejscowości Camagüey około trzeciej nad ranem, co jest nieludzkim osiągnięciem. Zamiast spać, głównie czuwamy. Gdy udaje się przysnąć na pół godziny, dobija się do nas Kubanka, u której mieszkamy, abyśmy nie zaspali. Uf… To będzie ciężka noc. Słyszymy jak pada deszcze, a właściwie leje. Jedziemy nocnym wypchanym autobusem w strugach deszczu. Dojeżdżamy skoro świt, zmęczeni drogą, choć odległość wcale nie była duża. Docieramy i ruszamy pod adres wskazany nam przez ostatnią rodzinę, u której się zatrzymaliśmy. Docieramy na miejsce. Drzwi otwiera nam Kubanka około czterdziestki. Niczym szczególnym nie różni się od poprzednich osób, u których mieszkaliśmy, gdyby nie to, że zaskakuje nas bardzo dobrym angielskim. To idealne i mniej wymagające rozwiązanie językowe bardzo nas cieszy, szczególnie po nieprzespanej nocy. Niestety musimy chwilę poczekać, aż zwolni się nasz pokój. Korzystamy z okazji i zjadamy śniadanie. W międzyczasie udaje nam się zorientować, że oprócz nas są tu jeszcze cztery Niemki – studentki niemieckie i dwie Kanadyjki po pięćdziesiątce. Ich rozmowy koncentrują się głównie wokół tego, gdzie dziś iść na plażę i rzeczywiście opalenizny można im pozazdrościć. Inne Niemki, które właśnie opuszczają nasz pokój, także wydają się zachwycone miastem. Mówią właścicielce, że bardzo żałują, że tak krótko, że tylko 5 dni były. Hmmm. Stwierdzamy, że warto to sprawdzić i, mimo sporego rozespania, stwierdzamy jednak, że po szybkim prysznicu nie idziemy spać, tylko od razu na spacer.

Ulice Trinidadu
Rozmowy z ulic Trinidadu

Mieszkamy niedaleko tutejszego „centrum”. Już po kilku minutach spaceru widzimy, że brukowane ulice i pastelowe domy wyglądają niemal jak w czasach kolonialnych. Jakby czas się zatrzymał. W XVII i XVIII wieku miasto to było głównym ośrodkiem handlu cukrem i niewolnikami. Wiele budowli wokół Plaza Mayor przypomina jeszcze o historii bogatych właścicieli, jednak gdy wychodzimy kawałek poza plac, piękno się kończy, zaczyna się bieda. Trzeba jednak przyznać, że Trinidad praktycznie obronił się przed nowoczesną zabudową. To na pewno tworzy klimat miasta, ale taki, którym możemy się zachwycić na moment, na czas kolejnego zdjęcia, dłużej… raczej nie.

Ulice Trinidadu – widok na góry
Niektórzy oglądają Trinidad z góry

Trinidad nie jest dla nas fascynującym miastem. Przemykamy przez niego i niewiele w nas zostaje, poza coraz lepszymi umiejętnościami unikania turystów. O muzyce już pisaliśmy i w tej kwestii także jest słabo.

Po dwóch dniach, bardzo podobnych do siebie, zauważamy, że to dobre miejsce, żeby poznać przyrodę i naturę, czyli na przykład Topes de Collantes i krajobraz Sierra del Escambray, oddalone kilkanaście kilometrów od samego miasta. Wyruszamy więc na dłużą wyprawę. Widoki są sympatyczne i miłe dla oka. Oczywiście w naszym życiu widzieliśmy wiele bardziej emocjonujących, ale te są ładne. Niczym szczególnym się nie wyróżniają, ale wreszcie czujemy się dobrze, leżymy na trawie, trochę idziemy i znów siadamy, tym razem przy wodzie. Niesamowicie, ale nie ma tu żadnych turystów, nikt tu nie przychodzi, poza Kubańczykami spragnionymi ochłody. Przynajmniej tak jest teraz.

Okolice Trinidadu

Na wysokości 800 m n.p.m., w związku z wyjątkowo czystym powietrzem, zbudowano sanatorium, gdzie leczy się m.in. choroby wywołane stresem i choroby płuc. Docieramy też do niewielkiego wodospadu Caburi, gdzie niżej położone jest jezioro. To miejsce odpoczynku i kąpieli wielu Kubańczyków. Kuba też próbował :)

Odpoczywamy przy źródełku

Na koniec wchodzimy do jaskini Batata, przez którą przepływa podziemna rzeka. To znaczy, ja się trochę wspinam, żeby obejrzeć ją od środka. Kuba zostaje na posterunku i robi zdjęcia. A ja się oddalam, i oddalam, aż niknę w otchłani. Temperatura jest tam idealna, około 20 stopni. Zupełnie nie chce mi się stamtąd wychodzić. Nie mamy już wody, więc uzupełniamy ją z tutejszego jeziorka. Jest zimna i orzeźwiająca. Zaczynamy wracać do miasta.

Ania w środku jaskini