Do Santiago docieramy o 6 rano, po dwunastu godzinach spędzonych w ostro klimatyzowanym autobusie viazul. Jesteśmy trochę zziębnięci i przemęczeni, ale na szczęście jakimś cudem szybko trafiamy do casy, poleconej nam przez Irmę z Hawany. Gdy nasi gospodarze widzą, jak jesteśmy zmęczeni, nie chcą słuchać protestów, tylko od każą nam się położyć… w swoim małżeńskim łóżku.

Nie mam siły w tym momencie, żeby protestować po hiszpańsku, wnikać i zastanawiać się, czy pościel jest czysta, czy ładnie pachnie, czy wszystko jest ok. Po prostu zasypiam. Kuba po chwili robi to samo. Gdy budzimy się po dwóch godzinach, okazuje się, że nie ma naszych bagaży, ciuchów, a gospodyni krzyczy przez uchylone drzwi, że są już we właściwym pokoju. Hm, trochę dziwna i niespodziewana sytuacja, ale nie mamy wyboru, tylko musimy dojść tam… w bieliźnie. Trudno, mogła nas spotkać przecież większa tragedia. Po szybkim prysznicu już z nieco większą energią poznajemy gospodarzy, którzy pokazują nam swoje mieszkanie oraz zapraszają na śniadanie na taras, który jest genialny położony, na samej górze ich domu a właściwie – kamienicy. Jesteśmy na dachu i widzimy, jak to Santiago wygląda z perspektywy kilku pięter. Pani Maria mówi nam, że mieszkają w samym centrum muzycznego Santiago. Cieszymy się niezmiernie, gdy wskazuje nam palcem Casa de la Trova.

W tym muzycznym centrum spędziliśmy kilka dni, o czym pisaliśmy m.in. tutaj.

A co poza muzyką możecie znaleźć w Santiago? 

Nas co rano budzili sprzedawcy cebuli, którzy – pchając swoje wózki – krzyczeli głośnym i monotonnym głosem „ce-bo-lla, cebolla” (czyli „cebula” po hiszpańsku). I tak co najmniej przez dwie do trzech godzin porannych. Zaskakująco wielu było tych sprzedawców cebuli. Później, w ciągu dnia, zdecydowanie częściej wpadaliśmy na wózki z różnymi owocami i warzywami, bez dominującego wpływu cebuli.

Santiago de Cuba

Gdy przed przyjazdem mówiliśmy, że wybieramy się do Santiago, dostawaliśmy informacje, że to najbardziej gorące i najbardziej „czarne” miasto na Kubie. To ma oczywiście swój czynnik historyczny, gdy w okresie XVII-XIX w. sprowadzono na Kubę tysiące czarnych niewolników z Afryki, którzy są odpowiedzialni za tę ciekawą mieszankę :) Te informacje rzeczywiście się potwierdziły, choć powiem szczerze, że ciemny kolor skóry nie rzucał się nam za bardzo w oczy, a może się za bardzo nad tym nie zastanawialiśmy. Dopiero, gdy oglądaliśmy zdjęcia i porównaliśmy, okazywało się, że rzeczywiście jest różnica. Co do temperatury, istotnie była wysoka, słońce bardzo mocno grzało i często brakowało powietrza nawet do tak podstawowej czynności jak oddychanie, nie mówiąc o innych ekstrawagancjach. Nie przytrafiały nam się także przelotne deszcze, na które mogliśmy liczyć w innych częściach wyspy.

Plaza Dolores

To pierwsze miasto i do tej pory jedyne na Kubie, w którym odczuliśmy taką nierówność terenu (pewnie także dzięki temperaturze). Często uliczki szły do góry lub gwałtownie spadały w dół w kierunku morza, a my poruszaliśmy się po nich wolnym, ślamazarnym krokiem. Często okazywało się, że mogliśmy dojść nimi do kilku placyków, na których zawsze siedzieli Kubańczycy, popijali rum z kartony i rozmawiali lub grali w domino. Ciekawe, że samo dojście do morza nie gwarantowało super widoku, ale można było usiąść sobie w knajpce nad wodą i spokojnie wypić zimnego Cristala.

Bardzo polecamy zgubić się i wyjść z centrum, na przykład na spacer Avenida Manduley. To tam – zbaczając z drogi – zachwyciliśmy się klimatyczną kolonialną architekturą, urokiem, który towarzyszy warszawskiej Saskiej Kępie, zmieszanym z dzielnicą willową i zaułkami, gdzie mieszkają bogaci Kubańczycy oraz dyplomaci.

Pałac pionierów

Weszliśmy także na chwilę do Muzeum Rumu, gdzie pokazana jest historia fabryki Bacardi, ale w skrócie telegraficznym, i zajmuje ona dosłownie dwie sale. Poza tym można poznać sposoby destylacji i dojrzewania rumu. No i na koniec – szybka degustacja.

Suszące się pranie to nie tylko domena Santiago, ale całej Kuby. Samo miasto pewnie nie byłoby dla nas takie urokliwe, gdyby nie muzyka. Dzięki niej naprawdę warto było tu trafić. (A tu jest nasza galeria zdjęć z Santiago)