Są rodziną, która niebawem się powiększy. Tomek od pięciu lat współpracuje z Kirą – psem-ratownikiem. Gosia pojawiła się w ich życiu całkiem niedawno. O tym, jak wychować psa, aby ratował ludzi, i o tym, jak wspólna pasja łączy.

Myślicie, że dobrze jest być związku i mieć te same pasje?

Tomek: Z tym bywa różnie.  Czasami potrzebujesz odreagować, więc jedziesz na dyżur do GOPR-u , w góry itd., aby pobyć w samotności. Mając te same pasje, nie ma tej „wolnej” przestrzeni, robi się wszystko razem.

Gosia: Pomimo tego pasja to jednak coś, co nas połączyło.

T: Można też powiedzieć, że druga strona bardziej cię rozumie. Nie usłyszysz: „A po co tam jedziesz?”, bo wie o co chodzi. Z tej strony będzie łatwiej.

G: Ja od dawna wiedziałam, że chcę mieć męża ratownika właśnie dlatego, że sama ratownikiem chciałam zostać. Potrzebowałam kogoś, kto by rozumiał taką drogę, na przykład niewidzenie się z powodu dyżurów czy wezwania na akcję. Tworząc rodzinę połączoną pasją, eliminujesz brak zrozumienia.

Kiedy się poznaliście?

G: Pod koniec 2013 roku. Pojawiłam się w Grupie Jurajskiej GOPR jako stażystka. I się nie bałam.

Nie bałaś się? Czego?

G: Raczej, kogo? Tomek jako osoba, która uczy, jest dosyć wymagający i konsekwentny.

T: I rozróżnia dwa kolory – biały i czarny. Nie ma szarego – albo tak, albo tak.

G: No właśnie. Tak powinien ogólnie wyglądać profil ratownika, że albo się nadajesz, albo nie. Albo masz silną psychikę, albo za każdym razem zastanawiasz się, co zrobić. A ja byłam taką osobą, która…

T: Pyskatą.

G: Nie chciałam tak tego nazwać.

T: … która miała swoje zdanie.

Polemizowałaś z nim, nie zgadzałaś się?

G: Tak. A dużo osób, szczególnie nowych, mówiło: „O nie, z Jogim to trzeba uważać, on jest taki srogi, lepiej w ogóle nie dyskutować”.

T: Bardziej szanuję osoby, które potrafią inteligentnie odpowiedzieć, niż takie, które uszy położą po sobie, a gadają gdzieś po kątach.

G:  Mimo wszystko myślałam, że absolutnie nie chcę wiązać się z tym panem… Ale potem okazało się, że coś jednak jest na rzeczy z jego strony. Wszyscy byli bardzo zaskoczeni, gdy się okazało, że jesteśmy razem. Ja wiem, że mogę się bardzo dużo od Tomka nauczyć i to na pewno mnie popycha do przodu.  Cieszę się, że tak ten związek wygląda.

Tomku, a jak u ciebie wyglądał początek w GOPR?

T: W 1996 albo 1997 trafiłem tu przez przypadek. Byłem na kursie przewodników beskidzkich SKPG Harnasie z Gliwic. Mieliśmy w Podlesicach zajęcia z ratownictwa. Ówczesny naczelnik – Piotr van der Coghen – pozdrawiamy naczelnika! – prowadził z żoną zajęcia z ratownictwa. On i Szarotka są przewodnikami beskidzkimi. Po tych zajęciach bardziej zainteresowałem się ratownictwem. I tak już zostało. W tamtym czasie na Jurze funkcjonował JOPR – Jurajskie Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe. Kurs pierwszego stopnia odbyłem właśnie w JOPR-ze. W 1998, gdy weszliśmy w struktury GOPR, na kurs pierwszego stopnia pojechałem jeszcze raz.

Musiałeś ten kurs powtarzać?

T: Nie, nie musiałem, ponieważ stopnie ratownicze przechodziły z JOPR-u do GOPR-u.  Jednak nie chciałem, żeby ktoś kiedyś mi zarzucił, że nie mam w GOPR-ze jakiegoś kursu. Dlatego ratownicy, którzy byli blachowani, zdejmowali tzw. „blachy” i jeździli na kursy pierwszego stopnia, np. na Babią Górę do Grupy Beskidzkiej. Ja byłem na Turbaczu w Grupie Podhalańskiej. Po tym kursie zostałem pełnoprawnym ratownikiem górskim. Parę lat trwało, zanim otrzymałem wyższy stopień – starszego ratownika GOPR.  

A potem zrobiłeś instruktora?

T: Jestem w trakcie kursu instruktorskiego. W czerwcu odbyła się część letnia. Prawdopodobnie w lutym odbędzie się część zimowa. Do tego czasu muszę napisać pracę instruktorską. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, jesienią będą promocje.

Na jakiej zasadzie współpracujecie z GOPR? Przyjeżdżacie na dyżury co trzy tygodnie?

T: Co trzy tygodnie na dyżury przyjeżdżają stażyści. Ratownicy przyjeżdżają co cztery tygodnie na weekend. Są cztery sekcje. Po to stażyści przyjeżdżają co trzy tygodnie, żeby mieli szansę poznać ratowników z każdej sekcji i tym samym mieli możliwość zdawania egzaminów u różnych instruktorów.

G: Grupa Jurajska jest dość specyficzna. Ratownikami są tu ludzie z całej Polski – z Warszawy, Gdańska, Wrocławia. Ja na przykład zaczęłam jeździć na dyżury, gdy mieszkałam jeszcze w Zakopanem. Budziło to niemałe zdziwienie.

T: Bo marzyła o ratowniku, ale o TOPR-owcu.

wystawa-final-small-37

A co przyciągnęło cię na Jurę, jeśli miałaś blisko TOPR?

G: W innych grupach faktycznie jest tak, że jak ktoś mieszka np. w Bieszczadach, widzi jak funkcjonuje lokalna grupa, mówi: „Dobra, idę!”. W Grupie Jurajskiej są ludzie z całej Polski, bo łączy ich wspólna pasja: wspinanie, jaskinie. Nieważne skąd są, wiedzą, że tutaj jest opcja, żeby być ratownikiem o takiej specjalizacji. Ratownictwem górskim interesowałam się od dawna. Pracę magisterską pisałam o kobietach w TOPR-ze. Wiedziałam, że chcę być ratownikiem górskim, bo to miała być taka praca, która łączy pasję związaną z górami  i zratowaniem ludzi.

T: Wisienka na torcie.

G: Tak, to jest tak, że dla mnie bycie ratownikiem górskim to najwyższy stopień obecności w górach. Jeżeli wiesz, że w górach zrobiłaś wszystko albo prawie wszystko, spotkałaś się z różnymi sytuacjami, mówię o trudnych sytuacjach, góry cię wypróbowały, to wiesz, jak się w nich zachować. Kilka razy już komuś pomogłam, stąd myśl o ratownictwie. Chcę po prostu w dobry sposób wykorzystać wiedzę i umiejętności. Ale, szczerze mówiąc, początkowo nie myślałam o Jurze. Pojawiła się myśl o TOPR, bo to taki największy hardcore. I przeprowadziłam się do Zakopanego. Pracowałam w schronisku, żeby właśnie pooglądać sobie trochę, jak wygląda praca ratownika, bo wiadomo, jak w schronisku pracujesz, to jesteś najbliżej.

I faktycznie dowiedziałaś się, jak wygląda praca ratownika?

G: Tak. Będąc na miejscu, mogłam obserwować akcje. Ratownicy przychodzą do schroniska, omawiają to, co się wydarzyło. Fajna sprawa. Potem się zrodził pomysł, żeby właśnie pisać pracę magisterską na temat kobiet w TOPR-ze, bo było ich bardzo mało. I fajnie, bo o ile wiem nikt czegoś takiego jeszcze nie pisał. Ale  jak zaczęłam zbierać materiały, to stwierdziłam, że to nie jest dobry pomysł, żebym była ratownikiem w TOPR-ze, bo oni po prostu kobiet nie chcą. W ciągu stu lat było tylko dziesięć ratowniczek, a tak naprawdę czynnych – dwie. Ratownicy górscy to grupa ludzi, która powinna skupiać indywidualistów, ale takich, którzy potrafią współpracować. Bez zaufania, bez zespołu, nie ma szans na dobrą i bezpieczną akcję. A jeżeli tacy ratownicy cały czas myśleliby: „O, kurczę, to jest kobieta, czy da radę tu zejść, czy coś zrobić”, to bardziej skupialiby się na tym, że muszą pilnować swojej współratowniczki i mniejszą uwagę skupiali na samej akcji. Takie wnioski wyciągnęłam po rozmowach i wywiadach z ratownikami.

I jakie decyzje podjęłaś?

G: Żeby startować do Podhala. Pomysł wtedy upadł, ale zadzwonił do mnie kolega z pytaniem: „No kurczę, kiedy do tej Jury?”. To był wrzesień 2013. Przyjechałam i zostałam.

Na jakim etapie teraz jesteś?

G: Teraz jestem ratownikiem-kandydatem. Przeszłam kurs letni i zimowy pierwszego stopnia. I właściwie zostało mi tylko kilka egzaminów teoretycznych. Ze względu na ciążę nie zdążyłam zaliczyć na przykład egzaminu ze wspinaczki.

Ale rozumiem, że zamierzasz dalej iść tą drogą?

G: Na pewno. Tomek powiedział, że to taka wisienka na torcie w górach. Wiem, że już swoje przeżyłam, bo i góry wysokie, i narciarstwo, a ratownictwo jest zdecydowanie tym, co łączy w całość moje pasje.

Wspomniałaś o ciąży. Gratulacje :) A myślicie, że powiększenie rodziny jakoś wpłynie na wasze GOPR-owe życie, wasze dyżury?

G: No właśnie, Tomek ma doświadczenie.

T: Mam dziesięcioletniego syna z poprzedniego małżeństwa i ten fakt nie wpłynął negatywnie na moją obecność w GOPR. Pierwszy raz Mateusz był na dyżurze, gdy miał trzy miesiące. Akurat tak się złożyło, że była akcja i musiałem jechać, więc go zostawiłem innemu ratownikowi. Takie dziecko jak leży, to gdzie ci ucieknie? Na łóżku śpi. Ewentualnie trzeba pieluchy zmieniać. I o tej godzinie herbata, o tej mleko. Pojechałem wtedy na tę akcję. I tak jeździłem z synem do roku. Owszem, jak Mateusz zaczął chodzić, to pojawił się problem. Faktycznie była przerwa, bo dopiero gdy miał cztery lata, to znowu zacząłem z nim jeździć. Przyjeżdżał na ferie, zabierałem go na weekendy, albo jak miał wakacje.  Mogłem go zabrać tutaj do pracy na przykład na tydzień.

Fantastycznie.

T: Kiedy Mateusz miał trzy lata, na Morsku na nartach zaczął jeździć.

To pierwszy dyżur kiedy z maluchem?

T: Nie wiem kiedy, ale na pewno nie będzie nam przeszkadzał.

G: Dokładnie, tym bardziej że my jesteśmy tacy – nie mamy zamiaru dać się „uziemić” przez dziecko. Dla mnie zajmowanie się dzieckiem, to też pokazywanie mu świata. To jest fajne, że mamy podobną filozofię.

T: Podobnie myślimy, przynajmniej w niektórych tematach.

G: Wiem, że ten model wychowania dzieciaka jest bardzo u nas zbieżny. Na pewno to nie jest tak, że Tomek będzie mówił: „A nie, nie możemy go tutaj zabrać”, a ja tym bardziej.

T: Bo się spoci na przykład. Gdy Mateusz miał cztery czy pięć lat, przyjechał ze mną na ferie. Gdy mówił: „Nudzi mi się”, ja na to: „To weź odśnież plac”. Dałem mu łopatę. Dla dorosłego odśnieżyć quadem to około godzina pracy, a łopatami dla dziecka to jest tydzień przecież. Ale wziął łopatę i odśnieżał. Dla niego większą atrakcją było wziąć łopatę lawinową niż siedzieć przed telewizorem. Inna historia: Zabrałem go pierwszy raz na taką objazdówkę, prawie dwutygodniową. Miałem wtedy samochód dostawczy. Materac na pace itd. Poszliśmy do sklepu, mówię mu, żeby sobie wybrał, co chce. On się pyta, czy może to. Patrzę – konserwa rybna. Bierz. Ma takie zdjęcia: w jednej ręce ogórek kiszony, w drugiej konserwa rybna.

wystawa-215

He, he. Super.

G: Trzeba tak działać, żeby za te kilkanaście lat, była kolejna ekipa osób, które się nadają do ratowania, a nie ludzie, którzy będą mieli w wieku piętnastu lat zawały serca, bo nie chce im się biegać.

T: Tym bardziej, że on jest wybiegany. Nikt mu nie zaimponuje jakimiś używkami, bo jeździł sobie quadem, jeździł skuterem, wspinał się, ze śmigłowcem też miał do czynienia, może nie latał, ale przebywał. „Chodź zapalimy” – to nie będzie dla niego żadna atrakcja. Trenuje szermierkę od czterech lat.

G: Chcemy tak dziecko wychować, żeby po pierwsze nie bało się różnych nowych sytuacji. Na pewno nie chcemy przesadnie chuchać i dmuchać. Wiesz, jakie są teraz dzieciaki. – Amelkę zabieracie wszędzie, więc ona zna świat i nie będzie się bała potem w przyszłości różnych sytuacji. Teraz niestety rodzice często mówią do swoich dzieci: „O, tego nie dotykaj, tego nie rób”. Zbudowane są piękne place zabaw, na nich mini ścianki wspinaczkowe. A ja często słyszę, gdy rodzice mówią: „Nie wspinaj się!”. Kurczę, to po co to jest? My jesteśmy zdana, żeby  dziecko korzystało, bo świat jest dla niego. Raczej chcemy, żeby kolejny syn też właśnie taki był aktywny. Ja zresztą jestem po AWF-ie, więc wiem, że sport to nie jest przykry obowiązek, ale to jest po prostu zdrowie.

Będzie mały GOPR-owiec?

G: Jeśli będzie chciał.

T: Czas pokaże. Za jakieś dwadzieścia lat.

Ale będziecie zachęcać?

G: Jak będzie z nami jeździł, to będzie wiedział, co to jest i albo złapie bakcyla, albo nie.

T: Wsiąknie.

G: Mam nadzieję, bo ja nie mam zamiaru rezygnować z gór i mam nadzieję, że będzie mu się chciało jeździć.

Ale rodzice bardzo dużo dają dziecku. To rodzice kształtują małego człowieka i to naprawdę widać.

G: Rzeczywiście, dlatego będziemy się starali przekazać naszemu dziecku to, co kochamy, nasze pasje i wartości.

Nie wiem, czy to teraz, czy nasze pokolenie tak działa, że dużo dzieci jest trzymanych pod kloszem. Takie przesadne dbanie o bezpieczeństwo.

G: To jest takie sztuczne wychowanie, moim zdaniem. Kiedyś było tak, że rodzice więcej czasu mieli dla dzieci i wiedzieli, że tak naprawdę tym dzieciakom nic w zasadzie nie grozi. A teraz, jak rodzice większość czasu spędzają w pracy, faktycznie, jak już mają czas dla dziecka, to całą tę miłość, jaką w sobie mają, kumulują, chcą koniecznie dać w tak krótkim czasie. Może ma to z tym związek.

Generalnie jesteśmy zapracowani. Ale wydaje mi się, że mamy zdrowe podejście do dziecka – ono jest z nami. Mamy plany, a ono z nami je realizuje. Wiadomo, że jak są trzy osoby, to każdy z zespołu musi być zadowolony.

G: To inwestycja, bo skoro teraz jej to pokazujecie, to zwiększy prawdopodobieństwo, że potem ona będzie miała podobne priorytety w przyszłości i będziecie razem za kilka lat chodzić z plecakami.

Omówiliśmy już tematy rodzinne, więc przechodzimy do najważniejszego. Jakie miejsce w waszym zespole ma ten wspaniały pies?

T: Kirę kupiłem pięć lat temu. W grupie osiągnąłem już wiele, więc chciałem pójść w innym kierunku, po nowe wyzwanie. To są kolejne szkolenia, kolejna wiedza, którą można zdobyć. Zapytałem naczelnika, ile chciałby mieć psów w grupie. Wtedy u nas był boom na psy – każdy chciał mieć psa. Powiedział mi: „Weź – wygrają najlepsze”. No i w zasadzie z tych wszystkich psów została tylko Kira.

G: Jest najlepsza :)

T: Jest dobra. Dwa razy w roku musi zdawać egzaminy. Raz letni, raz zimowy, aby potwierdzać klasę. Kira ma C klasę lawinową, B klasę na teren otwarty oraz  A klasę jako pies tropiący. Ma bardzo dobre wykształcenie. Jednak to, że raz zdała egzamin nie znaczy, że będzie on ważny dożywotnio. Co roku musi go weryfikować. W zasadzie ona nie musi, ja muszę. My pracujemy jako zespół. Przewodnik plus pies. Że pies zda, to każdy wie, ale czy przewodnik – w tym wypadku ja – odczytam tego psa, czy znalazł, czy nie znalazł, jak reaguje – to już jest egzamin dla mnie.

Co znaczy „odczytać psa”?

T: Widzieć, jak pies się zachowuje. Jeśli coś znajdzie, to ma określoną reakcję. Albo merda ogonem albo kręci w kółko, albo dźwignie ogon. Albo widzę, że psu coś zawiało, bo zaczyna niuchać z powietrza. Ma pracować na śladzie, wąchać z ziemi, ale nagle coś wyłapie z powietrza. Muszę wiedzieć, czy pies dobrze zrobił, ewentualnie go pokierować. Pies jak znajdzie, to przybiega do mnie i mówi, że znalazł. Ja muszę wiedzieć, czy Kira mnie oszukuje, czy mówi prawdę.

Jak ty to możesz wiedzieć?

T: To po niej widać.

G: Lata przebywania ze sobą.

T: Są różne sposoby odczytania, że pies znalazł. Albo szczeka przy pozorancie czy osobie, którą odnalazł. Albo przybiega do mnie i szczeka na mnie. W moim przypadku jest tak, że przy pasie mam taki aporcik, zabawkę. Kira, gdy znajdzie człowieka, przybiega i szarpie za tę zabawkę. Pozwalam jej chwilę poszarpać, wtedy jej mówię: „Pokaż!”, a ona biegnie i zaprowadza mnie do pozoranta. Minus jest taki, że czasami jak aport wisi, to ona przybiega i sprawdza, bo wie, że jak mnie zaprowadzi do pozoranta, to dostanie zabawkę i się nią pobawi. Moim zadaniem jest odczytać, czy Kira mnie oszukuje, byle się pobawić, czy faktycznie kogoś odnalazła.

G: Jak ja bym miała z nią szukać, to bym nie wiedziała, czy ona oszukuje, czy nie.

T: Po niej to widać, bo jak ściemnia, to do tej zabawki biegnie tak sobie, niezbyt się spiesząc, jakieś kółeczka robi. A jak znajdzie człowieka, to nieważne czy na drodze są krzaki, płoty, biegnie na wprost, byle tę zabawkę zdobyć. Pies jest uśmiechnięty, to widać, ogon w kółko się kręci.

wystawa-217

Dlaczego zdecydowałeś się na sukę, dlaczego na taką rasę?

T: Mogłem mieć labradora albo owczarka. Chciałem owczarka. Z labradorem mógłbym nie wytrzymać psychicznie. Każesz coś zrobić, jeżeli chodzi o owczarka, pies to zrobi i reaguje na zasadzie: „Super, zrobiłem to dla swojego pana”. Coś pięknego. Jak wydasz takie samo polecenie labradorowi, to pomyśli: „Może nie do mnie mówi?”.

Luzak.

T: Taaa. Ja mógłbym nie wytrzymać przy labradorze po prostu. Charakterologicznie moglibyśmy się nie dogadać. A suka – zawsze chciałem sukę, są wierniejsze. Jest łatwiej je ułożyć. Jak pracujesz z psem i poczuje sukę, to go nie odwołasz, pójdzie za instynktem. Suka jest mniejsza, z psem czasami trzeba jeździć na karku, jechać wyciągiem, czy zjeżdżać na nartach. Kira waży dwadzieścia osiem kilo. Pies około dziesięć kilo więcej. Dlatego chciałem sukę.

W jakim wieku ją wziąłeś?

T: Miała sześć, może siedem tygodni.

I od razu rozpoczęliście szkolenia?

T: Tak, szkolenie zaczyna się od razu. Polega ono na tym, że psa się uczy, co mu wolno, a co nie. Na początku są same zakazy. To trochę działa dołująco na osobę, która szkoli. Podstawowe komendy: siad, leż, zostań – tego typu rzeczy. Jak Kira miała trzy i pół miesiąca, zaczęła szkolenie na śladzie. Układa się ślad, idzie człowiek, udeptuje jakieś pięć metrów i na końcu kładzie zabawkę. Taki ślad układam trzy razy i puszczam psa z wiatrem, idzie z nosem przy ziemi. Na końcu jest zabawka, którą pies lubi.

Rozumiem, że działa.

T: Zapytaj ją: „Gdzie jest aporcik?”, to zobaczysz. ADHD nagle dostaje. Albo jak tylko zobaczy, że się ubieram w kombinezon czy biorę jej plecak, to już jest ADHD. Jak jest jakiś wyjazd na akcję, to specjalnie zamykam ją w pokoju u góry, żeby  się nie „spalała”. Ona wie, że będzie pracować. Cieszy się bo wie, że później będzie zabawa.

Kiedy rozpoczyna się szkolenie psa?

T: Szkolenie psa zaczyna się, jak ma trzy i pół miesiąca. Ja od początku chciałem psa na ślad i na gruzy. Ślad trochę więcej wymaga od przewodnika niż teren otwarty, bo w terenie otwartym psa się puszcza luzem. A na śladzie jednak przewodnik idzie na smyczy za psem, czyli musi też trochę pobiegać.

Czasami więcej nawet.

T: Więcej, bo musisz czasami kilka kilometrów. A pies nie idzie po ścieżce, tylko idzie po chaszczach. Jak Kira miała mniej więcej osiem–dziewięć miesięcy, to zaczęło się szkolenie w terenie otwartym. Puszczasz psa – wtedy się puszcza psa pod wiatr, żeby wiatr nawiewał zapach. Szkolenie w terenie otwartym rozpoczynasz w momencie, gdy masz pewność, że pies do ciebie wróci. Między przewodnikiem i psem musi być więź. A na zbudowanie więzi potrzeba czasu. Jak pies ma półtora roku, może zdawać egzaminy. Pierwszy jest egzamin kwalifikacyjny. Jak ma piętnaście miesięcy, to może zdawać egzaminy wstępne, a jak ma osiemnaście, to już na klasę A, dziewiętnaście – na B.

I Kira robiła tak, jak mówisz? W tym przedziale wiekowym?

T: Egzaminy zdawała, jak miała dwadzieścia miesięcy, bo akurat w takim terminie było szkolenie. Choć w swojej pierwszej akcji uczestniczyła, gdy jeszcze nie miała żadnej klasy – miała półtora roku. Szukaliśmy pana koło Mirowa. Rano wyszedł z domu. Zgłoszenie dostaliśmy o szesnastej. Pojechały dwa zespoły z psami. Deny z Cortezem na teren otwarty, a ja z Kirą jako psem tropiącym. Żeby zacząć szukać z psem na śladzie, potrzebuje on miejsce startu albo jakąś próbkę zapachową.

Jak ją zdobyliście?

T: Próbkę pozyskaliśmy z mieszkania zaginionego. Po zawęszeniu Kira podjęła trop. Przy asfalcie trochę się pokręciła. Później za asfaltem poszła po śladzie prawie trzy kilometry. Szła czterdzieści pięć minut i padła. Położyła się zmęczona. Wtedy przerwaliśmy. Nie dość, że było to jej pierwsze poszukiwanie, to jeszcze wysoka temperatura, upał. Przekazaliśmy informacje policjantowi, którędy szedł pies. Powiedzieliśmy, że byłoby dobrze prowadzić poszukiwania dalej w tym kierunku. Po trzystu metrach, od tego miejsca, gdzie skończyliśmy, znaleźli poszukiwanego. Gdyby Kira odpoczęła te piętnaście minut, myślę, że by znalazła. To były pierwsze nasze wspólne szukania. Wtedy nie do końca ją jeszcze znałem, ona była młoda, więc nie chcieliśmy jej za bardzo eksploatować. Ale się sprawdziła. Bardzo ładne wskazanie. Obecnie ma koło setki akcji poszukiwawczych za sobą.

Mówiłeś, że ona ma różne klasy.

T: Żeby pies był klasyfikowany jako pies ratowniczy GOPR, musi mieć specjalizacje letnią i zimową. Zimową, czyli lawinową, i na teren otwarty albo na ślad. Mnie teren otwarty nie bardzo interesował, bo przeważnie wiemy, skąd osoba zaginiona wyszła. Mamy próbkę zapachową. Mnie bardziej interesowało tropienie, żeby wiedzieć, którędy ten człowiek szedł. Klasę lawinową musieliśmy zrobić. Żeby była psem ratownikiem i dostała blachę, musi mieć dwie specjalności.  Może być najsłabszej klasy, czyli A. Ale w dwóch specjalnościach. Kira ma klasę tak zwaną mistrzowską. Są to dwie najwyższe klasy w dwóch specjalnościach. Ona ma właśnie C klasę lawinową, B na teren otwarty i A klasę tropiącą. Aby zdobyć klasę C lawinową zespół przewodnik z psem musi znaleźć minimum trzech pozorantów zakopanych dwa metry pod śniegiem na obszarze dziesięciu tysięcy metrów kwadratowych w czasie dwudziestu minut. Na szkolenie połączone z egzaminami jeździmy do Austrii ponieważ tam po prostu jest odpowiednia ilość śniegu potrzebna do przeprowadzenia egzaminów. Po drugie to miejsce, w które jeździmy jest specyficznie ukształtowane, w formie niecki. To powoduje, że wiatr nie wieje jednostajnie w jednym kierunku tylko „kręci”, co dodatkowo utrudnia psu pracę. Dlatego przewodnicy chodzą z pudrem.

Z czym?

T: Z talkiem. Zobacz, teraz niby nie wieje. A jakbyś rozpyliła talk, to zauważysz, że w którąś stronę poleci.

Czyli masz zawsze trochę pudru przy sobie.

T: Tak, gdybyś potrzebowała. I nie tylko puder. W trakcie szkoleń i akcji mam ze sobą specjalny plecak, w którym są rzeczy dla Kiry – smycze, obroże, puder właśnie, trójkąty, zabawka, woda dla niej i dokumenty.

A dokumenty może ktoś chcieć ci skontrolować?

T: Może. Tam jest paszport, książeczka szczepień i legitymacja służbowa. Pies też ma legitymację służbową ze zdjęciem.

A kto może was skontrolować?

T: Leśniczy, jak będę w lesie z psem luzem. „Co to za pies?”, „Służbowy”. „A gdzie on ma jakieś dokumenty?” Do parków narodowych możemy wchodzić z psem za darmo. Na jakiej podstawie? – Na podstawie ważnej legitymacji służbowej.

Czy brak dokumentów eliminuje psa z akcji?

T: Nie, jeżeli jedziemy jako GOPR na akcję, to wszyscy wiedzą, że to jest pies służbowy, bo jest odpowiednio oznakowany. Nie zdarzyło mi się, aby ktoś w trakcie akcji sprawdzał dokumenty psa.

Powiedz jeszcze o tym lawinowym i o Austrii. Tam jeździliście ćwiczyć?

T: I ćwiczyć, i na egzaminy. Pracowaliśmy tam mniej więcej na wysokości dwóch tysięcy osiemset metrów. Ważne jest, żeby sprawdzić, jak pies pracuje na takiej wysokości. W Polsce nie zawsze są trzy metry śniegu, żeby zorganizować jakiekolwiek egzaminy. Nie możesz nasypać kopy, żeby nie podpowiadać przewodnikowi czy psu, gdzie leży pozorant.

Mówiłeś, że Kira ma około stu akcji. W jakich sytuacjach najczęściej brała udział? Umiejętności lawinowe miała szansę gdzieś wykorzystać?

T: W akcji nie. Na naszym terenie nie. Czasami grupy sąsiednie współpracują ze sobą, jeżeli są jakieś poszukiwania, na przykład na Babiej Górze, współpracują Grupy Podhalańska i Beskidzka. Jeżeli są akcje lawinowe czy zatrzymanie kolejek, to też wiadomo, że grupa nie ma  takich zasobów ludzkich, żeby ściągnąć kilkadziesiąt osób z kolejki samodzielnie, dlatego współpracują ze sobą. My mamy daleko. Dwie godziny jazdy na sygnałach. To jest stres dla psa i dla kierowcy. Dlatego w lawinowych nie brała udziału. Ale w akcjach poszukiwawczych jak najbardziej. Osób dorosłych szukamy wyłącznie na prośbę policji. Dzieci – jeżeli rodzina poprosi, to tak. Wiadomo, że to inna kategoria zaginięcia.

Czy łatwo jest się dogadać ze zwierzęciem tak, żeby cię słuchało?

T: To jest tak, jak z dzieckiem – trzeba być konsekwentnym. To jest to samo. Jeżeli coś powiesz, to musisz to później egzekwować. Nie może być tak, że wydajesz komendę „Leż!” , pies się nie kładzie, więc odpuszczasz. Komendy są bardzo konkretne. Jasne, że ja teraz do niej tak mówię: „Idź się połóż”, to ona kładzie się gdziekolwiek. Ale jak jej powiem, żeby poszła na miejsce, to bardzo dobrze wie, gdzie ma iść. Czasem jej mówię: „Idź się  połóż” albo „spadaj” – jasne, że to nie jest komenda w stylu “leż”, “siad”, ale też zrozumie.

G: To jest już wasza współpraca. Wewnętrzny język. Ona wie, kiedy, jakim tonem Tomek mówi. Wystarczy, że odpowiednio spojrzy, a Kira już uszy położy. Wie, że zrobiła coś złego.

T: Wchodzę czasami do domu, patrzę na nią i już widzę, że coś spsociła. Po psie widać od razu.

wystawa-213

A mieliście jakieś zadraśnięcia, charakterologiczne problemy?

T: Ja kontra pies? Rzadko, ale bywały takie momenty :) Na przykład, gdy była mała i zdarzyło mi się na nią nakrzyczeć, potrafiła się obrazić i nie jeść przez dwa dni. Inna sytuacja – obraża się, gdy zakładam jej kaganiec. Bardzo tego nie lubi.

G: Czasem dla psa jest coś stresującego, na przykład tor przeszkód…

T: Tu masz drabinę poziomą i ona widzi, co jest pod spodem. Psy też mają lęk wysokości i instynkt samozachowawczy. Czasami trzeba też coś w psie przełamać, ale nie na siłę. Tylko pokazać, że to jest bezpieczne.

Ona miała jakiś problem z wysokością?

T: Nie, ona nie, ale znam  ratownika, który miał psa, u którego się okazało po prawie dwóch latach, że ma lęk wysokości. Trzeba było takiego psa odstawić. Pies, pracujący w GOPR, musi czasem ze śmigłowca zjechać czy być podwieszony pod nim, tyrolką trzeba go przewieźć. Musi być z takimi sytuacjami obyty.  

G: Dla psa to ma być zabawa. To nie może być stresujące.

T: Pies nie idzie na poszukiwania, bo pan mu kazał. On to traktuje jako zabawę – „Hura, jest zabawa. Jak poszukam – będzie zabawka”. Tak to pies traktuje i tak trzeba psa szkolić. A nie: „Idź, szukaj!”, „Bo co?” – Nie. Pójdziesz – dostaniesz zabawkę. Zjesz obiadek – dostaniesz cukiereczka. To samo. Pozytywne wzmacnianie.

Czyli pies się cieszy, że kogoś znalazł, czy zabawka jest dla niego najważniejsza?

T: Pies nie cieszy się na widok tej osoby. Czasem jest tak, że pozorant jest gdzieś schowany, pies przebiegnie w promieniu dwóch–trzech metrów od niego, udając, że nie widzi, po czym długa do mnie, bo wie, że ja mam zabawkę. Tak to wygląda. Nie że pies się cieszy na widok osoby, którą znalazł.

G: Pies nie może reagować jakoś przesadnie emocjonalnie w stosunku do tej osoby, żeby po pierwsze jej nie przestraszyć. Głównie o to chodzi, żeby jej nie skrzywdzić. Gdy ćwiczymy z Tomkiem, a ja jestem pozorantem i Kira mnie znajdzie, podbiegnie, chwilę się pobawi i wraca do Tomka. Zachowuje się tak, bo mnie zna. Ale na przykład, gdy ćwiczyłam z Niną, ratowniczką z naszej grupy, która też ma psa, sytuacja wyglądała inaczej. Quando, gdy mnie znalazł, nie podbiegł do mnie, tylko od razu wrócił do Niny, dając jej znać, gdzie jestem. Różnica wynika z tego, że ten pies nie znał mnie tak jak Kira.

Jakie cechy powinien mieć pies, żeby być ratownikiem?

T: Zero agresji w stosunku do ludzi – to jest podstawa.

G:  Kondycja też jest ważna.

T: Na pewno będzie miał lepszą niż człowiek. Powinien mieć przynajmniej lepszą niż przewodnik.

A karny musi być?

T: Oj tak. Kira, na szczęście, jest bardzo. Ma taką komendę: „Co zrobiłaś?” po której kładzie uszy po sobie. Ze strachu. To jest najgorsza dla niej kara. Jakbym ją kilka razy tak zapytał, to nie wiem, czy ze strachu nawet się nie zsika, bo wie, że coś źle zrobiła.

A ty widzisz, kiedy ona coś zrobiła.

T: Tak, to widać po oczach. Zresztą nie tylko u niej po oczach widać, jak coś spsoci.

Kira mieszka z wami?

T: Tak. Cały czas. Wszędzie w GOPR-ze jest tak, że pies jest z przewodnikiem. Kiedyś w innych służbach było tak, że przychodziłaś na osiem godzin, brałaś psa, potem na szesnaście do klatki. Nawet w policji teraz jest tak, że psa zabiera przewodnik do domu. Musi powstać silna więź. Nie może być tak, że pies ze strachu przed karą lub na siłę wykonuje polecenia przewodnika, bo wykona raz, drugi, trzeci i się wypnie. Musi być jakaś więź emocjonalna między psem a przewodnikiem. Pies tego nie robi za karę, czy dlatego, że mu ktoś każe. Pies to robi, żeby sprawić przyjemność przewodnikowi. I sobie.

Gosia, Kira nie jest o ciebie zazdrosna? Tomek jest przecież dłużej z nią niż z tobą :)

G: Czasami wydaje mi się, że jest zazdrosna, chociaż nie jakoś mocno. Widzimy to, jak idziemy na spacer, a Kira nagle wchodzi w środek między nas. Zawsze Kira chodzi po lewej stronie przewodnika. A jak my idziemy ze sobą, to bardzo często jest tak, że Kira między nami i patrzy na Tomka. Ona nie jest w stosunku do mnie agresywna. Też widzę, że się cieszy, jak idziemy razem na spacer. Ona już też wie, że ze mną jakieś przyjemności ją czekają. Uczę się tego, co ona lubi, jak mam się z nią bawić. Widzę, że się przyzwyczaja. Na początku było tak, że jak ja próbowałam jej jakieś komendy wydawać, to co ty, w życiu nie zrobiła, tylko najpierw patrzyła na Tomka, czy faktycznie ma to zrobić. A teraz już jest tak, że na pewno jak jestem sama, to wykona, a coraz częściej jest tak, że jak jestem ja i Tomek i ja jej coś mówię, to po prostu zrobi.

T: Też czasami zerknie na mnie.

G: Ale już nie jest tak, jak kiedyś. Kiedyś nie ruszyła się, dopóki Tomek jej nie pokazał.

Czyli zazdrości nie ma, agresji też nie?

T: Zazdrości też nigdy nie było, kiedy ja głaskałem inne psy. Nie wbiega w środek, żeby pokazać,  jaka jest ważna. Pewnie sobie myśli: „Może sobie głaskać, i tak do mnie wróci”.

Ona ma teraz pięć lat. Ile jeszcze będzie mogła służyć?

T: Pies może iść na emeryturę jak ma osiem–dziewięć lat, czyli ona jeszcze trzy do pięciu lat może służyć. Jak będzie zdrowa, sprawna, ja stwierdzę czy lekarz stwierdzi, że ona się nadaje, to może jeszcze trochę dłużej.

Jak dbacie o jej sprawność?

T: Odpowiednia waga, ruch i sucha karma naszego sponsora Boscha.

To jest specjalna karma dla psów aktywnych?

T: Dla wszystkich psów, ale nasze dostają specjalną karmę dla psów aktywnych. Karmy są różne, dobiera się je w zależności od aktywności, wieku.

Ona je więcej niż normalny pies albo częściej?

T: Kira jest niejadkiem, ją trzeba prosić. Pomimo tego wygląda tak, jak powinna wyglądać suka owczarka i ważyć dwadzieścia cztery do trzydziestu jeden kilo. Ona waży dwadzieścia osiem, dwadzieścia dziewięć kilo. Jest w górnej granicy. Powinna jeść około czterystu gramów dziennie suchej karmy. To są dwa  kubki półlitrowe po śmietanie. Dostaje jeden rano, drugi wieczorem. Tak się przyzwyczaiła. Nie zje w piętnaście minut, to micha jest zabierana, chociaż teraz to już rzadziej jest stosowane. Ale kiedyś tak było. Wczoraj rano nie chciała jeść, kolacji też nie. Dopiero w nocy zjadła.  Poza karmą dostaje czasem jakiś twarożek, jajko. Dla urozmaicenia.

wystawa-182

Jakieś mięso?

T: Okazyjnie z kurczaka, skóry jakieś tłuste, chrząstki. Jest wygodniej przyzwyczaić psa do suchej karmy. Na przykład, gdy gdzieś jedziemy i nie ma możliwości na „dogadzanie” smakołykami, nie może wybrzydzać.

A treningowo jak ćwiczy pies, żeby był w formie?

T: Pies jak człowiek – zapomina. Przynajmniej komendy, jeżeli chodzi o posłuszeństwo, trzeba na bieżąco powtarzać. Nie ma tak, że dostaje coś za darmo. Chcesz coś dostać, to albo usiądź, albo połóż się, albo stań przy nodze. Cokolwiek. Chcesz, żebym ci rzucił patyk, to poczekaj chwilę, przynieś patyk i takie rzeczy. Jeżeli chodzi o szukanie, to też się powinno przynajmniej raz w tygodniu z psem popracować. To jest minimum.

Jak taka praca wygląda?

T: Albo ślad, albo teren otwarty – zależy, na co pies jest szkolony. Idzie Gosia lub jakiś inny pozorant na przykład sto metrów i chowa się w krzakach, wchodzi na drzewo itp. Ja z Kirą idę po jakimś czasie i ją puszczam luzem. Tak wygląda praca w terenie otwartym. Zresztą będziemy mogli się później przejść, zobaczysz jaka jest różnica między pracą psa w terenie otwartym, a pracą na śladzie.

Małgorzata Jaguszewska (Dyszka) zwana też “Dychą”, Tomasz Jaguszewski  zwany “Jogim” i Kira – ratownicy Grupy Jurajskiej GOPR. Fajna rodzina.

Zapisz