Nuda, głupota, zażenowanie, kicz, dno – z jednej strony te słowa wystarczą, żeby wyrazić opinię o najnowszym filmie Pedra Almodóvara, z drugiej strony jednak, nie będę aż tak subtelna, skoro mogę to opisać.

A pisać na ten temat mogłabym wiele, bo emocje wciąż nie słabną, gdy myślę o szoku, którego doznałam, i czasie straconym w kinie. Do streszczenie fabuły tego „dzieła” wystarczy jedno zdanie wielokrotnie złożone. – Film opowiada o pasażerach uwięzionych w samolocie linii Peninsula, który miał lecieć z Madrytu do Meksyku, jednak – z powodu awarii podwozia – jego podróż zakończyła się nad hiszpańskim Toledo, nad którym to latał w koło, czekając na sygnał, na którym lotnisku może wylądować awaryjnie.

Ot i tyle. Pomysł prostacki. Zabawne, że za całą tą awarią stoją gwiazdy hiszpańskiego kina – Antonio Banderas i Penelope Cruz, którzy – zatopieni w pasjonującej rozmowie o ciąży na płycie lotniska w Madrycie – nie zwracają uwagi na blokadę kół samolotu, które w powietrzu zablokują właśnie wysuwanie podwozia. Podziwiam aktorów, że chcieli zagrać w epizodzie tak dennego filmu, z powodu – pewnie ogromnej – sympatii do reżysera. I to były te trzy minuty, które może i wydawały się śmieszne. Później już śmiesznie nie jest.

Od wystartowania samolotu – przez prawie półtorej godziny filmu – obserwujemy, jak prymitywnie zabawiają się pasażerowie oraz załoga pokładowa. Praktycznie od samego początku, wiemy od pilotów, co się dzieję, więc stewardzi wkraczają do akcji i usypiają cała klasę ekonomiczną wraz ze stewardesami. Jedynymi, powiedzmy – świadomymi osobami zostają pasażerowie klasy biznes, wśród których są nowożeńcy, podstarzała gwiazda porno, płatny morderca, aktor, 40-letnia dziewica i oszust, którzy – dzięki zbytniej wylewności głównego stewarda – też wiedzą, co się dzieje. Załoga dosypuje im więc meskaliny, wyjętej z tyłka owego nowożeńca, która ma działać uspokajająco, ale działa tylko pobudzająco, więc wszyscy myślą głównie o seksie.

Gdy wydaje się, że już jest wystarczająco absurdalnie, głupio i gorzej być nie może, okazuje się, że niestety może. Strasznie męczący jest ten niby humor Almodóvara, mocno na siłę, prymitywny, obleśny, a żarty, na które silą się bohaterowie, w ogóle nie śmieszą. Nie mam pojęcia jaki był cel Almodóvara w zrobieniu filmu gejowskiego. Sorry, ale to główny wątek filmu z racji powiązań bohaterów i ich poszukiwań tożsamości seksualnej. Generalnie cała męska ekipa pokładowa to geje. Trzej stewardzi, pierwszy pilot, który romansuje z głównym stewardem. Drugi pilot, który szuka swojej tożsamości. Na początku twierdzi, że jest hetero, ma oczywiście żonę, ale potem okazuje się, że kiedyś po pijaku „robił laskę” pierwszemu pilotowi, a podczas tego lotu pozwolił sobie na takie przyjemności z jednym ze stewardów i w końcu odkrywa swoje prawdziwe seksualne ja. Tych opowieści naprawdę nie da się oglądać bez zażenowania. A do tego dochodzi jeszcze występ trzech stewardów niczym z gejowskiego klubu, kiedy to wiją się, liżą i obmacują w rytm piosenki „I’m So Excited”. Nie wspomnę o lizaniu spermy, ale to dzieje się chwilę później.

Jeżeli wciąż nie wierzysz, że nie dało się tego filmu oglądać, dodam, że wszyscy bohaterowie klasy biznes przeżywają swoje doznania erotyczne. Nowożeńcy kochają się pod wpływem narkotyków. Tzn. cudowny małżonek daje swojej żonie pigułki, bo pod ich wpływem zamienia się w kobietę-demona bez żadnych zahamowań. Gdy ona robi (jak to określają słowniki) oralną stymulacje członka swojemu mężowi, przygląda się temu 40-letnia dziewica, która ma zdolności przewidywania (wróży także z jąder pilotów…) i rano poczuła, że dziś straci dziewictwo. Te szybko nabyte umiejętności wypróbowuje potem na młodym pasażerze klasy ekonomicznej.

W tej całej śmietance jest też gwiazda porno i płatny morderca, który ma zlecenie ją zabić, ale po seksie z nią ma wyrzuty sumienia i zupełnie zmienia zdanie. Do tego oszust finansowy, który chce odzyskać kontakt z córką i aktor, który wyjeżdża z Hiszpanii, aby grać w meksykańskich telenowelach, które są lepiej płatne.

Niektórzy twierdzą, że „Przelotni kochankowie” mieli być lekarstwem na kryzys w Hiszpanii, taką satyrą na kryzys gospodarczy. Klasa ekonomiczna, która od początku lotu dostała proszki nasenne, to niby zwykli obywatele, którzy nie mają prawa głosu, bo o wszystkim i tak decyduje klasa biznes, czyli elity. Głupie to porównanie straszliwie i nie wydaja mi się, żeby Hiszpanie poczuli się lepiej po obejrzeniu tego filmu.

Oglądając go, nie można wprost uwierzyć, że Almodóvar to twórca takich filmów jak „Złe wychowanie”, „Wszystko o mojej matce” czy „Porozmawiaj z nią”. Podobno w tym filmie poznajemy humor reżysera z lat 80. Ja tego humoru dobrze nie znam, ale też nie mam zamiaru głębiej poznawać.

Strasznie męczy mnie pytanie, czemu ceniony reżyser po sześćdziesiątce pozwala sobie na taki film? – Brak pomysłu, eksperymenty, prowokacja? Nie rozumiem… Almodóvar zawsze potrafił w mistrzowski sposób pokazać problemy społeczne, nastroje i portrety psychologiczne swoich bohaterów. Umiał też zagrać humorem, żartami sytuacyjnymi czy słownymi. Nawet do dramatów wplatał akcent humorystyczny. Tu nie znajdziesz niczego.

Nie znam gorszego filmu Almodóvara niż ten. Mam mu za złe jeszcze ten totalny brak szacunku do widza. Idziesz do kina, bo nazwisko reżysera, bo widziałeś jego wcześniejsze filmy, bo masz oczekiwania, wydajesz kasą, tracisz czas, a co dostajesz? – Chłam i namiastkę kina.

Totalnie stracone półtorej godziny. Bez treści, bez przesłania, bez przyjemności dla widza, bo że reżyser bawił się świetnie, w to nie wątpię.

Zapisz

Zapisz

Zapisz