Urodziła się w Łodzi, potem przeprowadziła do Zgierza, który pokochała, teraz na co dzień mieszka w Dubaju. Oczywiście wtedy, gdy nie lata. Rozmawiamy z Olgą Ziemniewicz, stewardesą Emirates, która na kila dni przejęła telefon.
Podróżniccy: Jak do tego doszło, że ze Zgierza trafiłaś do Dubaju?
Olga: Nigdy w życiu nie planowałam, żeby zostać stewardesą. Zawsze bardzo lubiłam latać, ale nic więcej. W tamtym roku dostałam jednak informację od mojego kolegi z Portugalii, że Emirates będą robić rekrutację w Polsce, w Warszawie i poszukują nowej załogi. Nie wiem czy wiecie, ale Emirates są jedynymi liniami lotniczymi na świecie, które mają załogę ze 155 krajów świata. I na każdym locie, każda osoba z obsługi jest innej narodowości. Pasażerowie dostają informację, w ilu językach mogą się porozumiewać z załogą.
Ok. Ale jak było z tę rekrutacją? Czemu wzięłaś w niej udział?
Wyglądało to w ten sposób, że na spontanie przyjechałam do Warszawy, nawet nie wiedziałam, czy mam jechać, bo w tym samym dniu miałam zawody jeździeckie. Jednak ciekawość była silniejsza – chciałam zobaczyć, jak taka rekrutacja wygląda. Nie miałam w planach się dostać, chciałam to przeżyć.
Ale jednak się dostałaś. Jak do tego doszło?
Myślałam, że rekrutacja będzie trwała jeden dzień, więc wzięłam urlop i przyjechałam do Warszawy. Pierwszego dnia przyszło 180 osób, 40 z nich przeszło dalej. Byłam w szoku, kiedy zadzwonili do mnie i powiedzieli, że mnie zapraszają do kolejnego etapu, który obejmował testy psychologiczne, z angielskiego, z pisania, z rozmowy z ich załogą, która przyjechała do Warszawy. Po drugim dniu zostało tylko 12 osób, co i tak było jeszcze za dużo, i trzeciego dnia musiałam znów jechać do Warszawy, chociaż mi się nie chciało.
Co się zatem dalej działo?
Powiedzieli mi: „Olga, po tych trzech dniach jesteśmy pewni, że chcemy cię zatrudnić, ale musimy przedstawić twój profil całemu zarządowi w Dubaju. Możesz czekać do trzech miesięcy”. Po miesiącu, kiedy już prawie zapomniałam, że byłam na rozmowie, kiedy miałam swoje całkiem fajne życie w Polsce, szłam do pracy i zadzwonili. Powiedzieli, że dostałam się, że zarząd zaakceptował mój profil i że chcieliby, żebym przyleciała do Dubaju. Nie wiedziałam zupełnie, co mam zrobić. W Polsce byłam zaangażowana w bardzo fajną projekt – największy i najlepszy sklep jeździecki on-line. Ciężko pracowałyśmy na niego przez sześć lat. Ale spróbowałam. Stwierdziłam, że to szansa, którą trzeba wykorzystać.
Kto oprócz ciebie brał udział w rekrutacji?
Bardzo wiele osób, które już latały, np. stewardesy z British Airways. Ja byłam tam z totalnie innego świata, z doświadczeniem jedynie w funkcji pasażera, podróżowałam od 14 roku życia. Ole oni szukali osób, które nie mają doświadczenia i złych nawyków z poprzedniej pracy, na przykład, jeżeli chodzi o serwis. To bardzo ważne, bo właśnie serwis widzą pasażerowie. Oni nas postrzegają jako takich kelnerów, obsługę, dodatek, pierwszą pomoc, mało osób zdaje sobie sprawę z tego, co tak naprawdę potrafimy.
To powiedz nam, co potraficie i czy łatwo się tego nauczyć?
Jak już przylatujemy do Dubaju to każdy musi spędzić dwa miesiące w takim Training College. Dzień w dzień po dziesięć godzina na zajęciach, do tego zadawane są prace domowe. Ćwiczenia wykonujemy na symulatorach samolotów, które wyglądają jak maszyny na resorach. Nie każda linia ma takie możliwości, bo to bardzo drogie metody nauki. Mamy też zajęcia teoretyczne, tak intensywne, że nigdy na studiach nie musiałam się tyle uczyć, co tutaj, podczas tych dwóch miesięcy. Obecnie mam licencje na dwa typy samolotów: na Boeinga 777, największego z Boeingów, i Airbasa 380, czyli też największego. Musiałam więc poznać wszystko od A do Z.
A wylądujesz samolotem w razie czego?
Nie, przecież mamy autopilota :) A tak na poważnie, wiadomo, że kończymy zupełnie inne szkoły niż piloci. To zupełnie inny świat. Gdyby coś się stało i gdybym musiała być w kokpicie, to wraz z pomocą z wieży umiem obsługiwać radio. Więc z pomocą z wieży i na autopilocie moglibyśmy teoretycznie wylądować. Pierwsze loty na tych samolotach miałam w kokpicie, słuchałam odgłosów z wieży, kapitan wszystko mi tłumaczył. Razem z nim wyszłam na płytę lotniska, mieliśmy razem obchód, sprawdzaliśmy wszystko, silniki, wloty. Musiałam z nimi to wszystko zrobić, żeby mieć nie tylko wiedzę teoretyczną, ale wiedzieć, jak w praktyce z niej korzystać.
Uczestniczyłaś w jakieś ciekawej sytuacji w kokpicie?
Nawet ostatnio chciałam wejść do kokpitu, ale nie mogłam, bo pierwszy oficer dał mi znać, że akurat kapitan śpi. Później przyszłam i to jest taka trochę dziwna, ale codzienna i całkiem zabawna sytuacja, gdy się wchodzi do kokpitu, widzi śpiącego i przykrytego kocem pilota, a przed nim są stery. A pierwszy oficer je w tym czasie kanapkę. Więc wchodzisz i myślisz, ale kto tutaj steruje, co się tutaj dzieje? Ale wszystko jest na autopilocie. Najważniejsze dwie fazy lotu to start i lądowanie. Wtedy nikt, pod żadnym pozorem, nie może zajrzeć do kokpitu, ani zadzwonić. Bo to są takie momenty, kiedy może się zdarzyć coś niedobrego.
Czy podczas lotu, zdarzyły ci się jakieś nieprzewidziane, trudne sytuacje? Czego najbardziej się boisz?
Na szczęście nie. Podczas mojego lotu nigdy nie doszło do takich sytuacji. A najbardziej obawiam się najcięższych sytuacji medycznych. Na pokładzie mamy wprawdzie defibrylator, sama przez dwa tygodnie przechodziłam na szkolenie z pierwszej pomocy, takiej naprawdę zaawansowanej. Niestety zdarzają się sytuacje, że pasażerowie umierają. W czasie lotu mojej koleżanki, miesiąc temu zmarła kobieta, która miała 87 lat.
A dlaczego nie boisz się sytuacji, których boi się większość osób, które latają?
Nie wiem, zawsze boję się sytuacji związanych z innymi pasażerami, kiedy trzeba im ratować życie, gdy nie ma lekarza na pokładzie. Turbulencje lubię :) Ostatnio, gdy lecieliśmy, były tak duże, że musieliśmy przerwać serwis. Dostaliśmy poważną informację od kapitana, że mamy usiąść, gdziekolwiek byśmy nie stali. Jeżeli jestem akurat na środku samolotu i nie ma żadnego wolnego miejsca, mogę normalnie usiąść komuś na kolanach i kazać się trzymać. Mogą być przecież takie sytuacje, że samolot podniesie nas do góry i coś nam się może stać. Mimo wszystko, turbulencje są fajne.
Pasażerowie jednak tak nie myślą. Z ich punktu widzenia stewardesa wskakująca na pierwsze wolne miejsce, to powód do paniki.
Pasażerowie słyszą te same komunikaty co my. Przed każdą tego typu sytuacją kapitan robi wprowadzenie i informuje wszystkich, że będą turbulencje. Prosi o zapięcie pasów i zachowanie spokoju. Więc oni pasażerowie nie panikują. Zazwyczaj panikują ludzie na początku lotu, w większości młode kobiety w wieku 25-30 lat. Boją się, płaczą. To jest taka fobia. Tak jak ja mam lęk wysokości.
Lęk wysokości? Przecież jesteś stewardesą.
Tak, ale podczas lotów w ogóle się nie boję. Czuję się, jakbym szła do pracy do biura, to jest takie naturalne środowisko. Zupełnie inaczej jest, gdy znajdę się w hotelu na 20 piętrze. Wtedy nie wyglądam przez okno.
Bałaś się kiedyś w czasie lotu?
Nie. Jak górnik idzie do pracy, nie myśli codziennie, że coś może się wydarzyć. Poza tym Emirates nigdy nie miały żadnej katastrofy, mamy najnowsze samoloty. Nasze 5-letnie maszyny są sprzedawane innym liniom jako nowe. Dla innych mają tylko pięć lat, dla nas – mają aż pięć lat.
Jak długo pracujesz dla Emirates?
Jestem zatrudniona od stosunkowo niedawna, bo od czerwca tego roku. Dopiero poznaję Dubaj, ale też dużo latam, ponieważ pracuję na pokładzie tych największych samolotów, a tam mam tylko długie trasy.
A pamiętasz swój pierwszy lot?
Tak, pamiętam, że byłam przeziębiona, mocno chora. Już na początku dwie osoby z obsługi nie mogły lecieć. – Jedna nie miała ważnych szczepień, druga – naszego manuala, czyli „Biblii”, bez której się nie ruszamy, w której jest wszystko na temat obsługi samolotu. Pierwszy mój lot mógł być taki, żebym się tylko przyglądała, siedziała w kokpicie, chodziła po samolocie, poznawała go od środka, ale niestety musiałam normalnie pracować, ponieważ brakowało załogi. Do tego, był to ten najważniejszy lot – 001, do Londynu Heathrow. Mówi się o nim „busy”, czyli zawsze pełen samolot, dużo ludzi i sporo się dzieje.
Masz jakieś stałe kierunki lotów?
Nie, co miesiąc, 26, dostaję nowy grafik i przydzielone trasy, ale mogę się też wymieniać. W Dubaju jest nas 16 tys. osób, więc zawsze ktoś chętny się znajdzie.
Jak ci się żyje w Dubaju?
Czuję się bardzo dobrze, bardzo bezpiecznie. Tutaj nie ma żadnych meneli, żadnych pijaków, jest taki spokój. Wszyscy mają spory respekt dla policji. Jeżeli jesteś w porządku, szanujesz ich prawo, oni szanują ciebie, są bardzo mili. Mam licencję na alkohol, kupuję w sklepie lub w pubie, ale, gdy wychodzę, wsiadam do taksówki i wracam prosto do domu.
To na alkohol potrzebna jest licencja?
Gdyby policja zatrzymała mnie pijaną na ulicy, mogłoby się to źle skończyć. Kluby, puby, knajpy na plaży – miejsca te mają licencje, więc jest ok. Mieszkam tutaj, więc musze przestrzegać prawa, które tu panuje. Jeśli w sklepie chcę kupić alkohol, pokazuję licencję.
Ile czasu masz w miesiącu, żeby pobyć w Dubaju?
W tym miesiącu mam 8 lotów, co jest naprawdę dużo, w tamtym miesiącu miałam 5, wcześniej – 6. Jestem na miejscu jakieś 10-12 dni w miesiącu. Gdy tak sobie wyliczyłam, mam więcej wolnych dni, niż ludzie posiadający normalną pracę na etacie.
Czy liczba lotów ma wpływ na twoje zarobki?
Oczywiście. Otrzymujemy podstawową pensję, którą każdy ma taką samą. Później liczą nam się godziny wylatane. Starają się tak nam rozłożyć loty, żeby wszyscy mieli podobną liczbę godzin w miesiącu. Wiadomo, że jeżeli ktoś jest chory, albo poszedł na urlop – przepadają te godziny, ale pensja podstawowa jest tak dobra, że nawet, jak się straci jeden czy dwa loty w miesiącu, to i tak nie ma problemu. Ja jestem dodatkowo w dobrej sytuacji, ponieważ latam na tych długich trasach i, podczas jednego lotu, wylatuję na przykład 22 godziny.
Nie czujesz przez to takiego zaburzenia rytmu dnia, tygodnia, twojego życia?
Zwykle wiem, jaka jest data, ale nie mam pojęcia, jaki jest dzień tygodnia. U nas weekend to piątek i sobota, więc, żeby wiedzieć, czy na przykład apteka jest otwarta, muszę sprawdzić, jaki jest dzień tygodnia. Zatraca się ten rytm.
A jetlag?
Już się z nim praktycznie oswoiłam. Najgorzej jest, gdy lecimy do Australii, najpierw do Melbourne, tam spędzamy 24 godziny, i dalej do Auckland w Nowej Zelandii w trzy godziny, i tam znów mamy 24 godziny. Gdy jesteśmy tam, nie możemy spać, każdy jest na siłowni albo czyta książkę w pokoju. W nocy nasz organizm myśli, że jest dzień i to jest najgorsze. Po tym długim locie mamy 3-4 dni wolne w Dubaju i wtedy organizm próbuje się na nowo dostosować. Często nie śpię w dzień, choć bardzo mam ochotę, ale czekam, aby usnąć w nocy.
Czy w samolocie możecie spać?
Tak, jeśli lot trwa dłużej niż 9 godzin. Mamy miejsce w samolocie, gdzie śpimy. Jest to taki duży pokój, który wygląda jak kajuta na statku. Przebieramy się w piżamy, bo nie możemy inaczej. Na plecach mamy napisane „Crew”, żeby w razie ewakuacji samolotu, ludzie mogli nas poznać. Wówczas nie ma czasu na przebieranie się.
Masz profil idealnego pasażera?
Dla mnie idealni pasażerowie są na linii Dubaj-Bangkok. Są spokojni, kulturalni, wyluzowani, uśmiechnięci, ponieważ często lecą na wakacje. To z reguły Europejczycy. Lubią sobie wypić, ale robią to w kulturalny sposób. Drugi typ to biznesmeni lecący w interesach, którzy chcą mieć spokój, zajmują się sobą, czytają książki. Gdy chcą się napić – wciskają przycisk i w miły sposób proszą o alkohol.
Emirates już w lutym wchodzą do Polski. Będziesz do nas latać?
Nie, bo do Polski zostanie na razie wypuszczony mały Airbus, a ja nie latam tymi samolotami.
Na koniec powiedz nam jeszcze, co się będzie działo z telefonem przez najbliższe dni?
Zabiorę ze sobą telefon na Wigilię dla Argentyńczyków. Zostałam zaproszona i zaakceptowana jako gość, ponieważ mówię po hiszpańsku i w moim poprzednim życiu mieszkałam gdzieś w Ameryce Południowej. Po Wigilii, następnego dnia, telefon pojedzie ze mną do Wiednia, potem – 27 grudnia planuję zabrać go na wycieczkę do Omanu, gdzie będziemy pływać z delfinami, a później – dzień przed Sylwestrem lecimy do Australii, do Perth, czyli mogą być nim zrobione pierwsze zdjęcia w 2013 roku.
20 komentarzy