Pół roku temu rozpoczęliśmy pierwsze przygotowania do wyjazdu na Kubę. To wtedy zaczęliśmy się zastanawiać, jak zaplanować nasz pobyt, a co za tym idzie – noclegi. Wtedy też zrozumieliśmy, że na Kubie istnieją dwie opcje: all inclusive lub w domach Kubańczyków, tzw. casach. Korzystaliśmy tylko z tej drugiej opcji i przez cały czas nie opuszczała mnie jedna myśl – która osoba dbająca o reżim to wymyśliła?

Wyobraźmy sobie taką sytuację, że Gierek albo generał Jaruzelski otrzymują najnowsze dane o wzroście turystyki w Polsce i stwierdzają, że ten ruch – przywożący nowe dewizy – trzeba utrzymać. Patrzą do państwowej kasy – a tam pustki. Myślą chwilę dłużej i mówią – no dobra, to zróbmy tak, że to Polacy będą nocować turystów, trochę zarobią, my zgarniemy podatek i przynajmniej hoteli nie będziemy musieli budować. Zarobimy na kantorach i horrendalnym kursie wymiany. Proste? No pewnie, że tak.

Można powiedzieć, że Kubańczycy stworzyli pierwszy na świecie offline’owy couchsurfing. Na forach internetowych wyszukuje się z reguły jedną casę a potem już taka wesoła Irma (właścicielka) dzwoni do kolejnego miasta, z reguły do kogoś z rodziny albo bliskiej znajomej, i można jechać w ciemno. Cena – jedna :) (z wahnięciami do 5 peso).

Nam się to bardzo podobało. Przede wszystkim dlatego, że niemalże każdego dnia poznawaliśmy domostwa mieszkańców od wewnątrz. Wszystkie były urządzone z takim kubańskim przepychem. Dużo, przaśnie, kolorowo – dominowały sztuczne owoce, sztuczne rośliny i wypchane zwierzęta. Do tego zdobione poduszki, zastawa i bardzo dużo zdjęć dzieci i rodziny. Często od urodzenia do dorosłości. Mieszkając z nimi, wdzieliśmy też, jakie seriale oglądają, jakiej muzyki słuchają, co jedzą, jak się nudzą albo radują. Dla nas byli bardzo mili i poza śniadaniem chcieli, żebyśmy jadali obiady i kolacje. To nie były najtańsze, więc skorzystaliśmy tylko parę razy. ALE jedno Wam powiemy – langusta rządzi. Wymiata. Koniec i kropka. Będzie jeszcze o niej u nas na vlogu. 10 peso od osoby to cena kolacji/obiadu (czyli ok. 65 zł za dwie osoby). Porcje są spore, naprawdę, i całość składa się z co najmniej trzech dań.

Jednak przez cały czas nie mogłem pozbyć się jednej myśli – szczególnie patrząc, jak Kubanki najpierw subtelnie zadają Ani pytania, a im bardziej się komfortowo poczują, to pytania są coraz precyzyjniejsze i głębsze.

A jacy są mężczyźni w Polsce?
A czy Ania pracuje? A gdzie? A czemu?
Gdzie pracuje mąż Ani? A czemu tam?
A jak jest w Polsce? I czy w Unii dobrze?
A jakie są kobiety w Polsce, jaki mają temperament, czy są w stanie wyrzucić faceta z domu? :)

I tak dalej, i tak dalej. Przytrafiło nam się to parokrotnie. Chyba najbardziej „zmaglowała” Anię najstarsza właścicielka, u której byliśmy gdzieś w Camaguey. Dzięki temu systemowi „cas”, który zwiększa ruch turystyczny na Kubie (bo zwiększa liczbę miejsc noclegowych), dzieje się też oddolna zmiana. Władze same wepchnęły Europejczyków, Kanadyjczyków czy Australijczyków do domów, gdzie można spokojnie rozmawiać i pytać. Innymi słowy zmieniać się. Jedni robią to mniej, drudzy bardziej, ale to taka pętla, która komuś może się zakręcić na szyi.