Z poznawaniem lodowców mieliśmy stopniowe budowanie napięcia. – Najpierw oglądaliśmy je zza szyb samochodu, potem podchodziliśmy dość blisko, ale nie na tyle, by je dotknąć, jeszcze później płynęliśmy w ich paszcze. W końcu jednak przyszedł czas na ice trek, aby własnymi stopami, a raczej rakami, poczuć, co to znaczy prawdziwy lód.

Pobudka o 6 rano. Budzik odzywa się nagle. Staram się szybko go opanować, żeby nie wybudzić ze snu Kuby i Amelii. Chwila niepewności, nasłuchuję, czy mi się udało… Ufff, dalej śpią. Nie pamiętam, kiedy ostatnio musiałam wstać o takiej godzinie. Przestawiam go jeszcze o 15 minut. Mijają jak minuta. Wstaję, muszę wstać, bo o 7 jadę na ice trek na lodowiec Perito Moreno, a do tego czasu mam jeszcze nakarmić Amelię i przygotować ją (i wszystko dla niej) na cały dzień. Przedwczoraj po raz pierwszy została z Kuba na 12 godzin, więc myślę, że i tym razem dadzą sobie radę. Zebranie do wyjścia idzie mi bardzo sprawnie, tak że jeszcze mam czas na spokojne wypicie herbaty. O 6.55 dobiega do mnie głos zza ściany ewidentnie domagający się jedzenia. Wszystko idealnie się układa. Po 15 minutach jestem już całkowicie wolna i dosłownie po chwili ktoś puka do drzwi. Otwieram i widzę kierowcę busika, którym jadę na lodowiec. Czemu ja a nie Kuba? – Niestety po ostatnim treku odnowiła mu się kontuzja nogi, więc nie było wyboru. Na szczęście :)

Wchodzę do busa, a w nim siedzą już trzy osoby. Mówię głośne „Hola!”, ale odpowiadają trochę bezsilnie. Cóż, taka godzina. Jeździmy jeszcze chwile po Calafate, żeby zebrać całą grupę. W sumie jest tu 17 osób , a wśród nich Włosi, Amerykanie, Kanadyjczycy, Brazylijczycy, Argentyńczycy i Australijczycy. Ciekawa mieszanka. Wszyscy parami, tylko ja sama. No cóż,  Amelia choć jest twardą dziewczyną, to jednak na lodowiec dla niej za wcześnie. Nawet z ciekawości zapytałam, ale nie ma takiej opcji, żeby zabrać tam 9 miesięczne dziecko. Musi więc z kimś zostać w domu.

W ogóle chwilę zastanawiałam się, czy zdecydować się na ten trekking. Nie mam złej kondycji, myślę, że jest zdecydowania wyższa niż przeciętnego człowieka, ale nie uprawiam żadnego sportu wyczynowego. W miejscu, gdzie umawialiśmy się na trekking, pani powiedział, że mniejszy trekking jest dla każdego, ale do tego trzeba naprawdę mieć zdrowie. Musiałam też oczywiście wypełnić oświadczenie, czy ze mną wszystko ok, że nic mi nie dolega, że nie mam problemów z sercem, krążeniem, stawami. Cóż, może jednak dam radę.

Pierwszy przystanek

Jest jeszcze wcześnie, bo chwilę po 8 rano. Pierwszy postój mamy 80 km od Calafate przy lodowcu Perito Moreno. Dojazd zajmuje nam lekko ponad godzinę. Mamy teraz chwilę, aby zobaczyć go z odległości kilkudziesięciu metrów. Ciekawe, że lodowiec ten znajduje się właściwie przy głównej drodze. Mnóstwo firm oferuje możliwość podpłynięcia do niego za kilkaset złotych. Nie ma jednak sensu tego robić, ponieważ możecie tu dojechać samochodem czy busem i podejść do niego dosłownie w pięć minut. (Zróbcie to, bo warto). I wchodzicie praktycznie na sam lodowiec, który absolutnie zniewala. Znów czuję, że nigdy wcześniej nie widziałam czegoś podobnego. I do tego – nie słyszałam. To pierwszy z lodowców, które widzieliśmy, żyjący i przesuwający się, co jest widoczne gołym okiem. Niestety co chwilę coś się kruszy i z niego odpada. Lodowce patagońskie są najszybciej topiącymi się lodowcami, więc tym bardziej chce się je oglądać, chłonąc ten widok, aby pozostał w pamięci jak najdłużej. Tutaj macie galerię zdjęć, gdybyście chcieli więcej zobaczyć.

Po kilkunastu minutach zachwytów jedziemy dalej. Zbliża się czas rozpoczęcia ice treku. Dojeżdżamy do łodzi, która zabiera nas na lodowiec. Poza załogą naszego busika jest tu zdecydowanie więcej osób. Po kilkunastu minutach jesteśmy już na brzegu i przewodnicy dzielą nas na grupy anglo- i hiszpańskojęzyczne. Mimo iż lubię wyzwania, to jednak nie decyduje się na hiszpański. Myślę sobie, że w ewentualnej sytuacji kryzysowej chcę mieć większe szanse, że mnie zrozumieją, albo, że to ja zrozumiem. :)

Coraz bliżej lodowca i …

Zaczynamy. Najpierw mamy godzinę drogi lasem, żeby dojść na sam lodowiec. Idziemy dość prostą trasą tuż przy Perito Moreno i podziwiamy jego niesamowity kształt i grubość pokrywy lodowej. Docieramy na miejsce, zakładamy raki na buty oraz uprzęże na biodra i dzielimy się na mniejsze grupy. W mojej jest 10 osób i dwóch kierowników wyprawy, którzy od samego początku pokazują, że mają poczucie humoru. Na pytanie jednej z uczestniczek: „Czy można zginąć podczas trekkingu na lodowcu?”. Ich odpowiedź brzmi: „Tak, ale dzieje się to stosunkowo rzadko”. – Po takiej zapowiedzi już wiem, że będzie dobrze i wesoło. Mamy w końcu cztery godziny „spaceru” przed sobą, więc miło je spędzić z ludźmi, którzy mają poczucie humoru. Żarty żartami jednak, ale ważne są zasady poruszania się po lodowcu – żeby iść zawsze jedna osoba za drugą (chyba, że powiedzą inaczej), zawsze trzymać się grupy i nie wyprzedzać osoby, która jest przed tobą.

Pogoda jest dobra, aż za dobra. Jeszcze kilka dni temu było tu 5 stopni, a dziś jest 15 i ostro świeci słońce. Kierownicy naszej grupy co jakiś czas sprawdzają grubość pokrywy lodu, zanim postawimy tam nogę. W wielu miejscach pod naszymi stopami przez lód prześwituje woda. Wchodzimy jednak trochę głębiej i tam pokrywa lodowa jest grubsza. Co jakiś czas zatrzymujemy się, żeby zobaczyć jaskinie albo przyjrzeć się bliżej wyżłobieniom. Widoki są niesamowite, wrażenia także i kolejny raz to piszę w kontekście lodowców, choć tak naprawdę jest to nie do opisania. Te wielkie lodowe połacie, błękitny kolor wody, ale tak błękitny, że chyba nigdzie w naturze taki kolor nie występuje. Jest pięknie.

Mniej więcej po dwóch godzinach przychodzi pora na lunch. Gdzie się je lunch na lodowcu? – Siada się na macie albo na plecaku na lodzie i wyciąga kanapki lub co tam macie. My siadamy akurat tuż przy jeziorze lodowcowym, które widzicie poniżej na zdjęciach. Z takimi widokami w tle wszystko smakuje znakomicie. Jest też wreszcie czas, żeby trochę pogadać z innymi uczestnikami. Wszyscy są w wieku ok. 30. Najzabawniejsza jest dziewczyna z Francji, która zarabia na życie śpiewając i teraz od trzech miesięcy robi to w Ameryce Południowej. Była już w Brazylii, Peru i Kolumbii. Gdy mówię, że jestem z Polski, słyszę piękne „cześć” wypowiedziane przez chłopaka, który – jak się okazuje – jest z Luksemburga, a nauczył się tego od Polek, które spotkał w El Chalten. Kierownik  mówi nam w pewnym momencie, czy nie chcemy spróbować wody z lodowca, bo jest to najzdrowsza woda, którą w życiu pił. Nabieram trochę do butelki i faktycznie – jest niesamowicie zimna i bardzo orzeźwiająca. Nie ma jakiegoś konkretnego smaku, ale jest bardzo dobra i świetnie gasi pragnienie.

Powrót

Rozpoczynamy powrót. Chodzenie po tym lodowcu jest stosunkowo proste i nie trzeba mieć jakiejś super kondycji. Zastanawiam się więc, czemu tak mnie nastraszyli w momencie, kiedy decydowałam się na ice trek. Może robią to ze zwykłej ostrożności? Co do ostrożności, to po prostu trzeba uważać i zawsze mieć rękawiczki na sobie. Ja niestety raz popełniam ten błąd, że nie zdążyłam ich założyć, a straciłam równowagę. Upadam na dwie ręce. Kierownik od razu podchodzi do mnie i pyta, jak moje dłonie. Oglądam je i jest ok. Żadnego zadraśnięcia. Jest w szoku, ponieważ wie, że lodowiec to bardzo niebezpieczny przeciwnik i nawet delikatne jego dotknięcie powoduje zarysowanie skóry do krwi. Nie może się nadziwić, że nic mi się nie stało i kilka razy podkreśla, że miałam szczęście. Generalnie na każdym kroku, a przy każdej większej przeszkodzie to już obowiązkowo, gdzie trzeba ominąć przepaść czy większą szczelinę, kierownicy pomagają, podają dłoń i instruują, jak się poruszać. Wystarczy ich słuchać, a ma się wielką frajdę i spore poczucie bezpieczeństwa.

Zbliża się godzina 17 i czas rozpoczęcia powrotu do Calafate. Wszystko dzieje się dokładnie w ten sam sposób – najpierw łodzią, potem busem. Patrzę na współtowarzyszy wyprawy – właściwie wszyscy śpią. – Emocje opadły, czas odpocząć. Do domu docieram tuż przed 19. Amelia tym razem wygląda na bardziej stęsknioną i niż ostatnio. Kiedyś jej o tym opowiem.

A takie dni jak ten pokazują, że natura znów wygrywa ze wszystkim, co stworzył człowiek. Żadne ręce ludzkie nie byłyby w stanie tego wykonać. Jeżeli będziecie kiedyś w okolicy, to bardzo polecam Wam tu dotrzeć. Ice trek jest genialny!