Dojeżdżamy na miejsce i zatrzymujemy się tuż przed wielką bramą, która prowadzi do Parku Narodowego. Tam znajduje się wodospad Iguazú. Jest 9.30 rano i o dziwo temperatura jeszcze daje żyć. Ma być dzisiaj 35 stopni, więc w okolicy południa planujemy gdzieś się schować. Do tego czasu chcemy rozeznać się na miejscu i może przejść jeden szlak. Kupujemy bilety, karmimy Amelkę i ruszamy. Trochę nie możemy też uwierzyć, że tu jesteśmy. Pierwszy raz zobaczyłem te wodospady na zdjęciu, będąc dzieckiem i od tamtej pory chciałem poczuć ich wielkość. Marzenie.

Po terenie parku można poruszać się pociągiem, jednak decydujemy się pierwszy odcinek, czyli tzw. zielony szlak, przejść pieszo. To tylko 600 metrów, więc nic wielkiego. Po lewej i prawej mamy ścianę lasu tropikalnego, z którego co chwila wylatują różne motyle, wychodzą owady czy zwierzęta. Zdecydowanie najwięcej jest coati (czyt. kłati), czyli ostronosów. Nie wolno ich karmić, ale upierdliwie zawsze szukają jedzenia i są w tym bardzo skuteczne. Oczywiście wokół każdego zawsze kręci się grupka ludzi z aparatami. Mijamy pierwszą stację kolejową i idziemy dalej. W tym sezonie jest bardzo dużo wody, dlatego jedna z ramp, znajdująca się najdalej, jest zamknięta właśnie ze względu na zbyt rwący strumień. Stację wcześniej można wsiąść na tratwę i spłynąć, ale nie korzystamy z tej opcji

Dochodzimy do małej nieczynnej latarni i mamy do wyboru dwie trasy – dolną i górną. Wybieramy na start tę dłuższą, która liczy sobie 1400 metrów. Jednak niech tak mała odległość Was nie zmyli. Przejście jej zajmuje nam ponad dwie godziny. Plus jest jeden – większość położona jest w lesie, gdzie nie dochodzi słońce, i blisko wodospadów, przez co temperatura odczuwalna jest znośna, a momentami nawet bardzo przyjemna.

Jako pierwsze pojawiają się dwie siostry, czyli Salto Dos Hermanas, potem Salto Chico, czyli wodospad chłopca – mały i kameralny. Nie wiemy jeszcze, co nas czeka dalej, więc już tutaj przeżywamy pierwszy zachwyt. Cieknie z nas pot, zewsząd słychać różne głosy, ale ludzi wcale nie jest tak dużo, jak się obawialiśmy. Nastawieni byliśmy na prawdziwy potok, a naprawdę jest spokojnie.

I w końcu naszym oczom ukazuje się cała kaskada. Podchodzimy bliżej, docierając praktycznie do ściany rwącej wody. Aż zapiera dech w piersiach i ciężko jest przez moment złapać oddech. Jesteśmy zmoczeni i trochę przewiani – takiego ochłodzenia było nam trzeba. Mimo iż sporo osób tu się kręci, stosunkowo łatwo jest znaleźć nam miejsce dla siebie, aby stanąć i przez moment napawać się tą chwilą. Ach… Tego, co poczuliśmy, nie da się określić słowami, ale po tym doświadczeniu, nic już nie jest takie samo :)

Powiem szczerze, że to pierwszy z wielu wielkich zachwytów, które tutaj przeżywamy. Można wiele mówić o tym, że Iguazú to atrakcja turystyczna, ale daj Boże, żeby wszystkie takie były. Piękno natury w swojej najlepszej formie. Patrzymy i wiemy, że stoimy przed jednym z ogromnych cudów natury. Spędzamy w tym miejscu ponad pół godziny. Amelka patrzy i się śmieje. Co chwila zawiewa wodę, więc jest mega chłodno. Choć wkoło wszyscy uparcie robią sobie selfie albo inne grupowe zdjęcia, to stoimy w takim punkcie, że z lewej mamy wielką ścianę wody, pod nami przepaść, a dalej w prawo całe rozlewisko, w które się zamienia. Na dole pływają też szalone łodzie, na które wybieramy się pojutrze. Śledzimy wzrokiem, jak wpadają w fale z dużą prędkością, znikają w nich i po chwili napięcia wyłaniają z powrotem. Ania już się cieszy, bo ona uwielbia takie skoki adrenaliny. Ja też w tym wypadku.

W końcu trzeba się oddalić. Z niemałym westchnieniem idziemy dalej. Przez pól godziny jeszcze towarzyszy nam ten widok, coraz dalszy i coraz bardziej panoramiczy. Dopiero po jakimś czasie mieści mi się to wszystko w obiektywnie. W końcu musimy skręcić, żeby zatoczyć okrąg. Mijamy jeszcze dwa mniejsze spady wody, podziwiamy brązową rzekę Iguazú jakieś 40 metrów pod nami i wracamy do latarni.

Czas odpocząć. Ania mówi, że dawno się tak nie zachwyciła. A mówi takie rzeczy rzadko. Jesteśmy w dobrze klimatyzowanej kawiarni, w której żadna cena nie jest rozsądna. Ukradkiem wyciągamy empanady przyniesione z miasta i słyszmy język polski. Po chwili okazuje się, że jedna z osób nas zna, choć my jej nie. Szok. Przez 20 minut wymieniamy opinie o Iguazú oraz pytamy o stronę brazylijską, na która wybieramy się jutro. Dochodzi 14i czas wejść na szlak górny.

Ten jest znacznie krótszy – ma tylko 650 metrów, ale i tak potrzeba nam ponad godziny, żeby się nim nacieszyć. Tym razem idziemy nad wodospadami, które oglądaliśmy z dołu. Możemy zobaczyć, jak niewinnie wygląda ta woda, która parę metrów dalej zamienia się w śmiertelną falę. Mijamy Salto Bossetti i na końcu podziwiamy Salto San Martin, drugi co do wielkości spad całego Wodospadu Iguazú. Ciężko tak pisać, bo Wodospad Iguazú to całość, ale ma jakby małe wodospady (spady) w sobie. Do tego jeszcze podział administracyjny – 20% leży po stronie brazylijskiej, gdyż granica przebiega przez środek Diablego Gardła, a reszta należy do Argentyny. Stąd też konflikty o to, która strona jest ładniejsza.To jedna z paru rzeczy, o które Brazylijczycy i Argentyńczycy się sprzeczają :)

Przysiadamy i patrzymy na pędzącą wodę, a do tego te cholerne tęcze. Jeśli tylko nie ma chmur, to warunki sprawiają, że są one cały czas. To już absurdalnie mąci nam w głowach.

Tak, marzenie…

Ciesze się, że udało nam się je zrealizować. Chylimy czoła przed tym cudownym tworem natury, bo naprawdę jest przed czym.

Wodospady Iguazú

Zielony szlak

Wodospady Iguazú

Długość powala :)

Wodospady Iguazú Wodospady Iguazú Wodospady Iguazú Wodospady Iguazú Wodospady Iguazú Wodospady Iguazú Wodospady Iguazú

Wodospady Iguazú

Ryjówka? :)

Wodospady Iguazú

Wodospady Iguazú

Ostronos

Wodospady Iguazú

Wodospady Iguazú

Salto Dos Hermanas

Wodospady Iguazú

Salto Chica

Wodospady Iguazú Wodospady Iguazú Wodospady Iguazú Wodospady Iguazú Wodospady Iguazú Wodospady Iguazú Wodospady Iguazú Wodospady Iguazú Wodospady Iguazú Wodospady Iguazú

Przejdź się dolnym szlakiem

Przejdź się górnym szlakiem (od środy ;)