O tej części Buenos Aires rozmawialiśmy najczęściej przed przyjazdem do Argentyny. Była ważna dla nas z wielu względów, po pierwsze tangowych. To, poza La Bocą, miejsce, które historycznie odegrało najważniejszą rolę w kształtowaniu się tego tańca. Po drugie – to tu najwyraźniej widać pozostałości dawnej architektury. I najbardziej ma przypominać dawne portowe Buenos, które później stało się dzisiejszym miastem monstrualnych rozmiarów.

Jednak do dziś trudno nam zrozumieć, na ile San Telmo jest miejscem prawdziwym, a na ile wykreowanym. To tu znajduje się Plaza Dorrego, które poza Mostem Kobiety często odgrywa filmową wizytówkę miasta. To w tym miejscu po raz pierwszy zobaczyliśmy turystów oraz parę tańczącą tango na żywo. Bo wcześniej jakoś na nich nie trafialiśmy i nawet zastanawialiśmy się czemu. We wrześniu – jak się okazało – to był dopiero początek “sezonu”, stąd i nikłe zainteresowanie. Jednak parę miesięcy później było już tu tak tłoczno, że raczej staraliśmy się to miejsce ominąć szerokim łukiem.

Można do niego zawitać z paru względów.

Przez targ “staroci”, który w każdą niedzielę ciągnie się od Casa Rosada (czyli siedziby prezydenta Argentyny) aż do Plaza Dorrego – co daje dobre dwa kilometry, gęsto wypchane ludźmi, dlatego jego przejście główną arterią zajmuje naprawdę sporo czasu. Jednak, żeby znaleźć coś ciekawego made in Argentina long time ago, trzeba się mocno natrudzić. Niestety spora, jeśli nie większa, część dostępnych rzeczy pochodzi z Państwa Środka i jest tylko prymitywną imitacją. Krzyczą do nas koszulki z Messim, mierne podobizny Papieża Franciszka oraz standardowy chłam, który występuje przy takich.

Jednak pomiędzy nim można znaleźć trochę fajnych rzeczy, ale najwięcej w Mercado de San Telmo oraz w jego okolicy. To wielkie, zadaszone targowisko, które znajduje się w samym sercu dzielnicy. W tygodniu jest tutaj przyjemnie chłodno i pustawo. Niestety połowa sklepów otwiera się tylko w weekend i dopiero wtedy możemy nacieszyć się, przeglądając stare fotografie z Buenos Aires, plakaty, książki, broszury, a także różne antyki. Tutaj spędziliśmy parokrotnie parę godzin, wertując sumiennie karton po kartonie. Wydłubaliśmy stare płyty tangowe, nuty, jakieś rysunki czy mapy. Pośród nich można też trafić na płytę Michaela Jacksona, ale miłośnicy szperania na pewno znajdą coś dla siebie. Dookoła jest też parę księgarni, w których możemy wertować dalej. Jedne mają ceny, w innych po prostu się targujemy. Wielki cykl o historii tanga dodawany do gazet paredziesiąt lat temu kupiliśmy za dwa złote, radując kupca, że wreszcie pozbył się tych szpargałów. Wypytywał długo, skąd takie zainteresowanie u Europejczyków, dodając że historia tanga jest tak wielka, że na pewno nie znajdziemy wszystkich materiałów. Dwa sklepy dalej wyciągnęliśmy trzytomową, wielgachną… historię tanga :) Do 1980, co prawda, do daty wydania pierwszego i jedynego, ale tej “Biblii” szukaliśmy dość długo.

Jeśli ktoś jest w Buenos po raz pierwszy, na pewno skieruje się w te miejsca swoje kroki – niezależnie od naszych odczuć. Jedzenie takie samo jak wszędzie, ale ceny dwa razy wyższe. To tylko podpowiada nam, gdzie dokładnie się znajdujemy. Szyldy sklepowe ozdobione nowymi i sztucznie postarzonymi czcionkami nawiązującymi do starego Buenos, graniczą gdzieś niebezpiecznie między kiczem a prawdą.

A tango… to, którego szukamy, jest dobrze schowane. Po małych szkołach, salkach i klubach. Owszem dopadną Was tańczące pary, dźwięki muzyki z restauracji, ale to już nie te rejony, gdzie należy go szukać. Potwierdzają to nasi nauczyciele z Palermo i innych części miasta, że tam już dzisiaj ciężko. Milongi wieczorne owszem są, ale tam się raczej nie chodzi.

No i co z tym San Telmo? Taki smutny wpis w sumie wyszedł. Może nasze zafascynowanie na papierze tym, co tu zobaczyć mieliśmy, było zawieszone zbyt wysoko, ale tak już w Buenos mamy, że dla nas ma  ono dwie warstwy. W każdym aspekcie. Tę wierzchnią i tę, w którą należy się z mozołem wgryzać i bardzo chcieć ją znaleźć.

A tutaj jeszcze zdjęcia z Mercado de San Telmo: