Chyba wszyscy słyszeli o argentyńskiej wołowinie (Kuba ciągle nie może o niej zapomnieć), o argentyńskim winie – tym bardziej, nie mam jednak pojęcia, dlaczego nikt nie zna alfajorów (hiszp. alfajores). Absolutnie trzeba to trzeba zmienić, bo moim zdaniem to najlepsze, co ma Argentyna. Oczywiście do jedzenia.Nie przepadam za mięsem – stąd pewnie wynika mój powyższy osąd. Nie, żebym była wegetarianką, po prostu smak mięsa jakiegokolwiek nie wywołuje zachwytu mojego podniebienia. Zdarza mi się czasami docenić coś, co smakuje dobrze albo wyraziście, na przykład dziczyzna, ale takie sytuacje zdarzają się sporadycznie. Argentyna to jednak kraj stekiem i generalnie mięsem stojący. Tak przynajmniej wszystkim się wydaje, aż do momentu, kiedy nie wylądują w Buenos Aires. Tu szybko przekonują się, że „steki” są tylko w knajpach dla turystów, w innych króluje parrilla, czyli mięsa robione na grillu. Wołowina ma tu oczywiście zaszczytne miejsce na stole.
Z alfajorami jest podobnie – taż mają zaszczytne miejsce, ale przy kawie czy mate. Są wszędzie. W każdej knajpie, restauracji, kawiarni, przydrożnym barze, markecie, małym sklepiku, na lotnisku. Można je kupić na wagę, w opakowaniach po kilka sztuk, jak i pojedynczo. Zazwyczaj są okrągłe, ale widzieliśmy też kwadratowe, wielkość także mają różna, ale najczęściej ich średnica ma około 6-7 cm. Są takie w białej i ciemnej czekoladzie, oraz takie opruszone cukrem pudrem. Jedne są z ciasta, inne z waflów ryżowych. Jedne mają nadzienie karmelowe, inne czekoladowe, w postaci musu waniliowego lub dżemu. Wszystkie firmy cukiernicze produkują alfajory nawet Milka. Są oczywiście słodkie, ale bez przesady, choć nie można zjeść ich za wiele na raz.
Najlepsze są te w ciemnej czekoladzie przekładane jedną warstwą dulce de leche (toffi, masa kajmakowa). Tradycyjnie przygotowane są z mąki, miodu z dodatkiem migdałów, przypraw i oczywiście dulce de leche. Istnieją także wersje z dżemem, Zabawne, że to taki produkt, do którego przyznają się Argentyńczycy, Urugwajczycy, Paragwajczycy, Boliwijczycy, Chilijczycy. Wszyscy oni uważają go za swój, choć to Argentyna jest największym konsumentem tych ciasteczek. Podobno alfajory są też popularne w Hiszpanii, ale – słowo daję – nie znalazłam ich w żadnym regionie. Cóż, może wtedy nie wiedziałam, czego szukać. Teraz spojrzałabym na nie zupełnie inaczej. Poza tym podobno najczęściej pojawiają się o okresie Bożego Narodzenia i różnią się też smakiem od tych z Ameryki Łacińskiej. Alfajor i jego nazwa ma zdecydowanie korzenie arabskie i andaluzyjskie. W Ameryce Łacińskiej znany był dopiero kilka wieków później
Z ciekawostek – największy alfajor świata – mający prawie dwa metry średnicy, 80 centymetrów wysokości, ważący 464 kg powstał 11 grudnia 2010 roku w Minas w Urugwaju. W jego wykonaniu wzięło udział ponad 30 osób, a on sam został oczywiście wpisany do księgi rekordów Giunnessa.
Najciekawsze jest to, że alfajorów nie można mieć dość. Przynajmniej ja nigdy nie miałam. Gdy czasami myślałam, że może dziś będzie dzień bez tego pysznego ciasteczka – od razu zmieniałam zdanie. Są przepyszne. Jedliście?
12 komentarzy