Możliwość teleportowania się i podróże w czasie to najlepsze, co znalazłam w serii książek o Harrym Potterze. Co więcej, to one sprawiły, że z zaciekłej przeciwniczki powieści o młodym czarodzieju stałam się jego wielką fanką, która zarywa noce, aby jak najszybciej skończyć czytać książkę i sięgnąć po kolejną. Czas na „Harry Potter i Przeklęte Dziecko”
Do niewielu rzeczy na świecie mam słabość. Poza marcepanem, moim mężem jest to chyba tylko Harry Potter ;) Ale to uwielbienie nie narodziło się tak szybko jak pozostałe. Odkryłam go dość późno. Kiedy w 2000 roku pojawiła się w Polsce pierwsza część powieści “Harry Potter i Kamień Filozoficzny”, byłam siedemnastolatką, chodzącą w glanach, czarnej skórze, a Metallica to był najdelikatniejszy zespół, którego wówczas słuchałam. Byłam zdecydowanie przeciwna podążaniu za kulturą masową, więc okazywałam dużą niechęć Harry’emu Potterowi i jego autorce, zupełnie go nie znając i nie czytając oczywiście. Dużo ludzi zaczęło się wówczas rozpływać nad tym dziełem, więc to chyba oczywiste, że musiałam być mu przeciwna. Tak, tak. Tak było.
Cztery lata później już jako pracująca studentka z większym bagażem doświadczeń i pokory sięgnęłam po pierwszą część serii o Potterze. Przeczytałam i wpadłam. Właśnie wychodziła piąta część przygód Harry’ego, a ja miałam cztery pokaźne tomy do nadrobienia. Nie załamując się jednak tym, czytałam. Studiowałam dziennie, pracowałam od 16 do 22, a nawet do północy. Czytałam natomiast wszędzie – w domu, w tramwajach, autobusach, na nudnych wykładach. Nawet noc nie była mi straszna – często kończyłam o 4 w nocy, a o 6 trzeba było wstać na zajęcia. Nawet sesje mi nie przeszkadzały. I tak wiedziałam, że będzie dobrze, bo jak się studiuje coś, co człowieka kręci, jest proste i ciekawe (czyt. dziennikarstwo i komunikacja społeczna akurat wtedy), to nie ma innej opcji ;) Czytałam zatem i oglądałam wszystkie filmy, będąc z niektórych bardziej zadowolona, z innych mniej. Jak to bywa z widzami, którzy najpierw przeczytają książkę, potem obejrzą film i mają konkretne oczekiwania i wyobrażenia.
Smutny był moment, gdy na początku 2008 roku wyszła ostatnia część “Harry Potter i Insygnia Śmierci”. J.K. Rowling powiedziała, że kolejnych części Harry’ego nie będzie i poniekąd dotrzymała słowa.
Czy zatem jest “Harry Potter i Przeklęte Dziecko”?
Książka, która właśnie pojawiła się w Polsce, czyli “Harry Potter i Przeklęte dziecko” to tak naprawdę scenariusz sztuki, która z ogromnym sukcesem miała premierę 30 lipca 2016 roku w Palace Theatre w Londynie, zbierając takie oceny: “The Times” (4,75/5), “Daily Mail” (4/5), “The Independent” (5/5), “Daily Telegraph” (5/5), “The Guardian” (4/5), “USA Today” (3,5/4), a dziennikarze okrzyknęli dzieło jako cudo, przełom i rewelację. Prawdziwa magia… Te oceny i liczne pozytywne komentarze sprawiły, że moim marzeniem stało się, żeby zobaczyć tę sztukę na scenie. A apetyt nasilał się z każdą stroną przeczytanej książki.
Co ciekawe, od początku promocja “Przeklętego dziecka” oparta jest na tym, że jest to ósma część Harrego Pottera, co nie jest prawdą. To scenariusz sztuki napisany przez Jacka Thorne’a, wyreżyserowany przez Johna Tiffany’ego na podstawie oryginalnej opowieści J.K. Rowling. Nie jest to zatem kolejna część powieści, tylko scenariusz sztuki składający się praktycznie z samych dialogów z krótkimi dadaskaliami (wskazówki pisarza dla osób, które będą wystawiać sztukę i przy okazji dla nas, czytelników).
Nie będę jednak za bardzo narzekać na ten marketing, ponieważ książkę czyta się tak samo dobrze, jak siedem części J.K. Rowling. Poczułam się przez chwilę nawet, jakby powróciły dawne, studenckie czasy, kiedy czytałam po nocach, poznając kolejne historie Harry’ego. Tym razem miała dokładnie tak samo – zaczęłam czytać po godzinie 21 i czytałam tak długo, zanim przeczytałam 365 stron. Zajęło mi to 3,5 godziny. Tę książkę czyta się też szybciej, bo to jednak scenariusz sztuki, a nie powieść.
Fascynujące podróże w czasie
To dzięki nim sięgnęłam po pierwszą z części o Harrym Potterze, to właśnie one zainteresowały mnie na tyle, żeby zarwać nie jedną noc. Do dziś wspominam i podziwiam pomysł na wykorzystanie zmianiacza czasu, czyli magicznego sprzętu, który umożliwiał cofanie się w czasie. Umożliwiał być w dwóch miejscach jednocześnie, a także pozwalał na uratowanie sobie życia, czy wykonanie działań, które mogą mieć reperkusje w przyszłości (pozytywne czy negatywne).
W książce “Harry Potter i Więzień Azkabanu” (nomen oment mojej ulubionej części książkowej) Hermiona Granger dostaje zmieniacz czasu od profesor McGonagall, aby móc uczęszczać na kilka zajęć w tym samym czasie. Dzięki niemu cofała się w czasie. Jak ja w czasach studiów marzyłam o czymś takim :) Nie muszę dodawać, że Hermiona i jej koledzy używają zmieniacza w wielu innych celach niż zajęcia i doprowadzają do wielu paradoksalnych sytuacji. Harry zostałby pocałowany przez dementora, który wyssałby jego duszę, ale uratował on siebie, wyczarowując Patronusa. Nie mógłby wrócić z przyszłości i sobie pomóc.
Przyjaciele użyli także zmieniacza czasu, aby uratować Hardodzioba (hipogryf, postać powstała z połączenia konia i gryfa) przed śmiercią oraz uchronić Syriusza Blacka, ojca chrzestnego Harry’ego, przed pocałunkiem dementora.
We wcześniejszych częściach Harry’ego Pottera podróże w czasie odbywały się, ale przyjaciele cofali się co najwyżej o 3-5 godzin. W najnowszej sztuce “Harry Potter i Przeklęte Dziecko” idziemy o krok.
Sięgamy zatem po książkę i już mam pierwszy ogromny skok w czasie wykonany za pomocą fabuły a nie zmieniacza czasu. – Dowiadujemy się, że akcja toczy się 19 lat po zakończeniu ostatniej części – “Harry Potter i Książę Półkrwi”. Sporo się do tego czasu wydarzyło. Harry Potter pracuje w Ministerstwie Magii, jest żonaty z Ginny Weasley oraz ma troje dzieci – Jamesa, Albusa, Lily i od tych kilkunastu cudownych lat nie doświadczył siły Lorda Voldemorta. Oczywiście już od początku wisi w powietrzu, że musi się to zmienić. Kilka rzeczy jest przewidywalnych, jak opcja z tytułowym przeklętym dzieckiem i tym, czyim ojcem jest Lord Voldemort. Tak, tak – pojawi się wątek ojcostwa :) Ciekawych jest wiele wątków, choćby ogromna przyjaźń Scorpiusa, syna Draco Malfoya, z synem Harrego, Albusem. Dowiadujemy się przy okazji więcej o tym, dlaczego ich ojcowie tak bardzo się nie znosili, choć wydawałoby się, że wiemy już wszystko na ten temat.
Jednak najciekawsze, co się w tej części wydarzyło, to rozszerzenie motywu podróży w czasie i pokazanie, jak ogromny wpływ na teraźniejszość ma przeszłość i jak można łatwo w nieodpowiedni sposób ją zmienić.
W ręce młodych czarodziejów, Albusa i Scorpiusa, trafia zmieniacz czasu z prawdziwego zdarzenia, a dokładniej sami go zdobywają, wykradając z Ministerstwa Magii. Mają jednak misję do wykonania – chcą zmienić bieg losów i uratować Cedrika Diggory’ego, który umiera w czwartej części książki “Harry Potter i Czara Ognia”. Cel jest zatem szlachetny, niestety działania młodych czarodziejów bardzo nieporadne, chociaż zjawiskowe. Dzięki nim przenosimy się w różne miejsca (Boże, jak ja chciałabym to zobaczyć w sztuce, ach…).
Sporo scen wykorzystuje dzieciństwo Harry’ego, gdy mieszkał u rodziny Durslejów, czyli siostry swojej matki, wuja i kuzyna. Bardzo wiele scen zostało zaczerpniętych z “Czary Ognia” i turnieju trójmagicznego. Potem z kolej – ze sceny śmierci rodziców Harry’ego. Najbardziej ciekawa jest sama świadomość tego, że ma się wpływ na to, co się dzieje, że zmiana nawet jednego szczegółu w przeszłości wpływa na teraźniejszość. O tym przekonują się Albus i Scorpius, którzy kilkukrotnie muszą wracać do przeszłości, aby naprawić to, co zepsuli wcześniej. Dowiedzieli się między innymi, jak wyglądałby świat, gdyby Lord Voldemort przeżył, Harry Potter umarł, Ron nie poślubił Hermiony. Te wszystkie sceny pokazują chłopcom, jak niebezpieczne jest podróżowanie w czasie, jak łatwo utknąć w niechcianym miejscu w światoprzestrzeni i łatwo zburzyć coś, co było budowane przez lata.
Najbardziej spektakularna scena rozgrywa się w dolinie Godryka, gdy Albus, Skorpius i rodzice, którzy cofnęli się w czasie, aby im pomóc, przy próbie rozprawienia się z “przeklętym dzieckiem” słyszą z kościoła słowa rodziców Harry’ego i Lorda Voldemorta, który ich zabija, a Harremu oddaje część swojej mocy.
Jest to sprawnie i dobrze opowiedziana historia. Po przeczytaniu jej jeszcze bardziej doceniłam poprzednie książki, bo powieści to jednak powieści, poza dialogami mają fabułę, ciekawe opisy, bardzo dobre wprowadzenie do wydarzeń. Największym minusem nowej książki jest to, że jest ona scenariuszem sztuki, napisanym nie w tak obrazowy sposób jak powieść. Z drugiej strony ten największy minus jest też największym plusem, ponieważ działa na wyobraźnię i faktycznie przekonuje mnie do tego, jak bardzo chciałabym zobaczyć na żywo sztukę, gdzie podróż w czasie i oglądanie scen z przeszłości powinno działać na wszystkie zmysły widza i być bardzo sugestywne.
15 komentarzy