Wchodzimy do biblioteki w Perth – najpierw miejskiej, ale tam nas odsyłają z kwitkiem do stanowej. Ta jest sto razy większa i ma darmowy Internet. Kilka chwil i mamy założone karty tymczasowych „petentów”. Tłumaczymy jednej z Pań, czego i na jaki temat szukamy. Ona słucha uważnie i każe iść za sobą.
Wjeżdżamy na czwarte piętro do działu archiwum. Ja już podciągam rękawy, szykując się do przeszukiwania tomów i tomiszczy, jak to było na Sri Lance, gdy tu nagle Pani mówi:
– Proszę usiąść przy tym laptopie.
Siadamy.
– Proszę wstukać nazwisko.
w.. i.. tkie…wicz
– Teraz Enter.
Klik
Pojawia się 5 rekordów, a zadowolona Pani rzuca na koniec:
– Tylko pięć, ale nic więcej już nie znajdziecie w żadnej bibliotece
– Jak to? – pytamy.
– Wszystkie gazety z ostatnich dwustu lat mamy zeskanowane i można je przeszukiwać.
Ups. Trzy dni mieliśmy przeznaczone na ślęczenie w bibliotekach i archiwach. A tu się okazuje, że mogliśmy tę bazę danych przeszukać z Polski. Cholera.
Ale za to mamy piękne wycinki z gazet z nazwiskiem Witkiewicz. Otóż, jak pamiętasz, Czytelniku, Witkacy wraz z Malinowskim płynęli na Australly British Science Congress – wielkie wydarzenie promocyjne dla tego kraju, którym żyło naprawdę sporo ludzi. Goście mogli za darmo podróżować po kontynencie a lokalne media hucznie oznajmiały, kto danego dnia przybył statkiem i gdzie się zatrzymał. Stąd też dokładnie znamy daty pobytów Witkiewicza oraz miejsca, które w dalszej kolejności musimy odwiedzić.




Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!