RMS „ORSOVA” 24 VI 1914

Najdroższy Tato:

Zbliżamy się do cieśniny Bab el-Mandeb, którą przejedziemy o północy. Minęliśmy tylko co 12 (na przestrzeni 10 km) rozsianych, wulkanicznych wysp Zebayr. Dziwaczne, małe bezludne, wykręcone w sylwetach i budowie, z wyjątkiem dwóch, tworzących regularne stożki wystające z wody. Niebo koloru kawy z mlekiem, na tle czego chmurki seledynowoniebieskie, które z początku braliśmy za przeziory niebieskie. Morze spokojne. Upał wzmaga się. Jesteśmy na zwrotniku, a ponieważ jest lato, słońce świeci zupełnie prostopadle. W kabinie było 34° Reamura rano. Siedzę w koszuli z zawiniętymi rękawami w Music Roomie. Pot leje się z twarzy ciurkiem. Straszliwie gorąco, całe szczęście, że suche. Biskup Nowej Gwinei, który z nami jedzie, oświadczył wczoraj przy podwieczorku, że nie pamięta tak przyjemnie chłodnych dni w swojej diecezji. (Papier mokry od potu, który leje się z rąk.)

Na tle nieba kawowego słońce zielonkawe, odbijające się w miedzianej wodzie seledynowymi iskrami.

Stada rybek latających wylatują spod okrętu, lśniąc się w słońcu jak z metalu. Jedna (30 cm) wpadła do kajuty wczoraj przez okno. Morze Śródziemne we wspomnieniu przybiera charakter kraju podbiegunowego. Pokazują się gwiazdy południowego nieba (Canopus czy Alfa Centauri). W nocy spod śrub i tych womitujących otworów okrętowych wylatują zielone iksry fosorescencji i roztapiając się w pianie na szerokie, blade plamy świecące, nikną w ciemnościach.

W Port Said staliśmy od 11-2 w nocy. Udaliśmy się z Borniem do dzielnicy egipskiej.

Domy otoczone balkonami na słupach ponad trotuarami. Zapach kóz, kawy i makakigów dziwacznej formy, które się sprzedaje na straganach. Ludzie piekielni, o twarzach dzikich albo omdlałych z rozkoszy. Tylko mężczyzn widzi się na ulicach. Trafiliśmy na pochód weselny (tylko mężczyźni), w powozach panowie w fezach. Furmani trzymają rury, z których buchają płomienie acetylenu, i piekielna, ponura, monotonna muzyka (piszczałki i bębny) za nimi. Ubrani w długie szaty, przeważnie niebieskie. Najgorsza hołota w Egipcie ma powagę i dostojność wschodznią i ostatni baciarz wzbudza zaufanie.

Kanał wąski (50m, może trochę więcej). Minęliśmy dwa parowce, które przytulone do brzegu czekały na nasz przejazd.

Z jedenj strony Egipt pełen oaz i palm, z drugiej, straszliwa, drgająca w słońcu Pustynia Arabska, płaska u brzegu, górzysta w oddali. Pomarańczowe piaski drgające w słońcu i doliny pokryte solą, w których niebo odbija się mdłym, szarym fioletem. Co chwila stacje francuskiej kompanii, do której należy Suez. Domki otoczone palmami, drzewami o purpurowych masach kwiatów i inne, wydające zapach podobny do lip. Dopiero po południu w Suezie. Cudowne kolory morza wrzynającego się w pustynię wąskimi pasami, od ultramaryny, przez szmaragdy i turkusy, aż do żółtej zieloności – gdzie płyciej. Nad tym góryfoletowoczerwonawe, dzikie, skaliste. Wszędzie zrywają się trąby piasku.

Potem zatoka Suez. Z jednej strony, piaskowe góry arabskie (półwyspu Synaj), z drugiej, egipskie, skaliste, lejkowato wymodelowane. Gorąco odbiera możność pisania. Leżę cały dzień w leżaku i od czasu piję ice drink w barze. Czytać nawet niewiele można w tym piekle. Zaznajomiliśmy się z Francuzami z I kl i ci u nas często bywają. Do Anglików mam już wstręt. Przy bliższym przyjrzeniu się jest [to] bydło bez żadnych uczuć i estetyki. Koło 5 po południu przejeżdżaliśmy koło wyspy Jebel Kuzur. Wulkany 4 złączone. Śmiertelnie ponury i fascynujący widok. Wyspa brązowana tle nieba [tu rysunek w tekście] kawowego. Na długim, płaskim brzegu jakieś drzewa szarozielone i plaże żółte. Reszta (góry może z 500m) z brązowej lawy. Słońce niebieskawozielone odbija się w lekko sfalowanym morzu brązu (metalu) i odbicie słońca wygląda jak płyta roztopionego aluminium. Mewy brunatne z białymi obrzeżeniami skrzydeł i białymi ogonkami dopełniają ponurości. Upał straszliwy. Nawet biskup się spocił trochę i sczerwieniał. 34°R w kabinie. Woda w morzu 80° Farenheita. Koło 30°R. Zupełnie dobrze znoszę gorąco, tylko pocę się, jak zresztą wszyscy w sposób straszliwy. W tym rozżarzeniu, roztopieniu w brinatnej mgle, tych tajemnicznych wyspach pustych, znikających w kawowej srężodze jest [coś] niesłychanie pociągającego i fantastycznego. Od czasu do czasu przemyka parowiec (może z 7-9 dziennie widzimy) albo na którejś z wysp widać latarnię morską, z której w nocy mruga jakiś samotnik na skale z pumeksu. Niektóre wyspy z białego pumeksu wyglądają jak olbrzymie gąbki.