Zastanawialiśmy się dzisiaj, ile czasu dowolnie wybrane miasto w Polsce potrzebowałoby na wdrożenie takiego systemu ścieżek rowerowych, jaki funkcjonuje w stolicy Holandii. Wyszło nam, że nierealnie dużo i nie potrafimy znaleźć czynników, które mogłyby to przyspieszyć.

Sukces poznańskiego czy warszawskiego systemu publicznych rowerów pokazuje, że mimo iż mówią nam, że nie chcemy, to jednak bardzo chcemy tak się poruszać po mieście. W Amsterdamie trzeba wyrobić sobie nawyk posiadania oczu z każdej strony głowy, bo najchętniej przystaje się, by coś obejrzeć dokładnie na ścieżce rowerowej i wtedy łatwo zgarnąć burę od „uprzejmego” rowerzysty.

Wracając do naszych rozmyślań, niemożliwe jest, aby nagle zerwano w Polsce wszystkie drogi i zbudowano je na równorzędnych zasadach dla pieszych, bicykli i samochodów. Z naciskiem na te w środku. Finansowo się to nie kalkuluje. Pytanie, czy któreś miasto jest sobie w stanie postawić taki cel na „za 10 lub za 20 lat”. Albo ilekolwiek trwa cykl wymiany asfaltu i remontów. Oczywiście rower to uczestnik ruchu drogowego, ale jest różnica między paroma rowerzystami a ich tabunami. Tutaj to oni wygrywają i kierowcy samochodów, widać, że się ich boją.