Wczoraj po południu wylądowałem w Sarajewie. Jestem tu tylko na parę dni, ale po raz pierwszy zabrałem ze sobą w podróż samolotem specyficzny bagaż podręczny – drona. Trochę się obawiałem, bo dwa loty odbywały się bardzo małymi samolotami, a ja jednak mam na niego sporą walizką, no i oczywiście jest kontrola bezpieczeństwa. Już na Okęciu zrobiłem małe poruszenie.

– Proszę tylko tego nie wypuszczać na hali lotniska – poinstruował mnie zatroskany dowódca grupy, która obsługiwała moje przejście.
– Oczywiście, nie mam takich planów – odparłem, nie siląc się nawet na głupie żarciki.

Spodziewałem się, że będą większe problemy przy przejściu, bo walizka sporych rozmiarów a samo urządzenie, no na pewno specyficzne. Po przeskanowaniu okazało się, że silniczek jest odpowiednio mały i… można było rozpocząć serię pytań od zainteresowanych Panów – a na jaką wysokość lata? Jaki zasięg?

Muszę przyznać, że totalnie zaskoczony jestem skalą poruszenia, jakie wywołuje pojawienie się tego urządzenia. Idealny ice-breaker – można wypuścić i po chwili jest już tłum gapiów. Odciąga to czasem od prowadzenia, a jednak latać trzeba uważnie…

Dojechaliśmy w końcu do stolicy Bośni i Hercegowiny. Wahałem się, czy odważyć się na pierwsze loty nocne, ale ciekawość zwyciężyła. Wybrałem co prawda bardzo złe miejsce do lądowania i w dwóch momentach byłem przekonany, że straciłem łączność z dronem, ale finalnie udało się wylądować – choć z niemałym trudem. Te wszystkie manewry i problemy sprawiły, że film z tej części jest bardzo niestabilny a sensownych zdjęć mało. Wyjąłem to i dzisiaj pójdę spróbować ponownie.

Sarajewo nocą

Za to dzisiaj rano udało się docisnąć styki i uszkodzona twardym lądowaniem w Białowieży stabilizacja działa już lepiej. Nadal nie tak sprawnie jak na początku, silny skręt w locie powoduje skrzywienie kamery, ale wraca po sekundzie do dobrego ustawienia. Dzięki temu mam już więcej ujęć i jutro przez pół dnia chcę podskoczyć w parę miejsc i nagrać więcej materiału.