Jak podróż w Tropiki i służba w armii carskiej wpłynęły na malarstwo Witkacego, dlaczego oszalał na punkcie pejzażu egzotycznego, i jak się do tego mają narkotyki – o tym wszystkim i nie tylko rozmawiam z dr Anną Żakiewicz.

Anna Górnicka: Niesamowite jest to, co Tropiki zrobiły z Witkacym.
Anna Żakiewicz: Zdecydowanie – kolor, kolor, kolor. Otworzyły go po prostu. Dzięki nim zrobił się swobodniejszy.

– I też bardziej skory do eksperymentów.
– Dokładnie to mam na myśli. Witkacy oszalał na punkcie pejzażu egzotycznego, który ujrzał w Tropikach – z tymi wszystkimi kolorami i bujnością. Potem bardzo często wykorzystywał te kolory, zarówno w malarstwie olejnym, jak i tłach portretów. Można metaforycznie powiedzieć, że dzięki temu tłu wysyłał malowane przez siebie postacie na jakąś egzotyczna wyspę.

– Z tą kwestią kolorów to jest faktycznie niesamowita sprawa. Nawet teraz, gdy ląduje się po raz pierwszy w Azji to uderza ta różnorodność. Pokazuje ona, jak różnobarwna jest Azja i jak szara jest Europa. Jestem ciekawa, jak wtedy mogło to wpłynąć na Witkacego, poza tym, że silnie.
– To na pewno. Tym bardziej, że w 1913 roku, czyli przed wyjazdem w Tropiki, Witkacy już myślał o kolorze, już kombinował, już znał z całą pewnością teorie innych, i nagle to wszystko zobaczył w naturze. Potem tłumaczył (m.in. Juliuszowi Żuławskiemu, który mi to opowiedział), że po to właśnie bierze narkotyki – żeby zobaczyć te barwy, których na co dzień nie ogląda. Wtedy już wiedział, że w naturze są takie kolory, jakich w Europie nie znajdzie.

– Kiedy Witkacy rozpoczął eksperymenty z narkotykami?
– Robił je dopiero pod koniec lat 20. Jak wiemy, gdy był w Rosji i walczył w armii carskiej, po jednej z walk, w której został ranny, dostał morfinę, która bardzo źle na niego zadziałała. Próbował też eteru. Nie miał po nim jakiś złych objawów, ale generalnie bał się narkotyków i samodzielnego eksperymentowania, dlatego robił to zawsze pod okiem lekarzy, którymi się otaczał. A brał narkotyki po to, żeby więcej widzieć, co oznacza, że ten kolor był dla niego bardzo ważny.

– Kolor robi wrażenie na nas, zwykłych śmiertelnikach. Jeżeli ktoś jest artystą, to ma jeszcze większą wrażliwość na barwy i to, co go otacza.
– Jest tak, jak się potocznie mówi, że podróże kształcą. Nagle widzimy rzeczy, których na co dzień nie oglądamy.

– I otwieramy się na nowe rzeczy. Wraca się i tworzy coś nowego, z jeszcze większą pasją. Przynajmniej my tak mamy.
– Doświadczenia podróży są szalenie ważne. Zmieniają optykę. Zetknięcie się z każdą kulturą, która jest nawet trochę inna od naszej, powoduje, że otwieramy się na nowe doznania. Niby wydaje nam się teraz, że już coś wiemy, że jest globalizacja, że przez Internet, telewizję znamy cały świat, ale to nieprawda. Jak się nie zobaczy, jak się nie zetknie z żywymi ludźmi, to tak na prawdę niewiele wiemy.

– Pani powiedziała kiedyś takie ładne zdanie, że jest usatysfakcjonowana tym, co zostało po Witkacym z okresu rosyjskiego, a my mamy ciągłe wrażenie, że będąc tam, praktycznie niczego nie znaleźliśmy.
– Tak, jestem tym usatysfakcjonowana. Gdy poloniści mówią, jaki tajemniczy jest to okres, to ja, jako historyk sztuki, właściwie nie mam powodów do narzekania, bo bardzo dużo prac z tego czasu zachowało się. Cały cykl „Kompozycji Astronomicznych” na przykład z lat 1917-18, w którym widać też wpływ Tropików…

– … i awangrady rosyjskiej?
– Wiele osób faktycznie tak sądzi, ale Witkacy jej nie znosił. To nadmierne gloryfikowanie awangardy jest spadkiem po poprzedniej epoce, że to niby rewolucja październikowa ją przyniosła. To był taki wybieg w Polsce – czcimy naszego wschodniego sąsiada i, żeby uciec przed socrealizmem, wmawiamy sobie, że awangarda to jest ta „właściwa” sztuka. Dlatego ludzie piszący o Witkacym twierdzili, że zetknął się ze sztuką awangardową.

– A nie zetknął się?
– Możliwe, że się zetknął, ale w jego sztuce tego nie widać. Poza tym niekoniecznie musiał się zetknąć. Moim zdaniem powodem, że zaczął rysować pastelami, było to, że w 1915 roku w Petersburgu widział wstawę znakomitego pastelisty Kazimierza Stabrowskiego i według mnie – to go zainspirowało. Witkacy, wychowany przez swojego ojca, był – jeśli chodzi o sztukę – w jakiś sposób konserwatywny.

– Co to znaczy?
– Był niewrażliwy na pomysły konstruktywistów, abstrakcje geometryczne itd. Wówczas w Rosji powstawały tradycyjne portrety w manierze dziewiętnastowiecznego malarstwa rosyjskiego, nie awangardy. Wtedy ten model portretu obowiązywał w całej Europie, ale został wypracowany m.in. w Akademii Petersburskiej, która była jedną z wiodących szkół artystycznych, poza monachijską. W Paryżu to wtedy były jakieś wariactwa, jak impresjonizm, a potem to wszystko, co z niego wynikło, więc tradycyjne szkoły malarstwa były dwie – w Monachium i w Petersburgu. Tam studiowało wielu polskich malarzy. Ojciec Witkacego był w obu szkołach i odebrał takie szacowne, konserwatywne wykształcenie artystyczne, które starał się przekazać swojemu synowi. Myślę, że to na Witkacego bardzo wpłynęło. A potem zobaczył tę wystawę i pastel jako technika bardzo go zainteresował.

– Kiedy Witkacy zaczął używać pastelu?
– Dopiero w Rosji, właśnie w tym 1915 roku. Jest dotąd dla mnie niewyjaśnioną tajemnicą, że Witkacy, mimo iż znał Wyspiańskiego, jego twórczość, to jakoś wcześniej nie przejął tej techniki, w której okazał się przecież świetny. To Witkacy był mistrzem pastelu. Oczywiście inaczej go używał niż Wyspiański. Być może było też tak, że jak Wyspiańskiego uznawano za mistrza świata w pastelu, to Witkacy bał się porównań. Wyspiański był wówczas czczony w Krakowie jako postać niemal kultowa. Może Witkacy nie czuł się na tyle mocny, żeby z nim konkurować.

– A jak w to wszystko wpisały się Tropiki?
– Myślę, że podróż do Tropików go w tym ośmieliła. Może ten pastel go korcił, może wcześniej nie śmiał go użyć, ale jak przejechał pół świata i wylądował w końcu w tej Rosji, walczył w armii carskiej, to może stwierdził – a co mi szkodzi, spróbuję. No i okazało się, że jest świetny. Przecież bardzo dużo portretów narysował i one są absolutnie genialne.

– Czy można sie pokusić o stwierdzenie, że Tropiki były najważniejszym etapem życia Witkacego, czy to zbyt silna generalizacja?
– Wszystko zależy od punktu widzenia. Takie stwierdzenia zależą od tego, kto w jakim momencie i kontekście na to patrzy. Pamiętajmy też, że w 1907 roku Witkacy wybrał się do Wiednia na wystawę Paula Gauguina, którego malarstwo zrobiło na nim ogromne wrażenie… A Gauguina też w dużej mierze stworzyły Tropiki! No i proszę, jak to się fajnie złożyło, że 7 lat później Witkacy sam poznał te klimaty i mógł skonfrontować wizje Gauguina ze swoimi. Natomiast obiektywnie rzecz biorąc, na pewno cały ten okres 1914-18, poczynając od samobójstwa jego narzeczonej, Jadwigi Janczewskiej, jest bardzo istotny. Śmierć bliskiej osoby bardzo zmienia optykę i myślę, że przez to człowiek doświadcza własnej śmiertelności.

– To prawda. Jadwiga była przecież bardzo bliską mu osobą, planował z nią wspólne życie…
– Do tego była w ciąży, nie wiadomo z kim… Ciąża to dla kobiety przeżycie głęboko egzystencjalne, a w jej przypadku nie miała męża i mogła nie wiedzieć, czyje dziecko w sobie nosi. Poza tym dla każdego samobójstwo kobiety w ciąży jest dużym przeżyciem. Myśli się, ale co się stało, że podjęła decyzję, że zabija nie tylko siebie, ale także dziecko. Jest to szok zwłaszcza dla mężczyzny, który był z nią związany. Na szczęście, tak mu się miło ułożyło, że znalazł się taki Malinowski, który zabrał go ze sobą w Tropiki. Co prawda wiemy, że Witkacy dał mu strasznie w kość.

– Tak… Miał być rysownikiem i fotografem, a wiadomo co wyszło.
– Rozstanie przyjaciół. Potem Witkacy wracał do Europy przez Egipt, jak wynika z tego zachowanego zdjęcia pod piramidami. To też było dla niego wielkie przeżycie. Być może Witkacy zapoznał się wówczas z teoriami astronomicznymi związanymi z piramidami. Sam się od dziecka interesował astronomią. Zachowały się listy ojca Witkacego do matki, babci Stasia, z których wynika, że wnuk ciągle gada o astronomii. Natomiast w Petersburgu, gdzie tuż obok było obserwatorium w Pułkowie, ten temat – można powiedzieć – „wlazł mu w łapy”, czyli wziął kredki i zaczął rysować te różne fantazje, kompozycje astronomiczne. To się teraz nazywa -wizualizacja wiedzy.

– A jego pejzaże australijskie, które też powstały po doświadczeniach tropikalnych, co one właściwie przedstawiają?
– Wiadomo na pewno, że nie powstały one z natury, tylko już później w Zakopanem. Myślę, że to jest taka Australia którą Witkacy przywiózł sobie w głowie. Często wracał do Tropików myślami, ponieważ pisał cykl artykułów do „Echa tatrzańskiego”. Był malarzem i cały jego proces twórczy zaczynał się od malarstwa. Witkacy najpierw widział jakąś scenę, a potem dopiero dopowiadał czy dopisywał do niej jakby dalszy ciąg. I tak powstawały jego dramaty. Myślę, że aby napisać sugestywny artykuł, potrzebował to sobie jakoś zwizualizować, dlatego namalował kilka tych pejzaży australijskich. Chciał to zobaczyć na nowo. I fajne, że właśnie wtedy to zrobił.

– Czy największe dzieła Witkacego faktycznie powstawały dla pieniędzy?
– Poniekąd można tak powiedzieć. – Jego arcydzieła nie brały się z nieba, tylko były tworzone na zamówienie. Cała firma portretowa działała przecież na zamówienie. Witkacy był bardzo praktycznym człowiekiem, np. obrazami udowadniał słuszność istnienia swojej teorii czystej formy. Pokazywał, że to, co opisał teoretycznie, da się zastosować w praktyce, eksperymentując z kolorami i barwami dopełniającymi.

– Czyli wiemy, że śmierć narzeczonej i Tropiki odegrały bardzo ważną rolę w życiu Witkacego. Niektórzy mówią, że właśnie wtedy narodził się Witkacym. Co go jeszcze ukształtowało?
– Cały szereg elementów stworzyło Witkacego na konkretnych etapach życia. Cały ten okres rosyjski poza tym, że życiowo był pewnie bardzo upiorny, no bo jednak był w wojsku – alkohol, prostytutki, karty, udział w jednej z najkrwawszych bitew Wielkiej Wojny, w której został ciężko ranny i to w głowę… Cała ta sytuacja odcisnęła na nim piętno. A jednocześnie bardzo dużo tam tworzył, rysował portrety, bo płacił długi karciane i wszelkie inne. A potem to już wiadomo , choćby z opublikowanych ostatnio listów do żony, że portrety były głównym źródłem jego utrzymania.

– Czy dużo na nich zarabiał?
– Brałam kiedyś udział w takiej dyskusji, że Witkacy świetnie sobie żył, bo brał 350 czy 250 zł za portret, więc namalował jeden i potem przez cały miesiąc mógł leżeć do góry brzuchem. W tamtych czasach za 300 zł miesięcznie cała czteroosobowa rodzina mogła przeżyć, więc Witkacy, jak wynika z Regulaminu Firmy Portretowej, zarabiał sporo – 350 zł, 250 zł, 100 zł. Jeden portret w miesiącu wystarczał mu na utrzymanie. Teoretycznie. Ale jak się czyta listy do żony, w których dokładnie relacjonuje sprawy finansowe, to wiadomo, że tak było tylko na początku, w połowie lat dwudziestych. Później, w latach trzydziestych, zdecydowanie mniej rysował i też mniej zarabiał. Dostawał przeciętnie 50 zł za portret, a nawet mniej. To był duży spadek… w porównaniu do pierwotnych założeń.

– Jak narodził się Witkacemu pomysł na obraz „Marysia i burek na Cejlonie” i co, Pani zdaniem, jest w nim takiego cejlońskiego?

– Cejloński jest na pewno kolor, choć pewnie nie w znaczeniu dosłownym. Chodzi raczej o tę bujność i jaskrawość natury oraz kontrasty barw dopełniających, o czym już mówiłyśmy na początku naszej rozmowy.

– Ale czemu Marysia i Burek…
– Witkacego całe życie bawiły absurdalne sytuacje, więc pewnie wyobraził sobie, jak by to było, gdyby taka polska Marysia z pospolitym kundlem podwórkowym nagle znalazła się w takim egzotycznym otoczeniu. Takie naiwne dziecko w całkiem nowym, obcym, ale fascynującym świecie… Może sam się tak tam poczuł i ten obraz jest metaforą zderzenia różnych światów – tego, który znamy z naszego codziennego, potocznego doświadczenia, z tym, który jawi się nam nagle w ekstremalnej, niecodziennej sytuacji.

– „Bóg Ojciec pierwszy raz poważnie zastanowił się nad istotą ziemi (nie świata)” to rysunek z 1931 roku, na którym Witkacy przedstawił na kuli ziemskiej swoją podróż w Tropiki. Jakie znaczenie ma ten motyw w tym rysunku?
– To jest zobaczenie trasy tej podróży z perspektywy kosmicznej, boskiej. Musimy pamiętać, że ówczesna podróż statkiem była czymś zupełnie innym niż współczesna podróż samolotem, kiedy możemy zobaczyć duże fragmenty Ziemi z góry. Na co dzień oglądamy też w telewizji i Internecie zdjecia satelitarne… W filmie „Pożegnanie z Afryką” Finch Hatton zabiera Karen Blixen na krótki lot samolotem i ona potem mówi, że pozwolił jej zobaczyć Ziemię tak, jak widzi ją Bóg… Witkacy poleciał samolotem pierwszy i jedyny raz dopiero w roku 1938 – z Warszawy do Krakowa. Leciał krótko, niedaleko i nisko, ale w tym rysunku o 7 lat wcześniejszym – poniekąd proroczo – wyobraził sobie, jak to musiało wyglądać ze znacznie odleglejszej perspektywy. No i musiał być dumny, że on, który po 1918 roku nie opuszczał już Polski, odbył kiedyś taką wielką podróż. A może to było jego marzenie, żeby coś takiego jeszcze raz powtórzyć…

– A co go zainspirowało do namalowania obrazu „Wizyta u radży”? W Indiach przecież nie był.
– Trudno powiedzieć. Myślę, że fascynowała go tamtejsza egzotyka, a podróż do Tropików dodatkowo rozbudziła te apetyty. No i w wyobraźni, i w sztuce można podróżować w odległe, nieznane krainy i zobaczyć to, czego w rzeczywistości się nie widziało i – z jakichś względów – nie da się zobaczyć. Współczesna artystka nowych mediów, Katarzyna Kozyra, jest autorką wideo pt. „W sztuce marzenia się urzeczywistniają”… I to jest właśnie to.

Dr Anna Żakiewicz – absolwentka historii sztuki na Uniwersytecie Warszawskim (1983), doktorantka w Instytucie Sztuki PAN (2007). Od 1982 roku pracuje w Muzeum Narodowym w Warszawie, jako kustosz dyplomowany – od 2009. Specjalność – sztuka współczesna. Kuratorka 15 wystaw, autorka 120 publikacji, w tym – 6 książkowych, referaty na 32 konferencjach (w tym – 10 zagranicznych). Współtworzy i redaguje stronę www.witkacy.hg.pl

Zapisz