Zoo rzadko kiedy może się znaleźć na liście naszych zainteresowań, ale w Nowosybirsku wszyscy mówią, że to jeden z ważniejszych „zabytków” miasta. Chcąc nie chcąc, wsiedliśmy w marszrutkę i po 25 minutach szybkiej jazdy dotarliśmy na miejsce.

Pogoda była nie najlepsza. Padało. Do tego byliśmy głodni, mieliśmy ochotę na colę i potrzebowaliśmy bankomatu. Colę znaleźliśmy w kiosku, bankomat nieopodal zoo. Najtrudniej było z jedzeniem. W końcu skusiliśmy się na orzeszki sprzedawane przez lokalną „babiczkę”. Były zapakowane w gazetę i … smakowały bardzo oryginalnie – słodko-słono-nijako.

Zoo w Nowosybirsku jest największe w całej Rosji. Liczba zwierząt jest wprost niesamowita. Nie byliśmy w stanie wszystkich zobaczyć. Szczególnie dużo występuje różnego typu niedźwiedzi, zamkniętych po kilka w małych, ciasnych klatkach. Zakaz karmienia jest wszechobecny, ale nikt go nie respektuje. Białe misie są przyzwyczajona, że aby wykonać jakąś ewolucję, muszą najpierw dostać loda. Tylko wtedy jest szansa, że któryś z nich skoczy na „główkę” do wody. Spędziliśmy z nimi 5 minut, było bardzo zabawnie, bo to inteligentne zwierzaki, ale w tym czasie dostały po 3 lody! Rachunek jest prosty. W ciągu dnia liczba lodów przekracza kilkanaście, a kto wie, czy nie kilkadziesiąt! Zastanawialiśmy się, czy ktoś w końcu zareaguje, ale nic się nie stało.

Najciekawszym „obiektem” nowosybirskiego zoo jest lygrys, czyli skrzyżowanie tygrysicy i lwa. Nigdzie nie widzieliśmy takiej liczby kotów – różnej maści i wielkości oraz wilków, które z powodu ograniczonej przestrzeni życiowej biegają w kółko.

Nasza rada: zoo można zobaczyć, ale zdecydowanie nie musi być punktem obowiązkowym waszej wycieczki. Chyba, że chcecie się dowiedzieć, z czego słynie Nowosybirsk. Rosjanie są z niego bardzo dumni.