Po wspaniałych dniach na lodowcach i wizycie w Punta Natales wracamy do Argentyny i wjeżdżamy na przedostatni odcinek naszej podróży. Smutniejemy trochę, bo wiemy, że choć przed nami jeszcze Ziemia Ognista, a potem powrót na północ, to jednak miesiąc z hakiem wśród tych wszystkich krajobrazów i ludzi dobiega końca. Zostało kilkaset kilometrów do miasta Rio Gallegos. 

Cieszymy się z jednej rzeczy – ten odcinek drogi nie jest w pełni pokryty asfaltem tylko na długich fragmentach kamienisty. Przypomina nam to najlepsze momenty z całej Ruty 40. Te powolne, siłą rzeczy, bo nie można się tam za bardzo rozpędzić. Te bez żywej duszy ze sporadycznymi zwierzętami przebiegającymi drogę. Tak się robi nawet trochę sentymentalnie. Startując 8000 kilometrów temu, wydawało nam się, że przed nami cały świat, a tu zostało już mniej niż 200 kilometrów.

Przejeżdżamy przez dwa miasta położone blisko siebie – Rio Turbio, znane ze starej kopalni zamienionej w muzeum oraz 25 de Noviembre. Tankujemy na YPFie, kupujemy parę empanad (ile razy ja to zdanie już pisałem) :) i wjeżdżamy na ostatni odcinek.

.

.

.

Nie wiem do końca, jak Wam to opisać, bo na zdjęciach poniżej widzicie to, co i my wtedy – piach, kamienie i pustą drogę, czyli to, co było na początku, ale my jesteśmy już trochę inni. Nie czekają na nas wielkie lodowce czy wielkie doznania Patagonii tudzież północnej Argentyny, ale zastrzyk adrenaliny otrzymany podczas tej podróży jest tak duży, że potrzeba wiele czasu, by to wszystko przetrawić, dlatego z radością jedziemy przez nic i nic nas nawet przez trzy godziny nie mija. Możemy porozmawiać, trochę powspominać, jutro dojedziemy, ale brakuje nam już tylko około stu kilometrów.

Nie chcę tu jeszcze wchodzić w fazę podsumowania, ale dobrze było spróbować innego wyzwania niż podróż powiązana z wielkimi historyczno-kulturowymi badaniami. Taka odmiana otworzyła nas na nowe myśli, nauczyła nowych rzeczy i pozwoliła odnaleźć to, co chcemy robić dalej.

.

.

.

Koło 16 dojeżdżamy do Rio Gallegos. Ruta 40 urywa się nagle i wjeżdżamy na „trójkę”, a na dodatek – na odcinek autostradowy. – Po dwa pasy w każdą stronę przedzielone pasem zieleni, a do tego pełne oświetlenie… Szok. Mijamy lotnisko i drogą prowadzącą przy morzu wjeżdżamy do miasta. Nie mamy noclegu, więc zatrzymujemy się po kolei w hotelach i hostelach – wszystkie przepełnione. Z każdego kierują nas do kolejnego, ale po godzinie mamy tylko ultra drogą opcję w czterogwiazdkowym hotelu – jedziemy zatem dalej, bo cena jest zabójcza. W końcu, chyba w piętnastym miejscu, znajdujemy nocleg i do tego tani, więc super, ale jeszcze nigdy tyle nie szukaliśmy. Na tyle, na ile zdążyliśmy się zorientować jest to po prostu miasto, które nie odgrywa większej roli turystycznej poza – jak się okazuje – miejscem postojowym dla wycieczek, które gnają od Ziemi Ognistej do El Calafate i lodowców. Do tego prężnie rozwija się tutaj przemysł morski, ale my idziemy już tylko spać, gdyż rano jedziemy na sam koniec Ruty 40.

Ruta 40 to Rio Gallegos Ruta 40 to Rio Gallegos Ruta 40 to Rio Ruta 40 to Rio Ruta 40 to Rio Ruta 40 to Rio Ruta 40 to Rio Gallegos Ruta 40 to Rio Gallegos Ruta 40 to Rio Gallegos Ruta 40 to Rio Gallegos Ruta 40 to Rio Gallegos Ruta 40 to Rio Gallegos