Jest taka najszersza ulica świata – Avenida 9 de Julio. Szeroka chyba na 12 pasów. Jeśli uda nam się ją przejść na dwa razy, to jest dobrze. Często stoimy trzy razy na światłach. Kiedy nią idziemy, z dala widać wielki Obelisk, który jest idealnym punktem orientacyjnym w całym śródmieściu, na które składają się dwie dzielnice – San Nicolas i Monserrat. Wybrane ich fragmenty tworzą Microcentro, taką nieadministracyjną część, która obejmuje ważne budynki państwowe oraz ulice „shoppingowe”. I chciałoby się napisać – turystyczne, ale przyjezdnych jest nadzwyczaj mało w całym Buenos. Budując swoisty opis miasta, czujemy się w obowiązku to miejsce uwzględnić, choć wielkim entuzjazmem do niego nie pałamy.
Na początek nagraliśmy krótki film, który wprowadza Was do miejsca, które opisujemy, a to najmniej spokojny fragment miasta, pełen pędzących przed siebie ludzi albo pokrzykujących na nas sprzedawców. Ciężko tutaj zebrać jakiekolwiek myśli. Są ulice jak Florida, gdzie zatrzymanie się na sekundę grozi stratowaniem. Ruch uliczny wybitnie nie słucha się sygnalizacji (nie żeby gdzie indziej robił to jakoś wybitnie, ale chociaż pozory stara się sprawiać). Czy jest tutaj coś fajnego?- Jest jedna rzecz, która nas zastanawia. Otóż w całym Buenos wybitnie czuje się brak „turystów”. Mówimy o stolicy dużego państwa – w Nowym Jorku, Bangkoku czy Paryżu to po prostu zmora. A tu jakoś nie. Normalnie balibyśmy się wypić kawę w tym miejscu, wiedząc, że cena – jaką nam podyktują – będzie horrendalna, a tymczasem można to śmiało zrobić.
Dwa miejsca – Plaza de Mayo oraz Kongres (czyli tutejszy Sejm) łączy ze sobą Avenida de Mayo. Jej przejście zajmuje nam około 15-25 minut w zależności od świateł i tłoku. Tego ostatniego jest znacznie więcej na Plaza de Mayo, gdzie stoi także czerwony budynek o nazwie Casa Rosada – miejsce urzędowania Prezydenta Argentyny. Od 25 maja 1810 roku, czyli rewolucji, która dała początek temu krajowi – to miejsce głównej aktywności politycznej. Teraz też trwają tu protesty, są namioty i wkurzeni ludzie. W całej Argentynie trwa obecnie ponowny kryzys i codziennie jesteśmy świadkami mniejszych lub większych demonstracji. W kawiarniach czuć, że wszyscy dyskutują o polityce, a media co rusz pokazują jakieś zamieszki. Ostatnio wdarto się właśnie do Kongresu i przerwano obrady.
Jak to w stolicy :) Też w takiej mieszkamy i jakoś nas to nie dziwi – trzeba przywyknąć. Jednak Microcentro za bardzo przypomina nam o naszej codzienności, od której chcemy uciec. Odkryliśmy Palermo i tam coraz bardziej przepadamy, ale nie o tym ten wpis. Wracając jeszcze do samego śródmieścia, trzeba dodać, że zdjęcia nie oddają jakiegoś takiego.. przygnębienia. Wszyscy skupieni, biegną, ciężko o uśmiech. Jak przystanę, by zrobić zdjęcie, słyszę jakąś wkutą osobę za mną. Co innego w weekend – wtedy niemalże pustki – aż dziw. Te kontrasty w Buenos są czasem zaskakujące – idziesz główną ulicą i masz wrażenie, że jest powódź i wszyscy uciekają. Ulicę, dwie obok – ani żywej duszy. Aż strach :) Szczególnie kiedy nasłucha się o tutejszych sposobach na okradanie przyjezdnych. Może też dlatego wszyscy idą w jednym potoku, zamiast się jakoś rozdzielić.
Kiedy zatem wpadniecie do centrum? Ciężko omijać takie miejsca logistycznie, choć, patrząc na Buenos, to centrum nie leży w centrum a zupełnie z boku. Miasto portowe promieniuje od rzeki/morza/oceanu. Na ulicy Florida można wymienić dolary i choć panowie szepczący za Tobą „change, dollar, money change” budzą odruch odwrotny od zaufania – można z nimi dobić targu. Jest tutaj mnóstwo sklepów, w tym te z pamiątkami, które mają ceny jak za zboże, ale jak się lepiej rozeznać to można kupić wszystko po cenach lokalnych. Trzeba tylko trochę pochodzić i z natłoku logotypów znaleźć te, które nas interesują.
Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!