Gdyby nie ta biografia, zupełnie inaczej odbierałbym Kubę. Pewnie gorzej. Choć Ci, co czytali poprzednie nasze wpisy z tej wyspy, wiedzą, że wróciliśmy z mieszanymi uczuciami. Książkę „Che Guevara”, Jona Lee Andersona, pobrałem parę tygodni wcześniej, zacząłem czytać i zapomniałem. Dopiero ciągle pojawiające się na Kubie wizerunki Che przypomniały mi o niej. Zacząłem myśleć, że nic nie wiem o tym symbolu popkultury i wróciłem do lektury.
I jakże dobrze, że to zrobiłem!
Porównajmy dwie Kuby, jakie można poznawać. Pierwsza to ta, gdzie nie wnika się głębiej tylko operuje znaczeniem Che = rewolucja. Na myśl przychodzi może parę stereotypów, dobroduszny film „Dzienniki motocyklowe”. Wizerunków Che jest znacznie, znacznie więcej aniżeli Fidela, nie wspominając o jego bracie – Raulu. Tego ostatniego – poza kilkoma napisami – „Viva Raul” ciężko dostrzec. Z Che jest inaczej – Właściwie co chwila na niego wpadamy. W Hawanie na Plaza de Armas jest taki mega turystyczny targ i de facto 90% książek jego dotyczy. Są komiksy, powieści, opowiadania, bardziej lub mniej ilustrowane – dosłownie wszystko.
Pamiątka z Kuby? Cygaro czy koszulka z Che? Tych jest po prostu zatrzęsienie. Właściwie wszystko, co można jakoś przerobić na prezent, ma jego wizerunek. Ale jest też mnóstwo jego malowideł, graffiti czy ogrodów przyciętych w jego podobiznę. W Muzeum Rewolucji jest taka mała kawiarenka, gdzie można nabyć „te poprawne” biografie Che Guevary oraz inne pozycje o tak smakowitych tytułach, jak „Wojny CIA z Che” lub „Che kontra Ameryka”. Do tego oczywiście książki, które napisał sam Che. Te również są dostępne.
Pierwsze dni w Hawanie pchają nas do zrozumienia, jak mało wiemy szczególnie o okresie rewolucji kubańskiej i roli jaką Che w niej odegrał. W końcu ten Argentyńczyk w żadnym innym kraju tak kultowej roli nie pełnił, co więcej, uważam, że jego osoba powinna być szerzej znana i analizowana. To prawdziwy rewolucjonista, a nie socjalistyczny oportunista.
Pierwsza rzecz, która mnie zaskoczyła, gdy przemyślałem sobie, czemu tak niewiele wiem na jego temat, to fakt (poza rozpatrzeniem, że ominąłem akurat te lekcje historii), że druga połowa XX wieku to z reguły ta najmniej dopieszczona część przez historyków w szkołach (to są zawsze końcówki letnich semestrów, gdzie albo się powtarza, albo jest po ocenach i jest się, no wiecie, w parku). Skupiamy się na okresie polskiego komunizmu i kontrastujemy ze Związkiem Radzieckim, a historia jakiegoś tam rewolucjonisty z Kuby zostaje skwitowana dwoma zdaniami. Innymi słowy, utrwala się istniejący stereotyp i wcale nie próbuje pogłębić wiedzy.
Dlatego postanowiłem pogłębić sam. Ale – jak to z każdą biografią bywa – najpierw trzeba przebrnąć przez okres dziecięcy. Czytałem wydanie XXX autorstwa, czyli amerykańskiego autora. Autor, znając zakończenie historii, uwypukla pewne szczegóły z okresu młodzieńczego, ale moją uwagę przykuły dwie rzeczy.
Po pierwsze – bardzo długa apatia polityczna Che. Do dwudziestego roku życia tematy rewolucyjno-polityczne w ogóle go nie kręciły. Zajmował się studiowaniem medycyny i… podróżami. Tak, jest szansa, że Podróżniccy też kiedyś coś niezłego odpalą :) Che parokrotnie wyruszał w długie podróże i to na podstawie wspomnień jego przyjaciela nakręcono wspomniany wyżej film – “Dzienniki motocyklowe”. To był przełomowy dla niego okres, jak dla każdej osoby, która dużo podróżuje. Poznaje się i odkrywa zupełnie nowe rzeczy, które uczą nas z jednej strony dystansu, z drugiej – zwiększają ochotę na próbkowanie czegoś nowego. Dzięki czemu możemy poznać nowe kultury, zwyczaje, cokolwiek – dogłębnie i dopiero dzięki temu wyrobić sobie zdanie.
Che objechał najpierw Argentynę, a później Amerykę Południową. Obserwował nieudaną rewolucję w Gwatemali, która była dla niego ważnym punktem odniesienia i przemyśleń oraz partyzantki, podczas długoletniej rewolucji kubańskiej.
Che się nie pierdolił. – Tak można krótko podsumować jego charakter. Był społecznie bardzo wyczulony, najwięcej wymagał od siebie, ale jak miał misję, to musiał ją wypełnić. Był tak przeżarty rewolucją i socjalizmem, że zazdroszczę mu tego oddania. Nie popieram tego, co robił, ale kilka scen utkwiło mi w pamięci. To jego oddanie kosztowało go później masę problemów. Między innymi Związek Radziecki – wraz z upływem lat – coraz mniej go lubił. Traktował go jako przeszkodę i nie płakał po jego tragicznej śmierci. Dla Kuby też był zbyt radykalny, a Castro musiał lawirować między USA i Sowietami. Tutaj jednak trzeba zaznaczyć, że Castro był zawsze ultra lojalny wobec Che.
W pamięci utkwiła mi taka scena. Tuż po sukcesie rewolucji na Kubie, która – CO WAŻNE – była antyamerykańska i anty Batista a nie prosocjalistyczna – Che udał się z wizytą do Moskwy. Tam poszedł na kolację na zaproszenie jednego z oficjeli i z nieskrywanym zdegustowaniem patrzył na bogato zastawiony stół. Z wyrzutem i ironią pytał gospodarzy, czy każdy towarzysz w Rosji tak właśnie jada.
Ta zajadłość stała za sukcesem rewolty na Kubie. Tandem Castro-Che, miał wszystko, by przewodzić i zjednać sobie tłumy. Castro faktycznie perorował godzinami, ale słuchało się go z zapartym tchem. Był też świetnym politykiem, który potrafił wsłuchać się w to, co mówił mu Che, choć nie raz było to bardzo radykalne. Che go pchał w objęcia socjalizmu, Castro to opóźniał. Gdyby to od niego zależało, dużo później niż w przeddzień inwazji w Zatoce Świń ogłoszono by nową drogę, którą będzie podążała Kuba. Castro po prostu środkował.
W nowej Kubie Che był komendantem (ten tytuł dostał już w trakcie działań rewolucyjnych), potem ministrem, a potem zniknął. Budynek, który patrzy na pomnik Jose Martiego na hawańskim Placu Rewolucji to dawne ministerstwo, w którym długo urzędował Che. Stojąc tam, patrzyłem na ten budynek długo i bezmyślnie, ale byłem wtedy jeszcze zagotowany po lekturze jego biografii i myśli mi się kotłowały. Od samego początku jasne było, że Che zginie. Tragicznie. Po prostu zastrzelony. Po nieudanej próbie wprowadzenia rewolucji i partyzantki w Kongu wyruszył do Boliwii i tam – po niemalże roku spędzonym w spartańskich warunkach – został pojmany. Wojsko boliwijskie wykonało rozkazy i zastrzeliło go. Na zewnątrz czekał agent CIA.
Czytając tę książkę, można się zupełnie zapomnieć i chcieć go polubić. Jednak są rzeczy i sytuacje, które – choć budują jego wizerunek krwawego rewolucjonisty – wybaczone być nie mogą. Największym cieniem rzucają się wydarzenia tuż po wygranej rewolucji. Che był wtedy odpowiedzialny za procesy wrogów rewolucji i bardzo często był sędzią, oskarżającym i wykonującym wyrok. Ten okres pełen był skandali międzynarodowych, bo USA nie mogło zrozumieć, jak straciło Kubę, a Che odgrywał wówczas rolę osoby, którą niemalże straszono małe dzieci w szkołach. Można śmiało obarczyć go winą za stworzenie dzisiejszego ustroju, który niewoli Kubę.
Ufff. Ciężki temat i ciekawa postać w krwistości wydarzeń, które ją otaczają, i wizji, która to wszystko zaczyna. Wiara w socjalizm zaprowadziła go daleko. Bliższy był mu Mao niż filozofia Związku Radzieckiego, ponieważ maoizm bliższy był idealizmowi, któremu on się tak totalnie oddał. Jednakowoż to chyba jedyna osoba, która prawdziwie wcieliła ideały socjalizmu. Nikt inny nie mógł tego zrobić. Od małego walczył z astmą, co wyrobiło w nim siłę godną pozazdroszczenia. Choć współtowarzysze musieli nie raz znosić go omdlałego, on nie przestawał. Do końca walczył, wierzył i wcielał w życie ideały socjalizmu i rewolucji. Wrogów zabijał.
Pozostaje pytanie – co się stanie z wizerunkiem Che, gdy Kuba wpadnie w objęcia demokracji? Tego szczerze nie wiem.
6 komentarzy