Organizatorzy tego nie wiedzą, ale nasz, a właściwie mój (Kuby), udział w 8 edycji Travelcampu stał pod wielkim znakiem zapytania. Samolot nad morze odlatywał o 8 rano a dosłownie godzinę wcześniej wróciłem z Gruzji, gdzie przez blisko dwa tygodnie morderczo pracowałem z lokalnymi mediami. Mega niewyspany, kuszony bliskością domu i Ani w Warszawie, spojrzałem na kartę pokładową i ruszyłem w stronę kolejnego gate’a. To miało być prapremierowe wystąpienie o „Szukając Witkacego” i byłem bardzo ciekaw, jak odbiorą je widzowie. Szczególnie, że publika dość nietypowa jak dla takiej wyprawy, bo marketingowa. Ale, co tam – pomyślałem, Witkacy dobro wspólne i próbowałem nadrobić braku snu podczas trzydziestopięciominutowego lotu.

Nie udało się i zapewne to zmęczenie przyczyniło się do mojego straszliwego rozgadania – o czym za chwilę. Nad prezentacją „Szukając Witkacego” spędziłem z tydzień. Trzy razy zacząłem od zera. Co chwila zmieniałem koncepcję i przyznam szczerze, że na dwie godziny przed, byłem pewien, że jestem bliski ideału, aby godzinę później wywrócić ją do góry nogami. Piotr, pomysłodawca Travelcampu, dodatkowo zawiesił wysoko poprzeczkę, sugerując taki tytuł: „Przepis na multimedialny reportaż z podróży mocno zakrapiany multimediami”. Szumnie – pomyślałem, gdy go dopięliśmy po małej bitwie mailowej.

Spotkanie odbyło się na gdańskiej starówce, w bardzo ciekawym miejscu. Zarówno goście, jak i prelegenci, to marketingowcy z branży turystycznej. Pierwsza seria prezentacji – newslettery. Ja tam umierałem z tyłu w kącie i myślałem tylko – za chwilę wyskoczy koleś z Witkacym. Połowa sali ucieknie, a druga pomyśli, że pomyliła spotkania. Piotr chciał jednak rozszerzyć tematykę Travelcampu i znalazł sobie królika doświadczalnego. Zgodziłem się, więc czekałem aż dowiemy się, jak dobrze tytułować maile i co powinien zawierać snippet newslettera. Gdyby nie fakt, że skutecznie walczyłem ze snem to może bym się wciągnął, bo nasz newsletter strasznie kuleje :)

W końcu przyszła 15.30. Miałem 30 minut. Gadałem, gadałem, gadałem. Na początku jakoś koślawo, wolno leciały te slajdy (a było ich z 60), ale potem, w końcu pozbyłem się mikrofonu, uwolniłem ręce i poszło. Myślałem, że minęło z 20 minut, kiedy Piotr zaczął machać z boku, sygnalizując koniec czasu, więc popędziłem ostatnie slajdy i podziękowałem. Kilka minut później, gdy nalewałem sobie kawy spostrzegłem, że minęła ponad godzina. Ostatni raz tak się rozgadałem na Blog Forum Gdańsk, ale temat był inny, też mega poważny i musiałem się mega skupić. Tutaj z kolei sam się przeraziłem, jak z głowy lecę datami, faktami i anegdotkami o Witkacym. Ale w życiu bym nie pomyślał, że godzina minęła :)

Nie chcę pisać, jak wypadła prezentacja – zostawiam to innym. Chyba nikt z sali nie wyszedł. Przekroczyłem czas dwukrotnie i nie było awantury w kuluarach :) Powiem tylko, że opuszczałem Gdańsk zadowolony.

Tymczasem sam Travelcamp – tu zgadzam się twórcą wydarzenia – powinien przejść metamorfozę. Przede wszystkim skupić się bardziej na „travel”, a po drugie – otworzyć na blogerów cały ekosystem podróżniczo-turystyczny. Z naciskiem na drugą część nazwy „camp”, która nawiązuje do technologii. Blogosfera podróżnicza w Polsce jest rozproszona dosłownie, bo wszyscy są gdzie indziej, znają się z wzajemnego komentowania i lajkowania swoich blogów, ale nie osobiście. W roku odbywają się około cztery Travelcampy – kolejny bodajże we wrześniu w Poznaniu. Choć branża travel jest mega zależna od technologii to widać, że social jest daleko. Czytaj – jest dużo do zrobienia. I mam nadzieję, że kolejne edycje pójdą w tę stronę.

My na pewno postaramy się na kolejnym pojawić.