Kilka dni temu na Facebooku zobaczyłem informację o nowej wersji Tyype – polskiej aplikacji, która ma za zadanie wspomagać pisanie na iPadzie. To sprowokowało mnie wreszcie, aby spisać od dawna zbierane przemyślenia na temat tabletów w podróży i dziś –część pierwsza – o pisaniu. W marcu zostawiłem laptopa w domu i cały miesiąc – w podróży na trzech kontynentach – spędziłem z iPadem. Dziś wiem jedno – przetrwałem, ale iPad to nie narzędzie do pisania.

Zdefiniujmy sobie na początku, czym jest pisanie, szczególnie – to na iPadzie. Według mnie jako „pisanie” kwalifikujemy:

Za pisanie nie uznaję:

Są to oczywiste oczywistości, ale chcę dobrze nakierować Wasze myślenie. Łatwo usłyszeć zdanie „nie no, stary, na iPadzie super mi się pisze, uwielbiam Twittera na nim”. Zgadzam się – reaguje się szybko i lepiej niż na laptopie czy telefonie. Dotyczy to jednak tylko krótkich form.

Cisza
Największą zaletą iPada jest spokój, który towarzyszy mi, kiedy z niego korzystam. Komputery to ciągłe rozkojarzenie – Skype, Twitter oraz parę innych narzędzi skutecznie sprawiają, że, kiedy chcę tylko poczytać lub coś pooglądać, przesiadam się na tablet. Dzięki temu w mózgu mam wyryte: iPad = spokój. Zaczynam i kończę z nim dzień, rzadziej wykorzystuję w ciągu dnia. I właśnie ten spokój wszystkie aplikacje, z których do tej pory korzystałem, próbują przenieść na laptopy. Wszystkie (iAwriter, OmmWriter, Byword, Quiet Writer i parę innych) włączają tryb pełnoekranowy, pokazują tylko tekst, niektóre włączą przyjemną muzyczkę, odetną aplikacje w tle i postawią przede mną jeden cel – napisz to. Na laptopie.

Ten spokój jednak już na iPadzie jest. Nie trzeba go odtwarzać tym samym podejściem w dedykowanych na niego aplikacjach. Poza tym, że każda wersja iPadowa ma jakiś bajerek, którego nie znajdziemy w Notatkach lub po prostu Mailu. Nie widzę więc – póki co – przewagi –
poza synchronizacją z iCloudem. Szczególnie, że już za parę tygodni Notatki będą robiły to samo.

Pisanie? Czy współtworzenie?
W marcu wsiedliśmy z Anią w samolot i przez Kijów dotarliśmy na Sri Lankę. Potem przez Malezję do Australii a z tej przez Chiny i Holandię z powrotem do Polski. Szalony wyjazd. Jeszcze bardziej szalone było zostawienie laptopa w domu (Ania wzięła swojego netbooka) oraz zdecydowanie się tylko na iPada i klawiaturę bezprzewodową. Momentami irytujące, ale cenne doświadczenie w pracy z tabletem. Myślę, że poza Anią, właśnie to urządzenie wziąłbym na bezludną wyspę – nic nie robi dobrze w 100%, ale trzyma poziom całości na 70%. A to cenne.

Pewien znany Pan rok temu kwestionował mobilność tabletu, postulując fakt, że iPad takim narzędziem nie jest. I w pewnym sensie ciężko się z nim nie zgodzić. W trakcie podróży zaliczyliśmy każdy środek transportu – pociąg, słoń, samolot, samochód, bus, metro – i na iPadzie dobrze się pisze tam, gdzie przed nami jest jakiś stolik albo stoliczek. Czyli w domu/hotelu/kawiarni albo w samolocie. W niektórych krajach wszystkie pociągi mają wagony bezprzedziałowe i to pomaga. Ale np. w Polsce, to nadal tylko jeden, dwa wagony w składzie i to tylko w najdroższej klasie ICE. Jeśli mam do napisanie dłuższy tekst, powyżej jednej strony nieznormalizowanej, to pisanie w „kucki”, na plecach, między nogami, na torbie, suficie jest mega upierdliwe. Kończy się spokój, tak bardzo potrzebny do skupienia.

Jednak największą przeszkodą w pisaniu na iPadzie jest fakt, iż pisze się na nim WOLNO. Wszystkie aplikacje, które na niego powstają starają się to jakoś przyspieszyć, ale jest nadal za wolno. A nic bardziej nie boli, niż uciekające myśli. Na komputerze myśl w głowie jest jedno zdanie przed tym, co widzę na ekranie. Na iPadzie – co najmniej paragraf, a to już jest strasznie duże opóźnienie.

Dlatego wziąłem ze sobą klawiaturę bezprzewodową, naprawdę świetnie działa z iPadem, szczególnie, gdy nie ma innego wyjścia. Ania pisała i obrabiała teksty na netbooku a ja – w Mailu i wysyłałem do niej w celu redakcji. I tu ważna sprawa – większość aplikacji skupia się na pisaniu a szkoda, że nie na redakcji.

iPad mógłby być świetnym narzędziem korektorskim. Problemy jest jednak jeden – mało kto dba dziś o literówki i ludzie raczej mają to w dupie. Więc to nisza w niszy, może za mała, żeby opłacało się deweloperom działać. Jednak redakcja tekstu to nie tylko i wyłącznie „zaznacz”, „usuń” i „przenieś tu”. To kilkadziesiąt specjalnych znaków, które sygnalizują autorowi błędy. My swoje teksty nawzajem czytamy i sprawdzamy, czasem radzimy się w trakcie. I w taki układ wiązany iPad już wchodzi lepiej. Nie jest narzędziem do tworzenia tekstów, ale do pracy nad nimi – już bardziej. Gdybym dostawał powiadomienie Push, że jest nowa wersja tekstu do sprawdzenia i mogę zapoznać się ze zmianami albo szybko wykonać polecenia od redaktora (np. rozbij zdanie złożone), już w tym momencie – na telefonie czy tablecie – można to zrobić.

Dla mnie najważniejszy jest workflow i obieg informacji. Chciałbym, żeby wszystkie teksty były w jednym miejscu i dostępne dla mnie lub wybranych osób. iA Writer, z którego najczęściej korzystam, tę funkcję ma na wszystkich platformach. Podążając specyfiką trzech platform, mniej więcej, tak wygląda moja praca z nimi:

ABC Szukając Witkacego
ABC Szukając Witkacego

Aplikacja czy klawiatura?
Kiedy tak siedziałem w pociągach na Sri Lance i pisałem wpisy na bloga, to widziałem siebie za 10 lat, dyktującego je Siri. Brakujące ogniwo to nie klawiatura czy aplikacja wspomagające pisanie palcami, a jednak głos. Już dziś proste komendy, takie jak: „zmień zakładkę”, „jak się pisze gżegżółka” czy „usuń ostatnie zdanie” – byłyby bardzo pomocne. Na dzień dzisiejszy – klawiatura jest szybsza niż każdy inny program. Można wygodnie wcisnąć iPada w fotel w samolocie, oprzeć o szybę w pociągu czy busie i skupić się na pisaniu, zapomnieć o literówkach i po prostu pisać. Na edycję przyjdzie czas i dopiero wtedy można myśleć, która aplikacja jest lepsza i faktycznie pomaga. Jeśli ktoś chce skutecznie wspomóc proces pisania, musi spojrzeć szerzej na wszystkie platformy i zaproponować uzupełnianie się ich. Zreskalowanie aplikacji i wypuszczenie jej wszędzie, gdzie to możliwe, to za mało. Można do tego procesu podejść zupełnie inaczej i zaproponować coś, co w pełni pasuje do rytmu pracy i pisania.

Jak coś rano wpadnie do głowy, to wieczorem mogę już tego dawno nie pamiętać. Chciałbym więc tworzyć zalążki tekstów za pomocą telefonu, wstukiwać albo nagrywać jedno zdanie pomysłu. Na tablecie rozwijać i sprawdzać. Na komputerze finalizować i upiększać.

Podróże dzielą się na te małe, duże i te, które ciężką nazwać „podróżami”, jednak pchają one istniejące rozwiązania do przodu. I na koniec dnia nie ma dużej różnicy między poruszaniem się komunikacją miejską a byciem gdzieś w Azji. Wszystko co mobilne powinno rozumieć specyfikę mobilności a – póki co – rozwiązania, które testowałem, walczą z „wadami” sprzętów, na które są tworzone, a nie zajmują się konkretnym problemem. Na iPadzie/tablecie „da się” pisać, choć nie do tego został stworzony.

Koniec, kropka. W podróży to (może) wystarczy, na co dzień – nie.