Pewnej i szkoda, że już zakończonej. Dokładnie rok temu Sylwestra spędzałem w Bangkoku – był to drugi dzień naszej podróży, która potem trwała niemalże trzy tygodnie i zabrała mnie do czterech azjatyckich państw.

Z hotelu wyszliśmy dużo za późno, ledwie kwadrans przed północą. Z naszego okna nie wyglądało, że aż takie tłumy wybierają się w pobliże wielkiego centrum handlowego Centralworld, przy którym odbywały się oficjalne obchody. Już za rogiem przekonaliśmy się o skali naszego błędu. W ostatniej chwili, w przypływie noworocznego uniesienia udało mi się zakupić diabelskie-świecące-uszkopodobne-coś dla mnie i kompanów (niestety nie podłapali mojego entuzjazmu).

Ustawiliśmy się jak widać na poniższych filmach – docierały do nas jedynie odbicia gigantycznych fajerwerków i piski ludzi. Gorąc i tłum szybko nas stamtąd wywiały, ale Sylwester na ciepło to jest to. Zdałem sobie sprawę z tego dopiero na kilka dni przed wylotem, cały czas mając w głowie tradycyjne polskie obchody – trochę poniżej zero albo śnieżek albo chlapa albo zimno w inny sposób. Odmiana była bardzo pozytywna, i jak się potem okazało rozpoczęła naprawdę ciekawą wyprawę.