Widzieliśmy kościoły, synagogę, muzea, mosty… nawet na Wzgórzu Gellerta byliśmy. Budapeszt ma wiele ciekawych zabytków. Trochę przez przypadek trafiliśmy do kolejnego – labiryntu z winem. A jak to z labiryntami bywa, niełatwo było z niego wyjść
Wejście do labiryntu położone jest pod Wzgórzem Zamkowym, przy małej uliczce Úri utca 9. Bardzo trudno je znaleźć, co być może jest zamierzone. Przez lata były tam magazyny i piwnice wykorzystywane przez mieszkańców miasta. Dopiero po II wojnie światowej wydzielono ponad 1,5 km tuneli. Schodzimy w dół, docieram do kasy i zaczynamy iść ciemnymi korytarzami pokrytymi malowidłami. Mijamy jakieś rzeźby. Wygląda to na miejsce kultu religijnego. Znajdujemy coś w stylu ołtarza ofiarnego z wizerunkami bóstw oraz symbolicznymi postaciami, pogrążonymi w transie. Dalej jakby płonący krzyż, odgrodzony od reszty łańcuchami.
W całym labiryncie jesteśmy praktycznie sami, dlatego na każdym kroku słychać szmer, zgrzyt, oddech… Niektóre korytarze są zupełnie ciemne. Używamy telefonów, by oświetlić sobie drogę. Gdy już zrobiło się zimno, zaczęliśmy się trochę bać… usłyszeliśmy dźwięki muzyki dworskiej – wesołej i kojącej. W środku sali – studnia obrośniętą bluszczem, z której tryska czerwone wino. Oczywiście spróbowaliśmy i polecamy. Jest nielimitowane :)
A codziennie po godzinie 18 gaszone są światła i turyści zwiedzają labirynt z lampami oliwnymi. Niesamowite przeżycia gwarantowane.
5 komentarzy