Każdy las jest inny. Nie tylko dlatego,
że położony w innym miejscu geograficznym i klimatycznym.
Każdy otacza inna historia oraz ludzie. Ci, którzy się nim opiekują oraz ci, którzy dzięki niemu żyją.
Jesteśmy w Lasach Janowskich na południowym wschodzie Polski. Obok Janowa Lubelskiego, pomiędzy Lublinem a Rzeszowem.
Tutaj po raz pierwszy tak wyraźnie zmieniłem swój punkt widzenia na las. Zacząłem traktować go nie tylko jak skupisko drzew, ale zacząłem zwracać uwagę na połączenia między ludźmi. Ekosystem albo naturę. Jeśli ktoś wpada na chwilę do lasu, by się odciąć, pobiegać jest bardzo skupiony na sobie. Rzadko patrzy na zewnątrz.
Też nie dostrzegałem wszystkich powiązań lasu z człowiekiem. To zmieniło się aż dwukrotnie. Po raz pierwszy w Szkole Suki Biłgorajskiej. Zatrzymujemy się na chwilę. Nazwa oczywiście budzi lekki uśmiech na mojej twarzy, który szybko znika, bo suka okazuje się instrumentem z wyglądu (dla laika) podobnym do skrzypiec. Nie bez powodu suka biłgorajska zwana jest też polskimi skrzypcami.
“Suka – instrument smyczkowy starożytny polski, nabyty w r. 188. we wsi Kocudza w powiecie Biłgorajskim (pomiędzy Janowem a Frampolem). Ostatni grał na nim Józef Góra wówczas 50 letni”.
W szkole wita nas Zbigniew Butryn, który od lat prowadzi pracownię i stara się zachować pamięć o tym instrumencie. Wcześniej musiał go odtworzyć, gdyż żaden się nie zachował. Towarzyszą mu dwie badaczki, które w ramach projektu próbują udokumentować sposób budowy suki – by ponownie nie przepadł. Biegamy po dwóch ciasnych pokojach zawalonych drewnianymi instrumentami. Na ścianach wiszą suki, bębenki walają się po podłodze. W warsztacie drewno gotowe do produkcji kolejnych instrumentów.
Coraz bardziej cieszę się też małymi rzeczami jak tym stanowiskiem rosiczki. Stanowisko to brzmi dumnie. Oczekuje się czegoś wielkiego, otoczonego murem, a ja patrzę przed siebie i nic nie widzę. Okazuje się, że wpierw muszę zrzucić buty, potem skakać po podmokłej ziemi, by na końcu przykucnąć i przyglądać się małej, różowej roślince. Wygląda niewinnie, ale jest owadożerna – jedyna taka w Polsce. Jej układ trawienny jest na zewnątrz – owija różne owady, np muchy brzegami swoich liści i wydziela kwas mrówkowy. Nie musi często jeść – wystarczy nawet 4 razy w roku.
Wychodząc z bagna, rozmawiam z leśnikami, którzy opiekują się tymi terenami i rozprawiamy o lesie. Podkreślają jednak, że jedno to sama przyroda, a drugie – to historia okolicznych miejsc.
Jest 14 czerwca 1944 roku.
Znajdujemy się w pobliżu Porytowego Wzgórza. Obok płynie rzeka Branew. Trwa jedna z największych bitew partyzanckich do jakich doszło na ziemiach polskich podczas II wojny światowej.
Trzy tysiące polskich partyzantów ukrywa się w lesie, mając przeciwko sobie ponad 30 tysięcy żołnierzy niemieckich. Walki trwały 6 dni, ale w nocy z 14 na 15 czerwca partyzantom udało się wycofać do dalszych fragmentów Puszczy Solskiej, wychodząc z pierścienia otaczających ich wojsk.
Dziś tę bitwę upamiętnia cmentarz oraz specjalny pomnik. Od niego możemy ścieżką przejść wokół Branwi, dojść do samego Porytowego Wzgórza. Przy okazji mijamy most dawnej kolejki wąskotorowej.
Ktoś zapyta, jak to się udało partyzantom? – To zasługa niezwykle rozległego zbitego kompleksu leśnego. Mówiąc prościej, to jeden z dłuższych odcinków lasu w Polsce, niczym nieprzerwany. Porytowe wzgórze znajduje się na terenie Rezerwatu Lasy Janowskie, który obejmuje prawie 2,7 tys. hektarów. Całe lasy Janowskie można by wsadzić w prostokąt o wymiarach 40 na 15 kilometrów w najszerszych punktach. Przecina go tylko jedna droga pomiędzy Janowem Lubelskim a Niskiem.
Idąc lasem, natkniemy się także na stawy, na przykład Stawy Momoty, nad które udajemy się dwukrotnie. Ten drugi raz jest ważny, bo trafiamy tam o świcie. To wtedy możemy podziwiać różne gatunki ptaków, których stawy są ostoją.
Idąc lasem, natkniemy się także na stawy, na przykład Stawy Momoty, nad które udajemy się dwukrotnie. Ten drugi raz jest ważny, bo trafiamy tam o świcie. To wtedy możemy podziwiać różne gatunki ptaków, których stawy są ostoją. Szczególnie wypatrujemy bielików, które gniazdują w okolicy. Wcześniej byliśmy tutaj w środku dnia, ale nie było tylu głosów ile teraz wybrzmiewają.
Niedaleko znajdują się Momoty Górne. Mieścina, w której w latach 1972-99 ksiądz Kazimierz Pińciurek był proboszczem. Dziś możemy podziwiać wnętrze kościoła, które wykonał sam, własnymi rękoma. Wcześniej od 1938 była tutaj tylko kaplica.
Stworzył to sam.
Zatrzymajmy się na chwilę przy dłoniach.
Ale musimy przejechać do miejscowości o pięknie brzmiącej nazwie – Łążek Garncarski. Działają tu trzy pracownie, które starają się zachować tradycje garncarstwa. Łążek leży nad rzeką Białą, z której pobierana jest glina do wyrobu naczyń.
W jednej z nich, przysiadam obok wiekowego rzemieślnika, który humorem i wigorem zawstydziłby niejednego 20-latka. Wyroby z gliną idą mi opornie. Koło kręci się szybko, a glinę trzeba bardzo mocno naciskać, nie pozwalając jej się zdeformować. Próbuję uformować jakiś garnuszek albo kielich, ale wychodzi raczej podstawka do kwiatów. Z zazdrością obserwuję, jak on formuje, co tylko zechce z tej gliny.
Wracamy do lasu. Do Rezerwatu Łęka. Jego wschodnią granicą płynie Łukawica. Na niej możemy zaobserwować intensywną działalność bobrów. Dobrze zagospodarowały ten fragment wody.
Wracamy do lasu. Do Rezerwatu Łęka. Jego wschodnią granicą płynie Łukawica. Na niej możemy zaobserwować intensywną działalność bobrów. Dobrze zagospodarowały sobie ten fragment wody. Dwie tamy spiętrzyły wodę, a wokół są ślady świeżej aktywności, czyli powalone drzewa.
Chroni się tutaj wielogatunkowe drzewostany o cechach naturalnych, między innymi łęgi jesionowe z bujną roślinnością. Jesiony, dęby szypułkowe, wiązy i lipy są bardzo okazałe.
Pomników jest tutaj jednak więcej. Historia tych terenów mocno związana jest z historią Polski. Często zatrzymujemy się przy małych kapliczkach. To jedna z nich.
Kapliczka Świętego Antoniego upamiętnia starcie powstańców styczniowych z wojskami rosyjskimi. Krzyże, kapliczki, kościoły, bitwy – można się zadumać.
Można się też rozmarzyć. Na Imieltym Ługu. Dookoła wyniosłe wydmy. W środku dwa stawy sąsiadujące z torfowiskiem. Na 800 hektarach możemy podziwiać piękne bagno. Chronione jako rezerwat ze względu na wiele ciekawych gatunków ptaków wodno-błotnych, które latają nad nami. Dwie wieże obserwacyjne pozwolą nam objąć wzrokiem ten rozległy teren, jeden z najcenniejszych przyrodniczo na całej lubelszczyźnie.
Jeszcze ostatni rezerwat przed nami – „Szklarnia”. Możemy tu poczuć przepych dawnej Puszczy Solskiej, o czym świadczą fragmenty borów jodłowych naturalnego pochodzenia, a teren jest podmokły.
Choć widłak jałowcowaty występuje na terenie całej Polski, to nie jest tak często spotykany.
Wracając, obok siedziby nadleśnictwa, wpadamy na małą ekspozycję poświęconą kolejce leśnej. W lesie napotykamy sporo pozostałości po niej – nasypy, tory czy mostki. Kolej rozpoczęli budować Niemcy podczas II wojny światowej, kiedy przystąpili do masowej wycinki lasów. Pierwszy odcinek powstał w 1941 roku. Od 1944 r. terenem ponownie zarządzali Polacy i dokończyli całą trasę aż do Biłgoraja. Jednak od lat 60. kolejka była zamykana, a sporą część torów rozebrano.
Na koniec jeszcze szklarnia, suka i konik biłgorajski Najlepiej pokazuje to ekosystem i podsumowuje myśli, jakie towarzyszyły mi w Lasach Janowskich. Od 1986 r. konik, potomek tarpana, jest hodowany w ramach specjalnego ostoi. Niski, krępy ale bardzo wytrzymały na niskie temperatury. Często wykorzystywany w gospodarstwach.
Dziś małe stado żyje na granicy lasu i wsi. Tej wsi, w której odtwarza się suki biłgorajskie. Koniki często wspomagają krajobraz, gdyż wypasając się, nie pozwalają rozwinąć się pewnym gatunkom roślin.
I to jest ten drugi moment, w którym myślę o tych wszystkich połączeniach między nami a przyrodą.
36 komentarzy