Z Rabati wyjeżdżamy o ósmej rano. Jesteśmy w południowej części Gruzji i kierujemy się w stronę granicy tureckiej. O Wardzii słyszę od mojej pierwszej wizyty w tym kraju, ale nigdy nie było nam jakoś po drodze. Tym razem już bez wymówek chcemy się tam udać. Jest chłodno, ale przyjemnie, bo słońce jest silne i lekko oślepiające.
Wsiadamy ze znajomymi do samochodu i mkniemy po dość opustoszałej drodze. Krajobraz szybko staje się monotonny. Jedziemy pomiędzy dwoma pasami wzniesień. Nie jest to uczucie jak w jakimś wąwozie, ale innej drogi nie można było tutaj zrobić. Ani teraz, ani tym bardziej w XII wieku, kiedy rozpoczęto budowę skalnego miasta. Królowa Tamar rozbudowała to schowane wtedy w skałach miasto do olbrzymich rozmiarów. Do dziś zachowało się blisko 250 komnat, a część z ich pierwotnej funkcjonalności można dokładnie określić – na przykład aptekę.
Po godzinie jazdy z daleka zaczyna coś wyglądać. Tak jakby wielkie mrowisko. Nie wierzę, że to to. Ale jednak, im bliżej, tym coraz bardziej otwieram usta. Wow – myślę.
Zatrzymujemy się u podnóża, żeby zrobić parę zdjęć i jakoś objąć całość z dołu.
To, co widzicie było niewidoczne do 1283 roku – do wielkiego trzęsienia ziemi, które obaliło część skał i odsłoniło całą wewnętrzną strukturę tego podziemnego miasta. Pełniło ono wtedy rolę kryzysową – miało umożliwiać normalne funkcjonowanie państwa z daleko od niepożądanych oczu. Jego budowę rozpoczął Jerzy III a królowa Tamar, postać prawie że mitologizowana w gruzińskiej historii, ukończyła i nadała finalny pompatyczny kształt. Wyobraźmy sobie, że w naszych Tatrach, król Polski zbudowałby w pełni funkcjonujący byt na parę tysięcy mieszkańców.
Kupujemy bilety na dole, zaglądamy do sklepu z pamiątkami. Jest tylko mała broszurka po angielsku. Dzień wcześniej wyczerpała się ostatnia bateria w aparacie, ładowarka odmawia posłuszeństwa, więc źli przesiadamy się na… telefon. Nagrywamy też tego vloga, którego szczególnie druga część jest warta uwagi. Przeciskamy się wtedy z górnych partii miasta do dolnej części. Robimy to tunelami wewnątrz góry.
Chodzimy pomiędzy tymi komnatami, zaglądamy do kościoła. Do części klasztoru nie mamy dostępu, bo mnisi normalnie tam żyją i ich strefa jest odcięta. Chciałbym tu przyjechać jako dziecko – myślę sobie – jeden wielki labirynt, dziesiątki tuneli i to otaczające uczucie przebywania w jakiejś twierdzy. Jak z dobrego filmu przygodowego albo twierdzy krasnoludów z trylogii Tolkiena. – Wielka schowana kultura wydrążona w skałach, do której słońce praktycznie nie dociera.
Idziemy dalej. Z bocznej perspektywy nie widać tego rozmachu, który rozciąga się z dołu. Nie można go ogarnąć. Mnie nie opuszcza jedna myśl – co, gdyby nie było tego trzęsienia ziemi i to miasto pozostałoby ukryte? Legenda głosi, że zgubiła się tutaj mała dziewczynka i po jej poszukiwaniach odkryto naturalnie wydrążone pierwotne jaskinie, które dały podwaliny miastu. Finalnie zniszczyli je Persowie, ale dopiero w XVI wieku, kiedy wszystko było już widoczne. Ciekawe czy inaczej potoczyłaby się historia Gruzji, gdyby ta strategiczna twierdza pozostała ukryta?
Pogrążeni takimi myślami, zbliżamy się do drogi powrotnej. Środkiem góry przechodzimy w bliżej nieokreślone miejsce. Jest ciasno, ale przemy do przodu. Znajomi źle skręcili i po paru minutach widzimy ich 30 metrów nad sobą. Zawracają a my skręcamy w inną drogę i trafiamy do jakiegoś źródełka. Pijemy błogosławioną mnisią wodę. Wychodzimy bokiem obok świątyni, która mijaliśmy na początku. To już prawie koniec. Chciałoby się tutaj jeszcze więcej tuneli, jeszcze więcej różnorodnych komnat. Pozostaje nam jeszcze jedno spojrzenie z dołu i odjeżdżamy dalej.
Jakbyście chcieli jeszcze trochę zdjęć, to są tutaj w specjalnej galerii.
9 komentarzy