Przejechaliśmy Rutę 40, ale to nie koniec naszej drogi. Kolejne punkty to Ziemia Ognista i Ushuaia, czyli sam koniec świata. Jesteśmy bardzo ciekawi, jak on właściwie wygląda.
Z Rio Gallegos docieramy do chilijskiego Punta Arenas. Tam zatrzymujemy się tylko na nocleg i następnego dnia płyniemy statkiem do Porveniru. To miasto zapamiętujemy na długo, ponieważ nocujemy u starszej pani, której przez przypadek psujemy łącze internetowe, ponieważ nam nie działa. W końcu okazuje się, że jest to wina jednej głupiej, źle wpisanej litery i wszystko wraca do normy. Tam znów spędzamy noc i następnego dnia wjeżdżamy już na drogę do Ushuai, która jest tak położona, że nie da się do niej dojechać lądem. Stąd te perturbacje związane z promem.
Do Ushuaia
Dziś nie mamy aż tak długiego odcinka do przejechania. Nasze wszystkie wyliczenia wskazują, że przed 18 powinniśmy dotrzeć na miejsce. Na ostatnich kilkudziesięciu kilometrach dość gwałtownie zmienia się pogoda, ale pojawiają się też cudowne widoki jak z bajki. Dosłownie, jak byśmy przenieśli się do najbardziej baśniowej krainy Walta Disneya, przynajmniej tak ja ją zapamiętałam. – Malownicze wierzchołki gór wznoszące się nad przepięknym, błękitem wody. Cudowne…
Dostrzegamy to, choć pada coraz mocniej. Od dwóch miesięcy tak nie lało. Z drugiej strony lekko unosząca się mgła jeszcze bardziej dodaje uroku tym krajobrazom. Po chwili jednak budzimy się z tego uroczego snu. Powoli wjeżdżamy do miasta Ushuaia, która na pierwszy rzut oka wydaje się zwykłym, małym i cholernie zatłoczonym miasteczkiem. Bez uroku. Mijamy siedzibę bazy marynarki wojennej oraz wiele magazynów przy samym wjeździe do miasta. Jednak pierwsze wrażenie trochę nas myli. Wjeżdżamy wyżej i z tego punktu już widzimy, jak genialnie to miasto jest położone. – W uroczej niecce otoczonej przez kanał Beagle z jednej strony i ostre szczyty Cinco Hermanos i Monte Olivia z drugiej.
Jesteśmy na końcu świata
Nazwa „ushuaia” pochodzi z języka Indian Yamana, co oznacza mniej więcej „zatoka u krańca”. Ushuaia uznana jest za najdalej wysunięte na południe miasto świata. Choć istnieją dwie mniejsze osady chilijskie, które zgodnie kwestionują ten tytuł, to nie mają one jednak statusu miast. Dlatego to jest ten koniec świata. Jak wygląda? – Średnia roczna temperatura wynosi tu 6 stopni, więc nawet my, Polacy, po raz pierwszy nie mamy prawa narzekać na naszą pogodę. Styczeń jest podobno najcieplejszym miesiącem. My pojawiamy się w grudniu, ale pogoda płata przyjemnego figla, bo mamy słońce i 14 stopni, co podobno bardzo rzadko się zdarza. Dzięki temu możemy robić lepsze zdjęcia, niż się tego spodziewaliśmy. Zabawne, że o godzinie 22 jest tu ciągle widno, tzn. nie robi się zupełnie ciemno, tylko zapada zmrok.
Ushuaia jest świetnym punktem wypadowym na Antarktydę, niestety – cholernie drogim. Najtańszy 11-dniowy rejs kosztuje 3 tysiące dolarów od osoby. Bardzo żałujemy, że nie mamy takich pieniędzy na koncie. :)
A wszystko wzięło się od więzienia
Historia miasta Ushuaia jest całkiem interesująca, głównie przez to, że ma ścisły związek z więzieniem. Pod koniec XIX w. władze Argentyny chciały stworzyć na Ziemi Ognistej kolonię karną. Nadawała się pod to znakomicie, ponieważ oddalona jest ponad 3 tys. km od Buenos Aires, a do tego jej położenie miało powstrzymywać więźniów przed ucieczką. Więzienie wybudowali skazańcy własnymi rękami, ale nikt pewnie nie przewidział, że dzięki ich przeróżnym umiejętnościom i zawodom Ushuaia zacznie być samowystarczalna, a wokół niej zacznie formować się miasto. W 1947 r. więzienie zostało zamknięte decyzją prezydenta Juana Peróna. Dziś jest tam muzeum, do którego weszliśmy na chwilę i – powiem Wam szczerze – panuje tam niezły klimat – trochę chłodny i mroczny. W wielu celach możemy poznać historię więźniów. Prawdopodobnie był tu też przetrzymywany Garlos Gardel, popularny śpiewak tangowy.
Ushuaię zapamiętam jeszcze pod jednym kątem – kierowców, którzy wielokrotnie przyprawiali mnie o zawrót głowy, trąbiąc na każdym kroku i pchając się niemiłosiernie. Jeszcze nigdzie w Ameryce Południowej tak się źle nie jeździło. I do tego to parkowanie pod górę, oczywiście, jak tylko znajdziesz miejsce do parkowania, co generalnie graniczyło z cudem.
A poza więzieniem warto też w Ushuai wybrać się na rejs kanałem Beagle i odwiedzić Park Narodowy Ziemi Ognistej, ale o tym już w kolejnych wpisach.
…
Więc tak wygląda ten koniec świata. Pokonaliśmy 9000 km, żeby go zobaczyć. Mamy poczucie dobrze spełnionego obowiązku, mnogość doświadczeń i wielką chęć odpoczynku. Czasami siedzimy sobie i gapimy się tylko na zatokę. Nie trzeba więcej.
Ushuaia
Więzienie
7 komentarzy