Dojazd do Gordes zajmuje nam niecałe pół godziny. Choć mamy tylko 18 kilometrów, to spora część drogi prowadzi pod górę szlakiem z serpentynami, przez co trzeba znacznie zwolnić. Wjeżdżamy od strony, z której nie ma widoku na miasto położone na kilku płaszczyznach otaczających wzgórze. Już wiemy, że jest to miejsce, w którym nie ma niczego szczególnego i pewnie nigdy do niego wrócimy, ale miło się zapowiada.
To pewnie zasługa tego, że jest to dla nas trochę wakacyjny wyjazd. Spędzamy sobie miło czas w Prowansji i wszystko, co się dzieje, jest wspólna decyzją naszą i rodziny, z którą tu przebywamy. Wieczorem lub rano wypracowujemy kompromis i na tym się kończy większość emocji :) Staramy się znaleźć miejsce w odległości nie dalszej niż 30-40 minut jazdy i wybywamy. O Gordes słyszymy wiele dobrego, nawet trochę zachwytu, oraz inną informację nieco odstraszającą – że jest tu strasznie drogo, a to ważne w kontekście lunchu, który jest obowiązkową pozycja dnia w tym regionie.
Po ostatnich serpentynach wjeżdżamy do miasta. Od razu witają nas parkingi, co sugeruje dość wyraźnie, że raczej sami tutaj nie będziemy. I faktycznie, po dojechaniu do „centrum”, czyli ronda z jakimś pomniczkiem w środku, widzimy już, że to chyba najbardziej oblegane miejsce w promieniu 50 kilometrów, poza Awinionem, oczywiście. Wyskakujemy z samochodu i wyruszamy na poszukiwanie cienia. Tego użycza nam jedna z bardziej charakterystycznych budowli tutaj, czyli sam zamek. To temat na osobny wpis, który ukaże się po tym, więc pominiemy, ale jeśli coś reklamuję się zdaniem: „Ten zamek nie ma żadnych mebli w środku”, to znak, że trzeba go zobaczyć :)
Dorywamy mapkę okolicy i okazuje się, że można w miarę łatwo dojść do miejsca, z którego rozciąga się widok, na którym nam zależało. Idziemy zatem i Was także zapraszamy na przechadzkę po Gordes. Mamy dla Was tylko lekko ponad 50 zdjęć.
4 komentarze