Budzi nas jakiś donośny, nagły dźwięk – zrywamy się i zaraz zasypiamy. Po chwili jednak znowu to samo. – Co jest, do cholery – myślę i wstaję do okna. Dostrzegam tylko kawałek samochodu, który ciągnie za sobą jakiś wielki plakat. Wygląda na bardzo nachalną reklamę – ktoś nie ma problemu z tym, że cała ulica śpi. Rano przy śniadaniu pytamy spotkanych ludzi, o co chodzi. Oni na to z uśmiechem, że trwa kampania wyborcza.
No to my też się uśmiechamy, ale bardziej ciesząc się, że w Polsce takich chwytów partie czy kandydaci nie stosują (przynajmniej myśmy się z tym jeszcze nie spotkali). Miasto faktycznie poobklejane jest podobiznami ludzi, a standard ich wykonania to paszportowe, ale uśmiechnięte zdjęcie z jednym lub dwoma słowami, dającymi jakiś super slogan już nam nasze realia przypomina.
Możemy je tylko oceniać przez pryzmat tego, co dzieje się na ulicach. W okolicach urzędu miasta jest największe natężenie plakatów oraz stolików, gdzie można podpisać listy poparcia. Dookoła na rogach ulic porozklejane są plakaty oraz wiszą średniej wielkości bannery. Idziemy na spacer, próbując wyszukać różne przykłady agitacji (tej ulicznej), żebyście mogli zobaczyć, jak to wygląda. Z naszej perspektywy było tak bardzo jarmarcznie, no i te obietnice wyborcze wszystkiego dla wszystkich. Skąd my to znamy :)
A już po wyborach, które odbyły się 26 października, czyli tuż po naszym wyjeździe, wiemy, że jeśli chodzi o te prezydenckie to potrzebna będzie druga tura, zaś w parlamentarnych wygrały ugrupowania lewicowe.
Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!