Starcie, starcie, dlaczego starcie? – Nie tylko dlatego, że taki tytuł sobie wymyśliłam. Po prostu każde starcie ma w sobie emocje, eksperyment, element zabawy i tajemniczość. ASUS Vivobook jest u nas już lekko ponad tydzień i to głównie ja spędzam z nim kolejne dni. To na nim i czasami też o nim powstaje dziennik z codziennej podróży.

Cieszyłam się jak dziecko w momencie, kiedy trafił w moje ręce, bo to przecież nowa zabawka. Szybko jednak zauważyłam, że trochę czasu upłynie, nim lepiej się poznamy. I to nie tylko dlatego, że jestem zamkniętą konserwą, która nie lubi nowości i uważa, że lepsze jest wrogiem dobrego. Wręcz przeciwnie, tym razem chciałam się po prostu przekonać, ile zajmie mi poznanie nowego sprzętu, przyzwyczajenie do niego i polubienie go.

Pierwszy i najważniejszy powód, dlaczego jesteśmy sobie bliżsi, to jego waga i grubość, a właściwie smukłość. Zmieści się do mojej torebki (ok, najmniejsza ona nie jest) i waży lekko ponad kilogram. To mało, biorąc pod uwagę jego wielkość, że jednak jest to 12 cali, które umożliwiają pracę, a nie tylko traktowanie kompa jako maszyny do pisania. Kolejna sprawa to nowy system Windows 8. Osobiście nie znam fanów tego rozwiązania, i sama się do nich także nie zaliczałam, ale zaczynam go powoli poznawać i uczę się go.

Fajną rzeczą dla mnie jest też ekran dotykowy, z którym zdecydowanie łatwiej mi się czyta. Ze szczegółów – bateria spokojnie wytrzymuje 5 godzin a ładowarka jest tak cudownie mała i lekka, że zmieści się wszędzie. Wreszcie ktoś o tym pomyślał.

Reasumując, przełamaliśmy pierwsze lody. Powoli zaczynamy się lubić. Mamy jeszcze ponad 20 dni a już przejechaliśmy razem prawie całą Warszawę – metrem, autobusem, tramwajem, jechaliśmy pociągiem do Krakowa, lecieliśmy samolotem, byliśmy w Amsterdamie i włóczyliśmy się po tym mieście, a to dopiero początek. Kolejne przygody już w ten weekend.