Temat zmian w organizmie – podczas podróży albo wzmożonej aktywności – jest mi bardzo bliski. Głównie dlatego, że bardzo mało się na tym znam, a chcę lepiej rozumieć, jak reaguję na pewne bodźce. Najprostszą metodą i najbardziej banalną jest obserwacja swojej wagi, ale to tylko początek góry lodowej. Podczas jednej z podróży do USA w maju tego roku bardzo chciałem nabyć pewne małe urządzenie – Fitbit Flex, opaskę, która pozwala zbierać pewne dane o tym, co robimy.

Nie było to takie proste, bo podczas dwutygodniowej podroży musiałem się sporo napocić, żeby zamówić tą opaskę gdzieś przez Internet. Ja odbierałem Fitbita jako gadżet, a w Stanach akurat wtedy wybuchł szał na ten model i zapasy wyczerpały się bardzo szybko. Ostatecznie w jakimś BestBuyu online dorwałem ostatni model, ale i tak dotarł do rodziny już po moim wyjeździe. Czekałem tydzień, potem drugi już w Polsce. W końcu dostałem awizo i pobiegłem radośnie na pocztę, by dostać wezwanie do Urzędu Celnego. Szlag by to – pomyślałem – i po paru dniach dojechałem do tego niebytu, gdzie można odbierać paczki.

Ku mojemu zdziwieniu panowie celnicy zachęcali mnie, bym po prostu podpisał, opłacił i poczekał w domu, bo oni to wyślą pocztą. Odmówiłem, rozstawiłem laptopa, włączyłem obrabianie zdjęć i po paru godzinach poproszono mnie ponownie do okienka.

Fitbit Flex oraz akcesoria

Odebrałem paczuszkę i śmignąłem do autobusu. Tam otworzyłem kopertę, w której znalazłem:

W pierwszej kolejności trzeba je zsynchronizować ze swoim kontem, zainstalować jakieś małe oprogramowanie i można zakładać. Ładowanie od zera do pełna zajmuje około dwóch i pół godziny i starcza na około tydzień korzystania, czyli bardzo dobrze. To duży plus. Znalezienie czasu raz w tygodniu na doładowanie nie stanowi większego problemu, a co dla mnie najważniejsze – o Fitbicie się po prostu zapomina. Synchronizować możemy go poprzez dostarczony moduł albo – jeśli mamy telefon z Bluetooth 4.0 – aplikacja mobilna zrobi to znacznie szybciej.

Tutaj mała uwaga, bo aplikacji nie można znaleźć w polskim sklepie Google Play (korzystam z Androida, ale na iOS jest podobnie). Pisałem w tej sprawie do twórców i odpowiedzieli, że appka dostępna jest w tych krajach, w których oficjalnie sprzedają swoje urządzenia. Polska nie jest jednym z nich, ale dla mnie to trochę tłumaczenie absurdalne (nie widzę szkód związanych z dostępnością samego oprogramowania). Musiałem pobrać wersję APK z jakiegoś alternatywnego sklepu z aplikacjami i wszystko działa bardzo dobrze.

Zatem mam już to coś na ręce, jest na tyle małe, że tylko dociekliwi zauważają, że to nie jakiś Livestrong tylko coś podejrzanie dziwnego. Fitbit umożliwia:

Tyle, choć dla mnie to aż tyle. Główną motywacją dla mnie do zakupu był tegoroczny pobyt na Kubie. Bardzo dużo chodziliśmy i bardzo schudłem. Podobnie rok temu na Sri Lance i w Australii. Ale już w tym roku na Cejlonie nie. Okej, wiedziałem że ruchowo inaczej te podróże wyglądały, ale to były tylko odczucia, a bardzo chciałem znaleźć jakieś liczby, by na nie spojrzeć i ocenić. W momencie startu Fitbit ma licznik ustawiony na 8000 kroków. Mały panel, po dwukrotnym stuknięciu, pokaże, jak daleko jesteśmy od zrealizowania celu dziennego. I tu pierwszy szok. Mieszczuchom wcale nie jest tak łatwo wyciągnąć tak banalny limit. Jeśli ścieżka dzienna to dom-praca-dom, to się Wam raczej nie uda tego zrobić. Trzeba złamać ją spacerem, przejściem paru przystanków na piechotę albo małym biegiem. Myślałem, że chodzę znacznie więcej niż to faktycznie było!

Limit możemy ustalać w krokach lub kilometrach. Jeśli go zrealizujemy, to wibracją zostaniemy poinformowania o sukcesie. Podobnie działa alarm, który budzi tylko mnie a nie Anię i robi to w tak zwanym “dobrym wybudzaniu”, czyli też analizuje dalej sen.

Jak śpimy?

Z tą funkcją mam najwięcej problemów, bo o ile pamiętam, aby w ten tryb wejść (trzeba trzykrotnie stuknąć w opaskę) to zaspany rzadko kiedy pamiętam, aby ten tryb wyłączyć – przez co odczyty mam zamieszane. Można je potem poprawiać ręcznie w aplikacji, określając dokładne godziny, w których się spało. W trybie snu Fitbit jest dużo bardziej czuły, ale nadal zlicza kroki.

Analiza snu daje mi chyba najwięcej, bo dostaję dane o jakości oraz ilości przebudzeń. Mam to połączone z aktywnością oraz moją wagą. Tutaj mała dygresja, bo do zestawu dołączyłem też Arię, specjalną wagę, która ma po prostu wifi i jak tylko na nią wejdę, to mój aktualny stan lekkości oraz zawartość tłuszczu prześle do całego zbioru danych. Dzięki temu mogę jasno przeglądać swój profil, mając pełny obraz tego, co robiłem, ile minut spędziłem aktywnie, jak to wpłynęło na mój sen oraz masę ciała.

Bez opaski Fitbit Flex jest bardzo mały

Minusy

Wady tego urządzenia są tylko i wyłącznie odzwierciedleniem moich wad oraz lenistwa – to moja największa obserwacja. Nie włączę trybu, albo nie pójdę do dalszego sklepu, bo mi się nie chce. Nie zwalam na niego winy, że jestem mniej aktywny – traktuję go jako agregat danych, nie narzędzie zmiany. Pojawiają się na horyzoncie inne opaski, które będą same zliczać, ile kalorii przyjmujemy dziennie, ale są zapowiedziane dopiero na jesień 2014. Ja już swoją zamówiłem i czekam. Kibicuję szalenie takim innowacjom.

Brak informacji vs jej posiadanie

To najważniejsza rzecz jaką zmienia obserwacja samego siebie.  Teraz podejmuję świadome decyzje, np. o braku aktywności w danym dniu a zjedzeniu całego sernika. Mogę z zamkniętymi oczyma podać Wam, jakie będą odczyty na najbliższe trzy dni oraz co zrobić, by je poprawić. Wcześniej mogłem opierać się tylko na wielu porzekadłach.

Mniej jeść, więcej się ruszać

Dużo osób mnie pyta, czy faktycznie coś się zmieniło w moim sposobie funkcjonowania. Tej pradawnej maksymy nie zastąpi nic, bo nic nie jest silniejsze od naszej woli. Ale ja nie robię tego po to, by “schudnąć”. Fascynuje mnie cała, pełna obserwacja. Nie mam jakiejś obsesji, ale staram się wyrobić normę dzienną – to naprawdę daje satysfakcję. Podbijałem ją już dwukrotnie i jestem całkiem zadowolony, bo na przestrzeni 5 miesięcy zwiększyłem swoją aktywność krokową o 30%.

Dla kogo to jest?

Na pewno nie dla gadżeciarzy, bo to nic nie robi tylko się nosi i już po 5 minutach można zapomnieć, że to mamy. Odkryłem, że dziennie w podróży robię minimum 20 kilometrów w warunkach miejskich a w “dzikszych” ok. 30 km (na piechotę, bo innych środków transportu nie zliczymy, np. roweru), co pozwala mi między podróżami odtworzyć podobne środowisko i lepiej zarządzać swoją aktywnością. Z kolei w samej podróży fajnie jest na końcu wiedzieć, ile się dokładnie przeszło.

Bardzo fajne są też cotygodniowe podsumowania, które otrzymujemy mailem. Widzimy średnio, ile przeszliśmy, jaka była zmiana wagi, zawartości tłuszczu w organizmie. Pozwala to fajnie podsumować ostatnie 7 dni.

Czekam teraz na nową wersję, bo wprowadzono Fitbit Force, także za parę tygodni go opiszę, bo ma też parę innych funkcjonalności. Idzie od Cioci ze Stanów, więc chłopaki na cle pewnie już go mają :)