Trochę czasu nam to zajęło. Więcej, niż się spodziewaliśmy przed przylotem. Jak wiecie z poprzednich tekstów, habanera to kubańska odmiana hiszpańskiej contradanzy, która potem przeobrazi się w tango argentyńskie. W Hawanie jej pokazu czy koncertu  nie udało się znaleźć. Podobnie było do tej poryw Santiago de Cuba. Tylko na starej mapie znajdujemy punkt zwany „Dom habanery”, w którym dziś jest już tylko inna hala koncertowa. Jednak Ania znajduje pewien sposób.

Poranki i popołudnia spędzamy w Casa de la Trova. To tu regionalni grajkowie za darmo prezentują swoją muzykę. Dopiero po godzinie 18 trzeba zapłacić jednego CUCa (2 złote), by móc siedzieć w środku. Słuchamy różnych wykonawców, w przerwach chodzimy po sklepach, szukając płyt, aż w końcu nie wytrzymujemy i pytamy grającego akurat zespołu, czy oni jeszcze znają habanerę. Śpiewaczka łapie Anię za rękę, każe usiąść tuż przy sobie i słuchać. Akurat miała być przerwa i inni oglądający zbierali się do wyjścia, ale widząc, że coś się dzieje, zostają i obserwuje.

Muzycy rozmawiają chwilę między sobą. Widać, że odświeżają bardzo zakurzone półki, coś sobie przypominają. Kobieta pokazuje gitarzyście i swojej koleżance, że będą coś śpiewać. Mówi łamanym angielskim i zamieniamy parę słów. Ania kontynuuje jednak po hiszpańsku. Panie chwilę rozmawiają, a z hiszpańskiego wyławiam nazwy habaner, które już kojarzę. Zapala mi się światełko, że może się uda.

I udaje się. Słyszymy pierwszą habanerę na Kubie wykonaną na żywo.

KLM Polska

Zapisz