W stolicy Chin znaleźliśmy się dość przypadkowo i do dziś uważamy, że jest to jedna z bardziej absurdalnych historii z naszych podróży. Wracaliśmy z Australii, mieliśmy spędzić kilkanaście godzin na lotnisku w Pekinie w oczekiwaniu na nasz samolot do Amsterdamu, a wyszło trochę… inaczej.  

Powrót z australijskiego Brisbane do Warszawy miał zająć nam 43 godziny i  warto dodać, że była to najbardziej optymistyczna wersja, czyli bez opóźnień :) Tak czy siak, wiedzieliśmy, że pobijemy nasz rekord. – Dwa dni bez bagażu, kąpieli, łóżka – tak miało być i byliśmy na to przygotowani. – Seriale ściągnięte, tematy wpisów na bloga rodziły się w głowie, do tego setki zdjęć do wyselekcjonowania. Generalnie mieliśmy co robić. Z Brisbane wylatujemy punktualnie. Po ok. 8 godzinach, w czasie międzylądowanie w Szanghaju, musimy opuścić samolot i przejść odprawę paszportową. Trwa ona strasznie długo. Nasze paszporty oglądane są bardzo dokładnie, potem gdzieś są zabierano. Czekamy na nie chyba z pół godziny. W końcu udaje się. Wtedy jeszcze nie jesteśmy świadomi tego, że właśnie dzięki temu międzylądowaniu rozpoczyna się nasza historia.

Po kolejnych godzinach całkiem spokojnego lotu pojawiamy się w Pekinie. Jest ciemno i pogoda zdecydowanie się zmieniła, a my musimy wyjść na płytę lotniska. Wszystko byłoby super, gdyby nie to, że wylatywaliśmy z Australii, w której było 30 stopni, a wylądowaliśmy w Chinach, gdzie temperatura wynosiła 1 stopień i do tego sypie śnieg. Zakładamy na siebie wszystko, co mamy. Ja – dzięki swojemu wiecznemu marznięciu oraz temu, że zawsze jest mi zimno w samolocie – miałam na sobie koszulkę, sweter i kurtkę przeciwdeszczową. Kuba też miał kurtkę, ale niestety nie jesteśmy w stanie jej znaleźć. Szukamy wszędzie, w każdym zakamarku, nigdzie nie ma. W tym momencie nas oświeca – została w samolocie w czasie międzylądowania.  Musiała zostać sprzątnięta w czasie naszego wyjścia w Szanghaju. Biedny Kuba ma na sobie tylko krótki rękaw. Nie jest jednak osamotniony, ponieważ większość naszych współpasażerów ma na sobie klapki i krótkie spodenki. Na miejscu Chińczyków padłabym ze śmiechu, widząc takich „przebierańców” :)

Ale cóż, jakoś trzeba sobie radzić. Na lotnisku w Pekinie mamy spędzić kilkanaście godzin, chcemy trochę pospać, więc nie tracąc czasu, zaczynamy walczyć o naszą kurtkę. Jak podpowiada logika, kierujemy się do biura rzeczy znalezionych. Szybko okazuje się niestety, że mamy wielkie problemy, żeby się porozumieć, bo nawet na lotnisku w w stolicy Chin ludzie nie mówią po angielsku… W końcu udaje się znaleźć osobę, która rozmawia w tym języku. Zajmuje to dobre kilkanaście minut. Pan w miarę zrozumiale tłumaczy nam, że nikt kurtki nie oddał, ale zadzwoni jeszcze do obsługi.  Po kilkunastu minutach dostajemy informację, że kurtki nie ma. Pan dodaje, że możemy oczywiście zostawić swoje dane i jeżeli znajdą kurtkę, to oczywiście odeślą do nas. Zostawiamy dane wraz z dokładnym opisem kurtki, no i tyle, czekamy do dziś. Jednak, gdyby nie ta kurtka, nigdy nie wydarzyłby się ten ciąg dziwnych zdarzeń.

Nasze zgłoszenie zaginionej kurtki zostało przyjęte i praktycznie w tym samym czasie nasze spojrzenie pada na taśmę bagażową. Jesteśmy w szoku, bo widzimy nasze plecaki. Ale to nie możliwe, mieliśmy je przecież odebrać w Warszawie. Ciekawe, czy gdybyśmy ich nie zauważyli, to trafiłyby do nas wtedy, gdy kurtka. Patrz –  nigdy. Widząc plecaki, jesteśmy jednak zachwyceni, bo możemy się cieplej ubrać. Rano chcemy wyskoczyć na chwilę na miasto, a w krótkich spodenkach – przy tej temperaturze – jest to raczej niemożliwe. To jednak nie koniec ciekawych zdarzeń. Gdy mamy już swoje plecaki i powoli zaczynamy się rozglądać nad miejscem do przekimania, bo jest akurat środek nocy, podchodzi do nas ten sam pan, z którym rozmawialiśmy na temat naszej kurtki i mówi, że linie lotnicze China Southern oferują nam nocleg. Trudno nam w to uwierzyć, tym bardziej, że jesteśmy chyba jedynymi pasażerami, którzy otrzymują taką propozycję, ale padamy ze zmęczenia, więc perspektywa łóżka i ciepłej wody robi na nas wrażenie.

Podeszło do nas kilku facetów, idziemy z nimi do samochodu. Pakują nas wraz z kilkoma innymi ludźmi i ich bagażami do samochodu w stylu żuka. Nie wiem dokładnie, jak wyglądał, bo było ciemno. Jedziemy w nieznanym nam kierunku i co chwile mijamy burdele. Taka dzielnica…

Czy baliśmy się wtedy? – Nie, byliśmy zbyt zmęczeni. Oczywiście braliśmy różne kwestie pod uwagę, ale nie mieliśmy siły się bać.

W końcu docieramy na miejsce. Okazuje się, że faktycznie trafiamy do hotelu, co więcej – poziomu naszego trzygwiazdkowego. Obsługa mówi świetnie po angielsku, są bardzo mili. Jeden mankament – wszędzie można palić, wszędzie unosi się zapach dymu. Nasz pokój też jest nim przesiąknięty, choć wygląda bardzo schludnie. Nie ma co się czepiać. Padamy.

Po kilkugodzinnym śnie, rano dowiadujemy się, że mamy nawet śniadanie. Radość jest jednak przedwczesna, ponieważ niestety nie potrafimy go jeść. Próbujemy, ale ryż, makaron i jaja wyglądają obleśnie. Do dziś śni mi się ta misą z jajami zanurzonymi w mętnej wodzie. Wychodzimy więc szybko w miasto i śniadanie tam zjadamy. Jest trochę cieplej niż wczoraj, ale dalej cholernie zimno. Zakładamy na siebie wszystko, co mamy najcieplejszego, ale przypomnijmy, że jest to niewiele. Wracaliśmy przecież z gorącej Sri Lanki i ciepłej Australii.

Po szybkiej bułce z kawą okazuje się, że mamy jeszcze parę godzin, aby zobaczyć miasto. Jest niedziela, godzina około 10 rano, a w metrze tłum, na ulicach tłum, w pobliżu Zakazanego Miasta też tłum. Ustawiamy się jednak w wielkiej kolejce i w końcu udaje nam się wejść do środka. Wszystko jest pokryte lekkim śniegiem, który powoli się rozpuszcza. Umieramy z zimna. Założenie nawet kilku warstw w tym wypadku nie wystarczało. Czujemy, że nie wytrzymamy tam długo. Swoją drogą nie wiem, ile potrzeba czasu, żeby zaliczyć te 800 pałaców i mniejszych pawilonów Zakazanego Miasta, wzniesionych na obszarze o długości prawie kilometra i szerokości ok. 800 m. My zdążyliśmy zajrzeć do Pałacu Niebiańskiej Czystości, Sali Jedności i Pałacu Ziemskiego Spokoju :)

Zakazane miasto Pekin Zakazane miasto Pekin Zakazane miasto Pekin Zakazane miasto Pekin Zakazane miasto Pekin Zakazane miasto Pekin Zakazane miasto Pekin Zakazane miasto Pekin Zakazane miasto Pekin Zakazane miasto Pekin Zakazane miasto Pekin

Podobno ogromne wrażenie robią ogrody oraz sztuczne jeziora. Niestety zima nie jest najlepszą porą roku, żeby je podziwiać. Może jeszcze kiedyś tu wrócimy.

Najdziwniejsze, że to, co najbardziej pamiętam z Pekinu, to nie zabytki czy kuchnia, ale widok policjantów, z których każdy miał ten sam rozmiar ciuchów, czy był kobietą, czy mężczyzną. Dla jednych był dobry, dla innych za wielki. Ci drudzy używali pasków, żeby optycznie wyglądać ok. Takie oszczędności systemu…

A nam pozostawało już tylko zdążyć na samolot do Amsterdamu i do domu :)