Ten wpis nie będzie o Australii czy Nowej Zelandii. Nie będzie też o Papui Nowej Gwinei, Mauritiusie czy innym egzotycznym miejscu. Będzie natomiast o tym, jak  można zagubić się we własnej łazience, kuchni czy sypialni niczym w Puszczy Amazońskiej.

Nie myślałam, że ten tekst powstanie. Nie wiedziałam, że będę chciała pisać na ten temat. Jednak jest we mnie tyle emocji i przemyśleń, że nie potrafię się powstrzymać . – Okazało się, że najdalszą podróż świata można odbyć w… Warszawie. Gdyby ktoś kiedyś powiedział, że tak będzie, odpowiedziałabym, żeby popukał się w czoło. Ale jednak. Jesteśmy obecnie w najbardziej wymagającej i  najbardziej odległej podróży – mentalnie, kulturowo, światopoglądowo, finansowo, organizacyjnie i nie tylko.

Bo z remontem mieszkania jest jak z najbardziej egzotyczną podróżą, ale wszystko zaczyna się całkiem niewinnie. – Postanawiasz kupić mieszkanie. Długo szukasz odpowiedniej oferty, przeglądasz tysiące stron internetowych, spotykasz się z wieloma doradcami, chodzisz i oglądasz. W końcu znajdujesz.  Jeżeli chcesz wybrać się w podróż, sposobów poszukiwania jest nawet więcej – czytasz blogi, artykuły, przewodniki, rozmawiasz ze znajomymi, pytasz o radę. Czasami masz konkretny pomysł i wiesz już, gdzie jechać, pozostaje tylko kupić bilety. Zaczynasz więc szukać najtańszej opcji. Gdy nie masz pomysłu na kierunek, często lecisz tam, gdzie znajdziesz tani lot (lub po prostu tani transport, spanie u znajomych) i to też jest jakiś klucz. Z mieszkaniem jest podobnie. Gdy wiesz, w której dzielnicy chcesz mieszkać, wtedy szukasz niskich cen, lub odwrotnie, to cena warunkuje dzielnicę, którą wybierasz. Wiadomo, że zakup biletu i mieszkania to dwa zupełnie różne cenowo przedsięwzięcia, ale googlowania i sprawdzania jest tak samo dużo, a dylematów, stresu, pytań bez odpowiedzi – zdecydowanie w tej drugiej opcji.

Ok. Załóżmy, że po wykonaniu tych wszystkich powyższych czynności, wiesz już, że lecisz. My też lecimy, to znaczy – remontujemy mieszkanie. Zaczynasz więc tworzyć plan podróży, szukasz miejsc, gdzie się zatrzymasz i u kogo, choć mniej więcej, albo – choć na początek, reszta jakoś się ułoży. Na naszą podróż składa się niestety zdecydowanie więcej kierunków.

Po pierwsze – ekipa. Przecież nie lecimy sami. Wybór ekipy, to gorsze niż szukanie miejsca noclegowego nawet w najbardziej oddalonej wiosce. Poza tym, zawsze możesz iść na żywioł albo googlować do woli, robić rezerwacje, możesz też wpaść do znajomych, znajomych znajomych… Przy wyborze ekipy – nigdy nie masz tylu opcji. Pytasz wszystkich znajomych, dowiadujesz się, że praktycznie wszyscy robotnicy są do dupy, ale wysyłasz te 3-4 zapytania ofertowe. Też tak zrobiliśmy. Jeden człowiek w ogóle nie odpisał, drugi mówił, że nie ma czasu, bo pracuje (przeprosiliśmy, że chcemy być klientami), inny nie odpisał, ale w końcu znaleźliśmy. Też są poleceni przez znajomych, ale akurat przez tych zadowolonych. Jakie będą efekty – właśnie sprawdzamy. Zaczęło się dobrze.

Ok. Więc jest ekipa. Każda ekipa musi wiedzieć, co, kiedy i gdzie ma robić. Gdy gdzieś jedziesz, też pewnie starasz się jakoś to zaplanować. Może być więcej tego planowania, jak na przykład mieliśmy my z „Szukając Witkacego”, ale zakładam, że każdy ma jakiś plan minimum, który chce zrealizować plus dodatkowe rzeczy, które dzieją się spontanicznie.

I tak, w naszej podróży, wybór podłóg był dla mnie zdobyciem Mount Everestu. Nigdy nikt nie zadał mi tak wielu pytań w tak krótkim czasie, nigdy tak się nie zmęczyłam zastanawianiem, nie zgrzałam przy podejmowaniu decyzji i nie straciłam oddechu, gdy poznałam cenę. Zanim jednak do tego doszło, to zaczęłam rozmawiać z różnymi osobami, dostawcami drewna, osobami znającymi się na podłogach. Spędziłam z nimi kilkanaście godzin i już wiem, jakie drewno się najtwardsze, które powinno być w danej temperaturze i wilgotności, które ma jakie odcienie. Wiem, czym jest zwykła mozaika, mozaika przemysłowa, deska i parkiet. Wbrew pozorom, wynikają z tego spore różnice. I pomyśleć, że tyle lat przeżyłam, używając słów „podłoga” i ewentualnie „drewno”.  A teraz – jestem już praktycznie ekspertem i mogę swobodnie wypowiadać się na temat lakierowania, olejowania i woskowania parkietu, a co.

Sprawa zaczęła się jednak komplikować, gdy doszło do planowania łazienki. Na początku pomyślałam, że zrobię to sama. Pomysł nie był najlepszy i zdecydowanie skończyłby się niechybną katastrofą, gdybyśmy nie rozmawiali z mądrymi ludźmi. Otóż dowiedzieliśmy się, że Leroy Merlin zatrudnia projektantów, którzy za darmo mogą zaprojektować łazienkę i robią to naprawdę dobrze. Po trzech godzinach rozmowy pani Monika już zdecydowanie wiedziała, o co mi chodzi i stworzyła arcydzieło, z którego jesteśmy bardzo dumni. Gdyby nie ta przygoda, nie dowiedziałabym się nigdy, że łazienka składa się z pięćdziesięciu tysięcy części. Coś niesamowitego. Jakieś baterie, syfony, uszczelki, mieszacze, fugi, kołki, kolanka, gresy, stelaże, miski i wiele innych rzeczy. Uff, mimo tego całego zamieszania, czuję że idziemy w dobrym kierunku. Na kolejny ogień, za półtora miesiąca pójdzie kuchnia…

A dziś na przykład wybieram plafony do łazienki, ale pakuję też walizkę do Austrii. To drugie jest zdecydowanie prostsze i przyjemniejsze. Warto sobie uświadomić, że planowanie podróży to mało skomplikowana sprawa i w ogóle stosunkowo tania. Teraz to doceniamy, podwójnie :)

No i jaki z tego wniosek? – Pomyślcie, gdzie chcielibyście jechać, i wyszukiwarki w dłoń.

A w najbliższych dniach dowiecie się, co nas zwabiło do Austrii.