Do tego momentu byliśmy Kubą nieco rozczarowani. Szukaliśmy dźwięków, klimatu, naturalności, uroku i ciężko nam to szło, czasami mieliśmy dość, męczyła nas ta powtarzalność każdego dnia. Dlatego byliśmy bardzo ciekawi, jak wygląda drugi koniec wyspy. Przejechaliśmy zatem prawie 900 kilometrów, żeby trafić do Santiago de Cuba. A tam czekało na nas kilka – nie tylko muzycznych – niespodzianek.

Tak, jak wspomniałam – do Santiago de Cuba jechaliśmy z dużą nadzieją i sporymi oczekiwaniami. Cieszyliśmy się, że jest to jedno z najbardziej oddalonych od Hawany miast, słyszeliśmy też, że różni się od niej znacznie. Byliśmy więc bardzo ciekawi. Tym bardziej, że do tej pory na Kubie spotykały nas głównie rozczarowania.

Pierwszy dzień, popołudniowy, prawie wieczorny spacer i nagle słyszymy wabiącą muzykę. Skręcamy w boczną uliczkę, podchodzimy i co widzimy? – Trzech facetów stoi w bramie i śpiewa, ale tak śpiewa, że do dziś mam ciarki jak słucham tego kawałka, który udało się nam wtedy nagrać. Na ulicy są wystawione krzesła i siedzą na nich sami Kubańczycy. Szybko stwierdzamy, że też się dosiądziemy. Kolejne piosenki śpiewają wszyscy siedzący, bardzo się przy tym radując i uśmiechając, przechodnie się zatrzymują, kolejne głosy się włączają. To było niesamowite, bo wreszcie naprawdę autentyczne.

Słuchamy kolejnych piosenek. Zabawne, ale jeżeli ktoś z publiczności chce się dołączyć, może wstać i stanąć w bramie obok muzyków.

Po zakończeniu tego wspaniałego koncertu podchodzimy, żeby przeczytać, o co w ogóle chodzi i okazuje się, że te „wystąpienia w bramach”, nota bene niedaleko Casa de la Kultura, są organizowane przez Kubańczyków dla Kubańczyków, aby każdy biedny, chory, młody, stary, spragniony kultury czy muzyki mógł uczestniczyć w czymś wspaniałym, za co nie musi płacić. Super projekt, świetny pomysł i bezcenne zobaczyć radość na twarzach tych ludzi.

Posłuchajcie jeszcze tego. Ciekawe, czy przez You Tube też czujecie te emocje, które były na żywo.

Zapisz