Już za czasów podróżniczego pisania na KosmoBlogu, nosiłem się z zamiarem recenzowania nie tylko książek, ale i… lotnisk. Im dłużej, dalej i niestety drożej (ze względu na to drugie) latamy, tym bardziej widzę, jak coś, co nie miało dla mnie wcześniej znaczenia, może być najlepszym przyjacielem albo najgorszym wrogiem. Mowa o tych wielkich metalowych konstrukcjach – terminalach, na których albo biegniemy w popłochu, bo kolejny samolot odlatuje za minutę albo leżymy na podłodze godzinami, czekając na następny.

Lotnisko w Budapeszcie, od którego zaczynamy i na którym byliśmy ostatnio i teraz po raz drugi. Wcześniej nie jako „przesiadkowicze”, ale odlatujący i to z terminala dla tanich linii – czyli nie fajnego. Ten właściwy zwany 2A lub 2B (Schengen i non-Schengen) ostatnio przeszedł remont i choć duży nie jest, to bardzo wygodny i urokliwy.
Oto kategorie, w jakich oceniamy terminale:

Wyróżnienia specjalne:

Zobaczcie, jak poradził sobie słynny Budapeszt i czy chcemy, żeby u nas tak było:
Pupa – wystarczy zamienić zimne, metalowe siedzenia na de facto te samo, ale obite przyjemnym kanapowo-podobnym materiałem, a od razu zamarzyliśmy, aby przesiadka potrwała chwilę dłużej. Ocena 6/6
WiFi – darmowe, stabilne, pokrywa całą centralną część lotniska 5/6
Americano z mlekiem – bardzo dobre, w kilku miejscach 5/6
Obiad – do wyboru do koloru
WC – zadbane, czyste, ale niestety bardzo tłoczne. Czas spędzony to min. 10 minut. W weekendy być może dłużej. Męskie – bez kolejki 4/6
Shopping – akceptują wszystkie karty i zdecydowanie jest gdzie wydawać kasę. Znaleźliśmy zarówno czekoladki austriackie, jak i kiełbasę węgierską 5/6
Specjalne – Burger – nie dość, że jest burger to jeszcze w dwóch miejscach – 6/6

Dlaczego rozpoczynamy cykl lotniskowy? Bo czasem trzeba wybrać między jedną linią a drugą, przesiadką tu i tam – wtedy takie informacje są bardzo przydatne. My już sprawdzamy siatkę połączeń Malevu na wiosnę.