Na Sri Lankę wyruszyliśmy jeszcze w trakcie Świąt. W ogóle tegoroczna końcówka roku pełna była rozjazdów, dopóty nie zagościliśmy na kilka dni na plaży na wschodzie wyspy. Zgrzani i śmierdzący – po całym dniu w podróży – docieramy w końcu. Wita nas dwóch uśmiechniętych Cejlończyków i prowadzi, jak twierdzi, do świeżo odmalowanej klitki.
Wchodzimy – jest łóżko, krzesło i bardzo dużo kontaktów. O dziwo, przedłużacz (nasz podstawowy sprzęt w podróży) można zostawić w plecaku. Jest też wiatrak i klima. Ta druga za mocno chłodzi, więc korzystamy tylko z tego pierwszego. Kilka dni zajmuje przystosowanie się do zasypiania z tym terkotaniem nad głową, ale temperatura panująca na zewnątrz jest bezlitosna, więc jak zawsze nie mamy wyjścia.
W promieniu pięciu kilometrów jest tylko mała stacja kolejowa. Rejon, w którym jesteśmy, nie uchodzi za „turystycznie” znaczący, choć idąc plażą wpadamy na kilka średniej jakości kurorcików. Ekipa, która zarządza naszą noclegownią, bardzo się stara, ale nie potrafi dobrze zmrozić piwa. Najbliższy autoryzowany sklep z mrożonym Lionem (takim lokalnym Żywcem) 25 kilometrów od nas. Chłodzimy się zatem wodą i sokami.
To, co możemy tu robić:
– spać,
– leżeć na plaży,
– jeść obiad/śniadanie,
– iść do Kalutary – ponad godzinę plażą.
Coś, co kochamy na maks dwa dni, potem umieramy z nudów. Jednak potrzebujemy kilku chwil, żeby ochłonąć, spojrzeć w notatki i zobaczyć, co dalej. Witkacy nad nami czuwa, a my go dalej szukamy. Wróciliśmy tu, bo brakuje nam kilku elementów opowieści, ale też, bo Sri Lanka dużo zmieniła również w nas.
Zabijam komary, które strasznie lgną do Ani, jedną ręką a drugą zakreślam punkty na mapie, w których dokręcić chcemy brakujące fragmenty filmów oraz zrobić kilka nowych fotografii. Kolejny istotny fakt naszej wyprawy jest taki, że inaczej doznaje się pewnego miejsca po raz drugi.
Chodzimy po okolicznej plaży i podziwiamy łodzie rybaków. Takie małe, kolorowe z niewielkimi sieciami. Wchodzi na nie maksymalnie dwie osoby, które ręcznie wiosłują, oddalając się nie raz kilka kilometrów od brzegu. Gonią za nami psy, które ciągle liżą się po kroczu. I wszystkie tak tu robią. Nie wiemy czemu.
Na tej samej plaży, spędzamy Sylwestra. Było miło, bo spokojnie. Chwilę po północy już śpimy. Rano, wstajemy i idziemy na spacer do okolicznej Kalutary. Chcemy kupić wodę, zjeść jeszcze taniej i zobaczyć taką nic w sumie nie znaczącą mieścinę. Czyli normalność. Wpadamy do lokalnej knajpy, gdzie stanowimy chyba najważniejszą atrakcję 2013, mimo że jest 1 stycznia tegoż roku. Tak schodzi nam cały dzień. Biletów na jutrzejszy pociąg kupić nie możemy, musimy przyjść rano.
No to wracamy, idziemy spać i rano do Galle.
Nie dodano jeszcze komentarzy. Bądź pierwszy!